Hereditatem |d.m

By WrittenBySilene

46.8K 2.7K 396

Hereditatem (łac.) - dziedzictwo Silene jest dziedziczką założycieli Hogwartu, której zadaniem jest pomoc w o... More

Prolog
I
II
III
IV
V
VI
VII
VIII
IX
X
XI
XII
XIII
XIV
XV
XVI
XVIII
XIX
XX
XXI
XXII
XXIII
XXIV
XXV
XXVI
XXVII
XXVIII
XXIX
XXX
XXXI
XXXII
XXXIII
XXXIV
XXXV
XXXVI
XXXVII
XXXVIII
XXXIX
XL

XVII

1.4K 73 13
By WrittenBySilene

Rozejrzałam się po pokoju. W oczy rzucił mi się fotel stojący na tle kominka. Znajdowałam się w pomieszczeniu, w którym ostatniego wieczoru było spotkanie śmierciożerców.

- Witaj - usłyszałam głos za sobą.

Przestraszona, gwałtownie się odwróciłam i zobaczyłam Voldemorta. Czarodziej zaśmiał się na moją reakcję.

- Przemyślałaś moją propozycję? - spytał okrążając mnie jak tygrys zanim rzuci się na ofiarę.

- Jaką propozycję? - spytałam.

Z tego co pamiętam to niczego mi nie oferował. Jedynie zagroził, że jeśli się do niego nie przyłączę to zniszczy wszystko co mam. Chyba mamy różne definicje propozycji.

- Nie udawaj, że nie wiesz - powiedział z politowaniem. - Chodzi o to, czy się do mnie przyłączysz.

- A czy mam jakiś wybór? - odparłam.

Czarny Pan się zaśmiał.

- Oczywiście, że masz - zaczął obracać swoją różdżkę. - Jenak tylko jeden jest rozsądny.

To było oczywiste. Teodor, moi rodzice, Blaise a nawet Draco w najlepszym wypadku zginą jeśli odmówię. Potrafiłam sobie wyobrazić, co Voldemort byłby wstanie im zrobić, aby mnie złamać.

- Dobrze. Zgadzam się - oznajmiłam patrząc hardo w jego szkarłatne oczy.

Położył mi rękę na ramieniu.

- Wiedziałem, że jesteś rozsądna - spuściłam wzrok.

Byłam świadoma tego, że mój wybór mógł pociągnąć za sobą straszne konsekwencje, ale nie obchodziło mnie to. Chodziło tylko o ich bezpieczeństwo.



Drugi tydzień grudnia przyniósł śnieg i srogie mrozy. Przez gwałtowną zmianę pogody Skrzydło Szpitalne zostało praktycznie całkowicie zapełnione przez przeziębionych lub ciężko przechodzących grypę uczniów. Na lekcjach była zazwyczaj tylko garstka, przez co nauczyciele nie zadawali prac domowych, organizowali luźniejsze lekcje lub po prostu skracali zajęcia.

W zamku dało się odczuć klimat nadchodzących świąt. Gdzieniegdzie ustawiono już choinki, których ozdabianiem zajęli się młodsi uczniowie. Mimowolnie się uśmiechałam na widok ich podekscytowania, kiedy uczyli się oraz używali nowych zaklęć. Na prawie każdym korytarzu znajdowały się jemioły, gdzie często zdarzało mi się spotkać całujące się pary.

Oczywiście w tym wszystkim nie mogło zabraknąć Irytka, który szczególnie utrudniał życie personelowi Hogwartu przez zalewanie korytarzy, czy rzucanie w nich zeszłorocznymi, twardymi jak kamień pierniczkami. Mimo wszystko czułam się tu jak w domu.

Jednak zbliżał się koniec pierwszego semestru, więc wykorzystywałam każdą wolną chwilę na douczanie się na kontynuowane przedmioty i pisanie esejów zadanych na po świętach.

Wiedziałam, że wracę na Boże Narodzenie do domu i zamierzałam spędzić ten czas z przyjaciółmi, Teodorem i rodziną. Dodatkowo jak co roku, rodzice organizowali przyjęcie na które zapraszali wszystkie najbardziej szanowane rody czystej krwi. Zaliczali się do nich na szczęście Malfoyowie, Greengrassowie czy Parkinsonowie. Słowem, nie musiałam być sama podczas tego cyrku.

Opierałam się o parapet w bibliotece i trzymając końcówkę pióra w ustach wpatrywałam się w ośnieżone błonia. Od trzech godzin pisałam eseje, jeden po drugim. Na stoliku leżały już trzy arkusze zapisanego i sprawdzonego pergaminu. Obok piętrzyły się książki. Zostało mi tylko wypracowanie na eliksiry. Byłam już praktycznie w połowie, ale mój mózg już nie pracował. Z westchnieniem złożyłam do połowy zapisany pergamin i jednym sprawnym ruchem różdżki odesłałam wszystkie tytuły na swoje miejsca.

Wstałam i przeciągając się zaczęłam pakować wszystkie przedmioty do otwartej torby. Zarzuciłam ją na ramię i wyszłam z biblioteki rzucając ciche ''Do widzenia'' pani Prince. Ruszyłam w stronę Pokoju Wspólnego.

- Zabini - usłyszałam swoje nazwisko za plecami.

Malfoy. Tylko on i paru nauczycieli mówi do mnie po nazwisku. Nosz cholera, nawet Voldemort mówi do mnie po imieniu.

- Mam imię, Malfoy - odparłam.

- Sama tak robisz - przewróciłam oczami na jego uwagę, on sam parsknął śmiechem.

- Do rzeczy, co chcesz Draco? - powiedziałam specjalnie podkreślając jego imię.

- Jutro jest wypad do Hogsmeade - oznajmił.

Wiedziałam co to oznacza, idealny czas na pierwszą próbę zabicia dyrektora. Musieliśmy zaczarować naszyjnik i wykorzystać kogoś, aby go zaniósł do Dumbledore'a.

Nie mogłam się jednak powstrzymać przed skomentowaniem jego ''dyskrecji''.

- Czy to jakaś nieudana próba podrywu? Tak dla przypomnienia, mam już chłopaka.

Parsknął śmiechem. Nie mógł uwierzyć, że powiedziałam to naprawdę. Jednak on postanowił kontynuować.

-Nie, to jedynie propozycja przyjacielskiego spotkania. Bez żadnego drugiego dna.

Oczywiście robiliśmy to, aby w wypadku podsłuchania nikt nie domyślił się o co chodzi. Malfoy podszedł bliżej mnie i szepnął mi na ucho.

- O dziewiątej.

W odpowiedzi skinęłam głową. Odsunął się i odszedł. Zrobiłam to samo i nie zatrzymałam się aż do Pokoju Wspólnego Slytherinu.



- Silene - usłyszałam głos Teodora.

Leżałam rozwalona na sofie pod kocem i czytałam jakieś mugolskie romansidło na odmóżdżenie. Mruknęłam na znak, że słyszę. Przesunęłam się, aby dać chłopakowi trochę miejsca żeby usiadł.

- Czy zechcesz pójść ze mną do Hogsmeade? - spytał.

Odłożyłam książkę.

- Hmm... Jasne - odpowiedziałam.

Na jego twarzy pojawił się uśmiech i dołeczki, które tak bardzo kochałam.

- Tylko będę musiała załatwić jedną rzecz - dopowiedziałam po chwili.

Przygryzłam wargę w oczekiwaniu na reakcję. Chłopak zmarszczył brwi.

- Jaką?

- Pomagam Malfoyowi.

- To niebezpieczne... - zaczął wyraźnie niezadowolony.

- Wiem, ale nie mam wyboru - złapałam go za dłoń. - Słyszałeś Czarnego Pana - wyszeptałam.

Mimo, że w Slytherinie zdecydowana większość uczniów posiadała co najmniej jednego krewnego, która miał cokolwiek wspólnego z Czarnym Panem to głupotą byłoby się z tym obnosić.

Westchnął widząc, że nie było sensu ze mną walczyć.

- Uważaj na siebie.



Po kolacji poszłam do Pokoju Życzeń. Malfoy był już w środku. Zmarszczyłam brwi widząc, że w pokoju pojawiła się ogromna, czarna, lakierowana szafa.

- Co to jest?

Obrócił się do mnie. Od spotkania śmierciożerców wyglądał co raz gorzej. Jego skóra zszarzała, a pod oczami wykwitły dwa ogromne cienie. Możliwe, że od miesiąca nie spał. Wcale nie mnie to nie dziwiło.

- To pomoże nam wprowadzić śmierciożerców do Hogwartu - powiedział opierając się o mebel.

- Jak niby ma nam pomóc jakaś szafa? - zapytałam, sceptycznie nastawiona do tego pomysłu.

Prychnął.

- To nie ''jakaś tam szafa'' - odparł przewracając oczami. - To Szafa Zniknięć. Druga jest u Borgina i Burkes'a. Przeniesie ona ich do Pokoju Życzeń. Tylko...

- Tylko co? - spytałam.

Opuścił wzrok.

- Więc... jest zepsuta. Ale da się ją naprawić - dopowiedział szybko, widząc moją reakcję.

- To świetnie. Mam nadzieję, że wiesz jak - powiedziałam.

Chłopak zaczął nerwowo bawić się sygnetem na jego palcu. Uniosłam brew.

- Malfoy?

- Nie do końca - powiedział powoli. - Ale musi nam się udać - dodał szybko.

Prychnęłam. Za wiele nam to nie dało, ale obeszłam szafę dokoła. Po chwili przystanęłam.

- No powiedzmy... - odparłam. - Masz ten medalion? - spytałam, zmieniając temat.

- O, tak - odwrócił się i wyciągnął z torby ciężki wisior z czarnym kamieniem.

Położył go na stole. Wyciągnęłam zza pazuchy różdżkę.

- Timor maxime - wypowiedziałam głośno, wykonując przy tym skomplikowany ruch różdżką.

Naszyjnik rozbłysł oślepiającym, zielonym światłem. Zasłoniłam ręką oczy. Po chwili wszystko wróciło do normy.

- Chyba... się udało - powiedział Malfoy, wyciągnął rękę w kierunku ozdoby.

- Nie dotykaj tego! - krzyknęłam spanikowana.

Chłopak gwałtownie się cofnął.

Jak z dzieckiem...

- Klątwa zadziała przez dotyk - powiedziałam i zapakowałam przedmiot w papier. - Nie dotykaj tego gołą dłonią - pouczyłam go.

- Dobrze, mamo - niby zażartował, a ja częściowo się uśmiechnęłam.

Widać, że mimo zmęczenia odczuwał ogromną radość. W końcu wszystko się zaczęło układać. Nie chciałam mu o tym mówić, aby się nie speszył. Zdecydowanie pasował mu uśmiech. Skarciłam się w myślach za tą uwagę. W końcu miałam już kochającego chłopaka. Jeszcze trochę i wyjdziemy z tego bagna. Wtedy, mam nadzieję, Voldemort da nam spokój.



Ubrana w srebrną, puchową kurtkę i opatulona błękitnym szalikiem, czekałam z resztą aż Filch sprawdzi nasze zgody na wyjście i wypuści nas z zamku.

- Długo jeszcze? - spytała Pansy zachowując się przy tym jak dziecko. - Jest tak zimno, że w nosie zamarzają mi...

- Dobra, oszczędź szczegółów - powiedziała Astoria, wzdrygając się przy tym.

Gdy w końcu udało się nam pozytywnie przejść kontrolę, Parkinson wydała z siebie okrzyk radości i zaczęła biec w kierunku górki śniegu. Po chwili przewróciła się na plecy i zaczęła robić orła w śniegu. Blaise podbiegł do niej.

- Może pomóc? - zaoferował, wystawiając rękę w kierunku Pansy.

- Dziękuję, ale nie - powiedziała. - Mi tutaj jest wygodnie.

Chłopak parsknął śmiechem.

- No dalej, jeszcze chora będziesz.

 Ostatecznie oboje wpadli w zaspę. Nie mogłam powstrzymać śmiechu.

- Nawet nie potrafisz mnie podnieść pff... - fuknęła Parkinson udając obrażoną. - Twoja forma jest tragiczna, Zabini.

- Do lata mam jeszcze czas - odparł z uśmiechem, otrzepując się z białego puchu.

Dziewczyna poszła w jego ślady i już po chwili była gotowa do dalszej wycieczki.

- To co idziemy? - spytał Blaise, otaczając Pansy ramieniem.

- Właściwie, czekaliśmy tylko na was - powiedziałam, uśmiechając się przy tym złośliwie.

Chłopak zignorował tę uwagę i zaczęliśmy iść w kierunku wioski.

Całą szóstką zmierzaliśmy do pierwszych sklepów, gdy poczułam delikatne szarpnięcie rękawa. Odwróciłam się.

- Co jest? - spytałam cicho Malfoya.

- Idziemy do Trzech Mioteł?

- Tak - odparłam. - Masz paczkę?

Chłopak w odpowiedzi skinął głową.

- To dobrze - dołączyłam na przód grupy.

- Panie i panowie, kierunek Trzy Miotły! - wykrzyknęłam.



Gdy otworzyłam drzwi gospody poczułam gwałtowne uderzenie gorącego powietrza na policzkach. Z wnętrza wydobywała się intensywna woń korzennych przypraw, różnych trunków oraz przekąsek serwowanych od zawsze przez olśniewającą Madame Rosmertę.

W środku znajdowało się mnóstwo czarodziejów i z trudem udało mi się znaleźć wolny stolik dla całej szóstki. Na szczęście jeden znajdował się on w samym rogu knajpy i mogliśmy spokojnie rozmawiać bez obawy, że ktoś nas podsłucha. Zawiesiliśmy kurtki.

- Może pójdę z Malfoyem żeby zamówić coś do picia dla wszystkich - zaoferowałam. - Nie ma sensu żebyśmy się wszyscy tam pchali - dodałam szybko.

Mój brat zmierzył mnie podejrzliwym wzrokiem, po chwili jednak wzruszył ramionami.

- Niech będzie - powiedział.

Odetchnęłam z ulgą. Przez ułamek sekundy zauważyłam jak Draco wsuwa dwa niewielkie pakunki do kieszeni szaty. Zmarszczyłam brwi. Mieliśmy podrzucić właścicielce jedynie naszyjnik. Zastanawiało mnie to co jest w drugiej paczce. Ruszyliśmy w kierunku lady.

- Co jest w drugiej paczce? - spytałam.

- Nie mam pojęcia o czym ty...

Chwyciłam go za ramię i spojrzałam w oczy.

- Nie udawaj, nie jestem głupia - powiedziałam żądając wyjaśnień.

Malfoy przewrócił oczami.

- Wywar Żywej Śmierci. Podwędziłem trochę od Ślimaka. Dam go Madame Rosmert, aby go dolała do pitnego miodu i wysłała do Dumbledore'a. Towar stąd nie jest sprawdzany, a wolę mieć plan awaryjny - wytłumaczył.

Skinęłam głową

- Coś dla was? - spytała.

Spojrzałam za siebie i upewniłam się, że nikt nie patrzy.

- Imperio - szepnęłam.

Oczy barmanki przez chwilę zaszły mgłą. W myślach kazałam jej dolać do pitnego miodu mikstury i wysłać go do Dumbledore'a oraz przekazać naszyjnik komuś, kto zaniesie go do dyrektora. Kobieta wykonała obydwie czynności automatycznie, znikając na chwilę w damskiej łazience i po chwili wracając na dotychczasowe miejsce.

- Coś dla was? - spytała jeszcze raz, zapominając wcześniejszą sytuację.

- Sok dyniowy i pięć piw kremowych - wyprzedził mnie Malfoy.

- Proszę - dodałam z serdecznym uśmiechem wiedząc, że blondyn nie słynie z uprzejmości.

Przewrócił oczami. Pamiętał jednak o tym, że nie znoszę piwa kremowego, co nie powiem zaimponowało mi.

Dałam kobiecie należność i odeszłam bez reszty. Draco wziął tackę z zamówieniem. Gdy zbliżyliśmy się do naszego stolika słyszałam już zaciętą dyskusję dziewczyn.

- Mówię ci, nie mam w co się ubrać na bal - powiedziała Pansy. - I dlatego idziesz ze mną na zakupy. Zresztą Silene też.

- Przepraszam, gdzie idę? - uniosłam lewą brew i usiadłam przy Teodorze.

- Na zakupy rzecz jasna - odparła panna Parkinson. - Przecież już niedługo bal, który wyprawiają twoi rodzice. Musisz przecież wybrać nową sukienkę.

- Nie, nie muszę - powiedziałam. - Przeżyję bez niej. Zresztą, o ile starzy mnie nie zmuszą to nawet tam nie wyjdę. Banda napuszonych idiotów - mruknęłam.

- Ranisz - odparł Blaise, teatralnie łapiąc się za serce na co reszta wybuchła śmiechem.

- Możesz przestać być taka... - zaczęła Pansy.

- Taka? Czyli jaka? - odparłam oburzona.

- Taka... - kontynuowała Astoria.

- Chodzi im o to żebyś przestała być aspołeczna, jesteś Zabini do cholery! Praktycznie cały czas siedzisz w bibliotece lub szlajasz się po szkole - powiedział Blaise.

- Nie wiem jakim cudem jesteście rodzeństwem - wtrąciła Astoria.

-Wypraszam sobie. Nie mylcie bycia introwertykiem z aspołecznością - odpowiedziałam nie co urażona. - Zresztą, wam to nigdy nie przeszkadzało - dopowiedziałam.

- Ale wiesz Zabini, piętnaście lat to wystarczający czas na rozwinięcie kontaktów międzyludzkich - dodał ironicznie Malfoy.

- Oh, dajcie jej w końcu spokój - Teodor objął mnie ramieniem.

Dodało mi to odwagi. Stwierdziłam, że w końcu ich czymś zaskoczę.

- Dobra, pójdę z wami na te zakupy. Może nawet sama coś wybiorę - oznajmiłam. - Pokażę wam jaką jestem duszą towarzystwa



- Poddaje się - oznajmiłam będąc w najlepszym butiku w Hogsmeade po dziesiątkach przymierzonych sukienek i butów.

- Panno ''duszo towarzystwa'' nakładaj to, raz - powiedziała Astoria, ignorując moje wyrazy sprzeciwu.

Rzuciła mi sukienkę wykonaną z czerwonego aksamitu.

- Na litość boską, jak jeszcze raz dacie mi coś czerwonego to wam coś zrobię - powiedziałam, odwieszając ubranie na bok.

- Co złego jest w czerwonym? - spytała Pansy, przeglądając sukienki. - To kolor miłości i ...

- Krwi, która kojarzy się z okresem - dokończyłam.

Czarownica przewróciła oczami.

- Urocza jak zawsze... - skomentowała, przewracając przy tym oczami.

- Co powiecie na tą? - spytała Greengrass podchodząc z kolejnym wieszakiem.

Kreacji na nim była całkowicie srebrna. Krój minimalistyczny z długim rękawem i, ku mojej uldze, nie odkrywał za dużo. Jedynie plecy były wycięte, jednak to była mało znacząca wada.

- Dajcie mi chwilę.



Sukienka, która dobrała Greengrass leżała idealnie. Wzięłam ją bez wahania. Dobrałam do niej zwykłe, białe baleriny. Nie dałam się namówić na niebotycznie wysokie szpilki. Wiedziałam, że ubrałabym je może raz w życiu. Drugiego pewnie bym nie przeżyła.

Torby z zakupami odesłałam do dormitorium, a po zakupach od razu pożegnałam się z przyjaciółkami i poszłam na spotkanie z Teodorem. Stwierdziliśmy, że nie chcemy iść do żadnej kawiarni, więc zakupiliśmy dwa ogromne pierniczki u ulicznego handlarza i jedną gorącą czekoladę. Chodziliśmy po miasteczku oglądając rozłożone świąteczne targowiska.

- Będziesz w święta na balu? - spytałam.

Pokiwał głową. Źle wyglądał, jego skóra stała się praktycznie przeźroczysta, a oczy były podkrążone. Wyglądał, jakby miał za chwilę zemdleć.

- Czy wszystko...

- Wszystko dobrze - powiedział, posyłając mi nie co wymuszony uśmiech. - Po prostu... za dwa dni pełnia.

- Może zjesz coś - zaoferowałam podsuwając pierniczka.

- Dziękuję, ale nie - odparł. - Nie chcę ci obrzydzać jedzenia, ale cokolwiek teraz zjem raczej na pewno wyląduje w toalecie.

- To w sumie jak ciąża - powiedziałam biorąc łyka gorącej czekolady.

Płyn parzył mi język i przyjemnie rozgrzewał. Chłopak wzruszył ramionami.

- Bardziej jak tygodniowy kac.

Zmierzaliśmy już kierunku Hogwartu, gdy nagle na jednym ze straganów coś przykuło moją uwagę. Mianowicie miniaturowe figurki wilków, które zachowywały się jak żywe.

- Teo, patrz - wskazałam na nie.

On się uśmiechnął. Pierwszy raz od dawna zobaczyłam, że cokolwiek go ucieszyło. Puścił moją dłoń.

- Co robisz? - spytałam.

- Idę ci to kupić? - odpowiedział pytaniem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

Co za ironia, wilkołak chciał kupić wilka.

Zatrzymałam go.

- Nie, Teo. Nie musisz...

- Ale chcę ciebie uszczęśliwić - odparł.

- Nott...

- Zabini - przedrzeźniał mój ton.

- Naprawdę, nie potrzebuje tego żeby być szczęśliwa. Teraz jest idealnie - powiedziałam błagalnym tonem.

Chłopak westchnął. Czułam się niezręcznie na myśl, że miał mi kupić prezent. Zwłaszcza, że nie kupiłam mu jeszcze nic na święta.

- Niech ci będzie.

Poszliśmy dalej. Spacerowaliśmy w kierunku Hogwartu, gdy rozległ się okropny krzyk. Był przerażający. Dziewczyna przed nami uniosła się w powietrzu cały czas krzycząc. Po chwili opadła na ziemię, wokół niej zebrała się spora grupa osób, a z zamku widziałam zmierzającego w ich stronę Snape'a.

- Musimy iść stąd iść. Teraz - powiedziałam i pociągnęłam Teodora w kierunku szkoły, pragnąc jak najszybciej znaleźć się w zamku.



- Czyli, naszyjnik nie dotarł? - spytał Malfoy.

- Tak.

- I dobrze.

- Tak... Czekaj, co? - powiedziałam zdziwiona.

- Przez to, że ta dziewczyna trafiła do szpitala, wszyscy skupią się na gospodach w Hogsmeade. My będziemy mieli wolną rękę w Hogwarcie - oznajmił, rzucając parę zaklęć na szafę.

Uniosłam brwi.

- Czy ty właśnie chcesz mi powiedzieć, że powinniśmy się cieszyć pobytem tej dziewczyny w szpitalu? - powiedziałam.

- Jeśli tak to rozumiesz. Dobrze dla nas. Co ciebie właściwie ona obchodzi? - zapytał z pogardą. - To na pewno nikt ze Slytherinu.

- Bo ja zaklęłam ten medalion do cholery! - wybuchłam. - Ona może przeze mnie umrzeć, też jest człowiekiem, tak samo jak ja czy ty - wycedziłam, biorąc się w garść.

Chłopak odwrócił się w moją stronę i przewrócił oczami.

- Pamiętaj dlaczego to robisz. Wolisz żeby jakaś dziewczyna, której nawet nie znasz wylądowała w szpitalu, czy twoi rodzice lub Blaise? A czekaj, w ich przypadku nie byłoby co zbierać - powiedział patrząc hardo w moje oczy.

Prychnęłam.

Nienawidziłam w nim dwóch rzeczy.

Jego sytuacyjnego braku empatii

oraz tego, że najczęściej miał cholerną rację.


Continue Reading

You'll Also Like

4.1K 338 17
Kiedy nieoczekiwanie twoje życie zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni za prawą pewnego szatyna o lazurowych oczach, ale potem przewraca się jeszcze...
40.6K 2.4K 41
- Dobrze, że to trwało tylko tydzień. Przynajmniej nie zdążyłaś się nawet zakochać. A to co stało się w Las Vegas, zostaje Las Vegas.
134K 9.9K 57
Edgar to młody chłopak z toną problemów na głowie. Dla swojej siostry starał się walczyć z chęcią skończenia tego. Niestety pragnienia wzięły górę. ...
10.5K 597 34
Tony Monet, chłopak pełen życia, przyjaciół i szczęśliwych chwil. Chłopak, który od kilku tygodni zaczyna przygaszać a przy tym całe jego otoczenie...