MAISIE
Stoję przy łóżku Cody'ego, pierwszy raz od mojego powrotu ze Francji, i patrzę na jego mocno obite ciało. W oczach pojawiają mi się łzy, gdy przesuwam spojrzeniem od jego posiniaczonej twarzy, ręki w temblaku, aż do olbrzymiej fioletowej plamy na jego boku.
Wzdycham cicho i kładę na jego skórze nowe zimne okłady, które szybciej pozbędą się bólu i siniaków. Cody, czując zimno, wzdryga się i otwiera oczy. Gdy jego wzrok pada na temblak i okłady, wypuszcza ciężko powietrze i zaciska powieki.
– Czyli to nie był sen – mamrocze. Kręcę głową i podaję mu okład, którego kładzie sobie na policzku. – Ja pierdolę...
Przysiadam na krawędzi łóżka i niepewnie przysuwam się bliżej. Cody zerka na mnie jednym okiem, a później upewnia się, że kompres nie zjedzie z jego twarzy, i unosi rękę. Czeka, aż połączę nasze palce, co robię bez chwili wahania.
– Dziękuję – odzywam się. – Hunt mi powiedział o co poszło. Wstawiłeś się za mną.
Cody unosi lekko kącik ust.
– Zasłużył sobie.
Przełykam ciężko ślinę i pocieram kciukiem skórę na jego dłoni. Później ośmielam się, aby położyć się obok niego. Układam się na boku i owijam ramię wokół jego szyi, ujmując w dłoń jego poturbowany policzek. Przyciskam usta do jego skroni i składam tam delikatny jak piórko pocałunek. Cody zniża się odrobinę i wtula się w moją pierś.
– To miał być mój sezon – duka. Przymykam powieki, gdy słyszę jego zdławiony płaczem głos. – Miałem wszystkim pokazać, że biorę hokej na poważnie. Że w stu procentach skupiam się tylko i wyłącznie na nim. A wypadłem z gry w pierwszym meczu w sezonie.
Po policzku spływa mi pojedyncza łza, a za nią kolejna i kolejna. To przeze mnie Cody stracił możliwość gry na następne tygodnie. To przeze mnie wdał się w bójkę. To przeze mnie leży teraz pobity.
– Ale też... Wiem, że było warto – dodaje jeszcze. – Czułbym się okropnie sam ze sobą, gdybym nie zareagował. Gdybym nie stanął w twojej obronie i pozwolił mu dalej cię obrażać.
Przytulam go mocniej, nadal uważając, abym go dodatkowo nie uszkodziła. Mam ochotę rozpłakać się jak mała dziewczynka, gdy wszystkie myśli na nowo wirują w mojej głowie.
On... postawił mnie wyżej niż hokej.
– Mogę cię o coś zapytać? – słyszę jego cichy głos. – Cieszyłaś się, gdy dowiedziałaś się, że wracacie do domu? Chodzi mi o to, czy... wróciłaś, bo musiałaś, czy... bo mnie kochasz?
Pociągam nosem, za wszelką cenę chcąc zatuszować fakt, że płaczę. Ale Cody'emu to chyba nie przeszkadza. Zdrową ręką przesuwa po moim przedramieniu i nie rusza się z miejsca.
– Ja... w normalnych okolicznościach nie mogłam wrócić do domu szybciej niż po tym roku – mówię cicho. – Za zerwanie umowy były ogromne kary, a ja nie chciałam obarczać tym taty, choć zapewniał mnie, że to nic takiego. A w wakacje... odbywały się wystawy, na które mieliśmy wstęp jako studenci Akademii. Nie chciałam tego przegapić.
– A ten wniosek o przedłużenie? Dlaczego go złożyłaś?
Przełykam łzy.
– Wycofałam go, nikomu o tym nie mówiąc – przyznaję. – Rodzice chcieli wracać, a ja coraz częściej czułam, że za bardzo zasiedziałam się we Francji.
Biorę drżący wdech, po czym dodaję:
– Czy wróciłam wcześniej, bo musiałam? Tak. A z drugiej strony... Nie chciałam wracać właśnie przez to, że nigdy nie przestałam cię kochać.
Cody marszczy brwi i odchyla głowę, patrząc na mnie z niezrozumieniem.
– Co?
Spoglądam mu prosto w oczy, już nie chowając płaczu.
– Zraniłam cię. Okłamałam cię. Nie chciałam wracać i jeszcze bardziej utrudniać ci życia. Bałam się tego. Byłam przekonana, że jakoś je sobie ułożysz, a mój powrót wszystko zepsuje. Ale, gdy już wróciłam i zobaczyłam na własne oczy, że ty nadal... tego nie zrobiłeś, zobaczyłam dla nas szansę. – Cody unosi dłoń i ociera moją łzę. – Może i... kłóciliśmy się zbyt dużo, często puszczały nam nerwy, mówiliśmy zbyt dużo, ale nas nadal...
– Ciągnęło nas do siebie – kończy za mnie. – Może i byłem na ciebie wściekły, ale jak zobaczyłem cię po raz pierwszy, wiedziałem, że za długo nie będę się mógł na ciebie wściekać. Ja też nie byłem bez winy i nie mogłem wszystkiego złego przypisywać tobie.
Pochylam się i łączę nasze czoła. Cody wyciąga szyję, przekręca się na bok i skubie zębami moją wargę, a następnie mocno się w nie wpija. Moja dłoń drży, gdy ujmuję jego policzek i pogłębiam pocałunek na tyle mocno, aby nie zrobić mu żadnej krzywdy. Uśmiecham się lekko, gdy Cody liże moją wargę, domagając się jeszcze więcej pieszczot. Rozchylam je dla niego, a on raz dwa łączy nasze języki w namiętnym tańcu.
Jęczę mu cicho w usta i podnoszę się, a następnie klękam bo obu stronach jego brzucha i zawisam nad nim. Będzie mu wygodniej leżeć na plecach. Odrzucam włosy do tyłu i ponownie pochylam się, aby wpić się w jego usta. Cody przesuwa dłonią po moim udzie, po czym zaciska palce na moim tyłku i przysuwa mnie do siebie bliżej. Ja jednak szybko się oddalam, bo wiem, że jeszcze chwila i zrobię mu niechcący krzywdę.
– Cody! Jak mogłeś wdać się w taką bójkę! – Odrywamy się od siebie gwałtownie, gdy do pokoju wparowuje jego mama. Kobieta zamiera z dłonią na klamce i wpatruje się w nas szeroko rozwartymi oczami. – Och...
Na moje policzki wpływa dorodny rumieniec. Jego matka właśnie przyłapała nas, jak jej syn trzymał dłoń na moim tyłku.
– Mamo! – jęczy Cody, opadając ciężko na poduszki. – Czy ty kiedykolwiek nauczysz się pukać?
– Jestem twoją matką – mówi, zakładając dłonie na biodra.
– I co z tego? A jakbym był tu nagi?
Ciocia Zoey prycha i podchodzi bliżej, ignorując scenę przed chwilą.
– Mam ci tu zrobić wykład, skąd się biorą dzieci? – Unosi brew. – Już zapomniałeś, że w dzieciństwie cię kąpałam i widziałam...
– Przestań! – przerywa jej, zakrywając dłonią oczy. Zaciskam wargi, próbując się nie roześmiać. – Jestem teraz dorosły, mamo. Potrzebuję prywatności.
Zoey spogląda na syna z radosnymi chochlikami w oczach, a później patrzy na mnie znacząco.
– Może jednak powinnam zrobić wam taki wykład? – Kilkukrotnie uderza się palcem w usta, udając zamyśloną. – Gdybym wam nie przeszkodziła, kto wie, do czemu by tu doszło...
Cody odrzuca rękę i unosi głowę, po czym wbija w mamę zszokowane spojrzenie. Jednak po chwili wybucha śmiechem, a moje serce się raduje, słysząc ten dźwięk. Ciocia również zaczyna chichotać, więc i ja do nich dołączam. Cała niezręczność nagle mija.
– A teraz trochę powagi – odzywa się Zoey. – Jak cię czujesz, kochanie?
Cody przewraca oczami na czułe słówko i powoli podnosi się do siadu. Od razu go wspomagam, a wcześniejsza radość momentalnie wyparowuje, gdy widzę duży grymas na jego twarzy.
– Średnio – mamrocze pod nosem. – Ten bark napieprza dziś o wiele bardziej.
Jego mama zrywa się z łóżka i od razu dopada do syna. Ujmuje jego twarz w dłonie i uważnie się jej przygląda ze zmartwioną miną. Uśmiecham się lekko, gdy kobieta całuje go w czoło i nos.
To takie urocze, że nawet po prawie dziewiętnastu latach ona nadal traktuje go jak malutkie dziecko.
Nagle przypominam sobie, że Cody i Hunt za kilka dni mają urodziny. Muszę coś szybko wymyśleć z resztą naszej paczki. Wyciągam telefon i piszę na naszej damskiej grupie, że chciałabym się spotkać z dziewczynami w kawiarni, aby wszystko omówić. Okazuje się, że każda z nich ma dziś wolne, a Lacey i Susie zajmują się kawiarnią, więc możemy się tam spotkać nawet dziś.
Cody rusza pod prysznic, a ja z Zoey idziemy do kuchni, gdzie przygotowujemy dla każdego kawę. Kilka minut później do domu wraca Hunt z Goldie, która jak tylko mnie widzi, wydaje z siebie radosny pisk i rzuca się biegiem w moją stronę.
Zoey z radością zgarnia swojego bratanka do uścisku i składa pocałunek na jego policzku. Hunt nie daje po sobie poznać, że mu to przeszkadza.
Chwilę później do kuchni wchodzi Cody, trzymając się za bark, a na zdrowym ramieniu ma przewieszoną koszulkę. Pierwsze co robi, to połyka leki przeciwbólowe, a następnie bierze do ręki koszulkę i pyta, czy pomogę mu ją ubrać.
– Okropnie to wygląda – rzuca Hunter, wskazując palcem na siniak na boku kuzyna.
– Dziękuję za przypomnienie – sarka Cody i wsuwa rękę w rękaw. Teraz nie będzie miał łatwo. Wybił sobie lewy bark, a on jest leworęczny. – A boli jak cholera.
Zakładam na niego koszulkę, a później opadam na krzesło i przysuwam do siebie kawę. Cody robi to samo, krzywiąc się przy każdym ruchu.
Większość dnia mija nam na obijaniu się, albo drzemkach. Nie opuszczam go na krok i pomagam w każdej czynności, w której sobie nie radzi, mając jedną rękę w temblaku. Trochę kręci na to nosem i często marudzi, ale nie zraża mnie to. Cody maruda jest w pewnym sensie uroczy.
Gdy wybija szósta trzydzieści, zaczynam się zbierać, gdyż o siódmej umówiłam się z dziewczynami w kawiarni. O tej godzinie praktycznie nie ma ruchu, więc możemy sobie na spokojnie poplotkować.
Kiedy wrzucam klucze i telefon do torebki, z łazienki wychodzi Cody.
– Gdzie idziesz? – Marszczy brwi i podchodzi bliżej mnie.
– Do kawiarni – odpowiadam. – Dziewczyny zaprosiły mnie na babski wieczór. Hunter będzie tutaj z tobą.
Cody kiwa głową i pochyla się do przodu. Wychodzę mu naprzeciw i staję na palcach, po czym dociskam usta do jego.
– Tylko nie dzwoń do mnie o drugiej w nocy pijana, okej? – Unosi brew.
Prycham na jego słowa.
– Nigdy tak nie zrobiłam. I nie zamierzam pić.
Przytakuje, jednak nie potrafi powstrzymać śmiechu. Całuję go jeszcze raz w policzek i uciekam, życząc mu miłej nocy.
– Baw się dobrze, malinko – rzuca, chwilę przed zamknięciem drzwi.
Uśmiecham się szeroko, słysząc to słodkie określenie. Dobrze, że Cody już nie widzi mojej ogromnej radości.
Kilkanaście minut później docieram do kawiarni, w której są już wszystkie mojego przyjaciółki. Opadam na kanapę obok Sadie, która od razu pyta mnie, co z jej bratem.
– No cóż... Jest obolały, a bark wszystko utrudnia – odpowiadam. – Ale twarz nie wygląda tak źle, tylko ten siniak na boku jest dość duży.
– Cody szybko się z tego wyliże – mówi Lacey. – I raz dwa wróci do gry.
Kiwam głową i poprawiam się w miejscu.
– Ale zebrałam was tutaj innej sprawie. Musimy omówić, co planujemy na urodziny Cody'ego i Huntera.
Susie klaszcze w dłonie i krzyczy:
– Imprezka! I nawet wiem gdzie! Zbierajcie się, jedziemy do Logana!
– Ale teraz? – pyta zdezorientowana Lacey. – Susie, zamykamy kawiarnię dopiero za godzinę...
– Widzisz tu jakiś klientów? – pyta przyjaciółka, zakładając ręce na biodrach. – Wywiesimy karteczkę, że była awaria i musiałyśmy wcześniej zamknąć.
Lacey nie do końca jest przekonana do tego pomysłu, więc Susie składa dłonie jakby do modlitwy i robi minę szczeniaczka.
– No proszę cię, Lacey... Jake przecież cię kocha, nie będzie zły.
Dziewczyna w końcu kapituluje, więc dwadzieścia minut później jesteśmy już pod barem Logana. Susie wkracza do środka, jakby była królową tego miasta i od razu biegnie do lady, za którą krząta się przyjaciel wujka Nicka.
– Jesteście same? – Unosi brew, skanując nas wzrokiem. – Tak bez chłopaków?
– Nie potrzebujemy ich, żeby się dobrze bawić – odpiera Susie. – Poza tym, Cody jest kontuzjowany, nie może pić. A my... zrobimy sobie babski wieczór.
Logan śmieje się pod nosem, a następnie wskazuje palcem na antresolę i mówi, że jest ona cała do naszej dyspozycji. Zapewnia również, że za chwilę przyniesie nam drinki.
– Ale mamy też dla ciebie sprawę – dodaje jeszcze Sadie. – Chciałybyśmy wynająć twój lokal na urodziny chłopaków. Zajmiemy się wszystkim, prosimy tylko o zamknięcie na ten dzień baru. No i... bycie naszym barmanem.
– To będzie droga usługa – żartuje, jednak zgadza się bez problemu. Jedna rzecz z głowy, teraz musimy ogarnąć wszystkie dekoracje, tort, gości i prezenty.
Chichocząc jak nastolatki, biegniemy we wskazane przez mężczyznę miejsce i opadamy na miękkie kanapy w rogu. Są tutaj także dwa małe stoliki.
– Miłej zabawy, dziewczyny – mówi Logan, stawiając na stole tacę z kilkoma szklankami. – Jakby co, to mam numery do waszych ojców.
– Tylko nie mój tata – jęczy Susie, wsuwając do ust słomkę. – Jak już, to zadzwoń po Mitcha.
Logan kręci głową i ulatnia się czym prędzej, a każda z nas sięga po swojego drinka. Uśmiecham się, gdy czuję w nim nutkę maliny.
– Więc, Maisie – zaczyna Sadie. – Jak się mają sprawy z moim bratem? Mama się chwaliła, że nakryła was na... dość ciekawej scenie.
Płonę rumieńcem, kiedy przypominam sobie poranną scenę.
– Chcieliśmy iść z tym wszystkim powoli, ale my... – Wzdycham, kręcąc głową i uśmiechając się pod nosem. – W naszym przypadku to nie działa. Czuję się jakbyśmy... nagle zrzucili na siebie bombę pożądania. Nie potrafimy tego wytrzymać, więc...
– Całujecie się jak szaleni w samochodzie, a paparazzi robią wam zdjęcia – kończy za mnie Sadie. Rumienię się jeszcze bardziej i przytakuję. – Ale to dobrze. Cieszę się, że wam się udało.
– Ja też... – szepczę.
Na tym kończymy temat mojego związku z Cody'm i przechodzimy do plotkowania o wszystkim i zarazem o niczym. To cudowne, że możemy rozmawiać o kompletnych głupotach i żaden z nas to nie przeszkadza.
– Lacey, a kiedy twoja książka ma premierę? – pytam i upijam łyk drinka. Już lekko szumi mi od niego w głowie.
– Dwudziestego drugiego października – odpowiada dumnie unosząc głowę.
– Nie gadaj! – piszczę. – Musimy tu znowu przyjść opić twój sukces! Z całą naszą rodziną!
Dziewczyna dziwnie się miesza, na co marszczę brwi. Powiedziałam coś nie tak? Ale Lacey sama wyjaśnia, o co jej chodzi:
– To... takie cudowne, wiecie? – Jej głos łamie się. – Jeszcze rok temu okłamywałam Huntera, bo bałam się jego reakcji, a teraz... mam cudownego chłopaka, którego kocham całym sercem, niesamowitych przyjaciół i... rodzinę.
– Jak to uwielbia mawiać mój dziadek – zaczyna Sadie. – Rodzina z wyboru to najlepsze, co może cię z życiu spotkać.
Kiwam głową, całkowicie się z tym zgadzając. Lacey szlocha cicho, ale Sadie od razu chowa ją w ramionach i mocno przytula.
– Skoczę do łazienki – rzucam do przyjaciółek i podnoszę się z kanapy.
Ruszam do wspomnianej łazienki, która znajduje się przy barze. Gdy z niej wychodzę, kątem oka widzę grupkę trzech dziewczyn, a w jednej z nich rozpoznaję Octavię. Wtedy dociera do mnie, że ona już tu była z Cody'm. A teraz przyszła po te „darmowe drinki", o których paplała na meczu towarzyskim.
Szybko podchodzę do lady i wsuwam się za nią, chowając się za krótką ścianką tak, aby Octavia mnie nie zauważyła.
– Co ty robisz? – śmieje się Logan. – Skończyły wam się drinki i chcesz mi coś podkraść?
Potrząsam głową.
– Nie, ja... Pamiętasz dziewczynę, z którą był tutaj Cody na... randce? – dukam, niezdolna do wypowiedzenia tych okropnych słów.
– Pamiętam – odpowiada powoli. – Ale, Maisie, ja nie chcę wchodzić pomiędzy was i coś...
– Między mną a Cody'm układa się bardzo dobrze.
Kątem ona zauważam, że Octavia powoli podnosi się z krzesła, uśmiechając się przy tym dumnie. Nie wiem, w co ta dziewczyna sobie pogrywa, ale to zaczyna być coraz gorsze. Znowu przyszła na jego mecz, a później napuściła na Cody'ego kuzyna. Już wolę, aby jej gniew był skierowany na mnie, niż na Cody'ego. On nie potrzebuje kolejnych kontuzji. W dodatku... napisała mu w wiadomości, że nasze zdjęcie ośmieszyło ją przed przyjaciółkami. Więc co ona im nagadała, że są tu razem, śmieją się beztrosko i pewnie oczekują darmowe drinki?
– Tyle, że ta dziewczyna jej o nas zazdrosna – dodaję. – Cody dał jej kosza i nie potrafi tego przeboleć. Wczoraj nawet nasłała na niego swojego kuzyna.
– Cholera, poważnie? – Mina Logana wyraża szczery szok. – Przecież on teraz nie zagra przynajmniej do końca roku...
Kiwam głową.
– I co? Chcesz, żebym jej napluł do tego drinka czy...
Przerywam mu śmiechem.
– Nie, aż taka wredna nie jestem – chichoczę. – Ale ona jest przekonana, że dostanie od ciebie drinki za darmo. Bo wiesz, taka z niej „znajoma" Cody'ego.
– Że co? – parska. – Nie jestem instytucją charytatywną. Już i tak dużo wpłacam na różne cele.
Przekrzywiam głowę i prawię się rozpływam. Logan jest takim dobrym człowiekiem.
– Będę tu czekać za rogiem, i gdy przyjdzie do ciebie coś zamówić i powie ci o tym, wkroczę ja i powiem, że chcę uregulować nasz rachunek – oznajmiam, dumnie unosząc głowę.
– Wy akurat nie musicie płacić, Maise – mówi, uśmiechając się niezręcznie. – To był taki żart...
– Logan, spokojnie. – Unoszę dłonie. – Wiem, że nie musimy. Ale chcemy. No i też... muszę utrzeć jej nosa.
Mężczyzna uśmiecha się lekko i zgadza się na mój plan. Czekam więc w tym rogu, aż Octavia podejdzie do lady. Gdy wreszcie to robi, muszę zagryźć pięść, aby nie roześmiać się na cały głos. Chcąc odjąć Loganowi tą kłopotliwą odmowę, wkraczam ja.
– Logan, zaraz będziemy się z dziewczynami zbierać – odzywam się, ignorując obecność dziewczyny. – Mogę zapłacić?
– Jasne – rzuca, wbijając kwotę na terminalu. W oczach stają mi łzy od zbyt długiego powstrzymywania śmiechu, kiedy widzę na urządzeniu kwotę do zapłaty. Ten dolar sprawia, że jeszcze sekunda, a wybuchnę. Udaje mi się opanować, a po wszystkim Logan zwraca się do Octavii: – Przepraszam, co mówiłaś?
Mam wrażenie, że para aż wydobywa się w jej uszu. W końcu prycha głośno, odrzuca demonstracyjne włosy, przy okazji uderzając mnie nimi i syczy mi w twarz:
– Jeszcze wszyscy pożałujecie.
– Czekam na to – rzucam wesoło.
Octavia szybkim krokiem idzie do swoich przyjaciółek, a już po chwili cała trójka wypada z baru z wściekłymi minami.
Gdy unoszę głowę, widzę płaczące ze śmiechu dziewczyny z uniesionymi kciukami do góry.
– Powinnaś zostać aktorką – stwierdza Logan.
– Wolę moje pędzle i płótna – śmieję się. – Dziękuję za pomoc.
– Zawsze do usług. – Kłania się żartobliwie.
Skocznym krokiem wracam do moich dziewczyn. Zapowiada się cudowna noc.