Katrina:
Bal zaczyna przybierać coraz bardziej bewstydny obrót, o który do tej pory nie podejrzewałabym wampirów. Pod zasłoną tańców i rozmów zauważam śmielsze zachowania, zaczynając od otwartych flirtów i pocałunków, ciągnąc aż do publicznych macanek. Niektórzy idą o krok dalej i urządzają sobie żywą jadłodajnię ze swoich partnerów, wgryzając się w ich szyje i spijając krew.
A sądziłam, że to czarownice mają nieprawdopodobne zachowanie.
Od rozpoczęcia zabawy nie natrafiłam na młodszą siostrę, która przepadła jak kamień w wodę. Naprawdę staram się nie wymyślać coraz mroczniejszych scenariuszy, trzymając się myśli, że impreza znudziła się Lanie i ta postanowiła wrócić do mamy, która nie bierze udziału w balu. Bo może tak właśnie jest, może siedzą we dwie w towarzystwie matki Rozell i Klary, a Lana jest przynudzona słuchaniem ich wspomnień.
Bo niby co innego mogłoby się stać?
Naprawdę staram się o tym nie myśleć, ale mogło się wydarzyć wiele. Mogły ją zaczarować czy też przekląć czarownice, aby zmusić do innych, gorszych rzeczy. Mógł ją zahipnotyzować jakiś obcy wampir, który z łatwością obrałby sobie na cel nastolatkę. A wiadomo, co takiemu odbije? Czy jedynie zacząłby ją zaczepiać, czy posunąłby się do czegoś gorszego?
Już nie biorąc nawet pod uwagę wampirów, mógł ją zaczepić jakiś starszy mężczyzna. A czy wiadomo, że każdy nie zrobiłby nic nastolatce?
Nie powinnam aż tak panikować. Bo może nic się nie stało. Może jej nic nie grozi, może porwała ją zabawa i tańce.
- Katrino. - ktoś woła mnie z tłumu, rozglądam się, ale nie wiem kto to. - Katrina, tutaj.
Dopiero po chwili dostrzegam Jasona, który przyciąga mnie do siebie. Trochę się uspokajam, gdy staję obok niego. Chłopak całuje mnie w czoło, odgarniając z twarzy pojedyncze kosmyki włosów.
- Zgubiłam Lanę. - informuję go.
- Jak to: zgubiłaś? - pyta zaskoczony. - Katrino, ona nie jest małym dzieckiem i chyba nie można jej zgubić.
- Jak widzisz można. - odpowiadam mu. - Najpierw zaczęłyśmy dyskutować o obecności Cecilii i kim ona dla ciebie była, a potem Lana zniknęła gdzieś w tłumie.
- Uważasz, że może jej się coś stać, prawda? - pyta Jason, znając odpowiedź. - Katrino, wiem, że to może brzmieć stronniczo, ale Lana wydaje się być na tyle odpowiedzialna, że nie wpadnie w żadne kłopoty.
- Ale jeśli to ktoś jej coś zrobi? - sugeruję, coraz bardziej popadając w panikę. - Jeżeli zaczepi ją jakiś dziwny typ, który będzie chciał ją wykorzystać?
Jason pohamowuje śmiech, słysząc te przypuszczenia.
- Katrino, spokojnie. - zaczyna. - Po pierwsze, nikt by jej nie skrzywdził. To jest bal, nikt nie odważyłby się zaczepiać młodej nastolatki pod takim powodem.
- A widzisz co się tu dzieje? - pytam, wskazując na salę balową. - Przecież tutaj niedługo zrobi się istna rozpusta!
Chłopak chyba widzi, że nie zdoła przemówić mi do rozumu, bo wzdycha z widocznym wycofaniem.
- Możemy jej poszukać razem, tak? - proponuje, biorąc moją dłoń w i całując ją. - Albo się rozdzielić, żeby przeszukać więcej miejsc. Nadal jednak sądzę, że nie stało się jej nic złego.
Zgadzam się czując, że nic więcej nie wskóram. Po chwili rozdzielamy się, odchodząc w różnych kierunkach.
To i tak zaczyna się mi wydawać bez sensu. Może Jason ma rację, może za bardzo się nią przejmuję i powinna pozwolić Lanie dobrze się bawić, bo więcej już takiej okazji nie będzie.
- Nie martw się, nic się nie stanie twojej siostrze. - słyszę czyjś głos, a gdy zwracam uwagę w jego stronę widzę Veronicę, patrzącą na mnie tak, jakby czekała na mnie od dłuższego czasu.
Cofam się o jeden krok, ale Veronica nie robi niczego, co mogłoby mnie skrzywdzić.
- A skąd ty możesz to wiedzieć? - pytam nieufnie, mając ochotę uciec.
-Wiem wiele rzeczy. - odpowiada tajemniczo. - Ale nie mam również powodu, by krzywdzić twoją siostrę. Tak samo jak nie mam powodu, by skrzywdzić ciebie i twoje dziecko.
Robię kolejny krok do tyłu i opiekuńczy kładę rękę na brzuchu.
- Chcesz uciec, Katrino? - pyta Veronica, zaczynając mnie irytować. - Przecież nie zrobię ci krzywdy. Sądzę nawet, że rozmowa ze mną może dać pewne zalety.
- Niby jakie? - kpię. - Mówisz do mnie jakimiś zagadkami, zamiast powiedzieć wprost, czego ode mnie chcesz.
- Czego od ciebie chcę? - powtarza czarownica. - Ja nic od ciebie nie chcę. Ale to ty chyba zapomniałaś, kim jesteś.
Patrzę na nią unosząc brwi, nie wiedząc już w ogóle o co jej chodzi.
- Jesteś Luną stada, Katrino. - wyjaśnia Veronica, mając już dość mojej niewiedzy. - Powinnaś pełnić funkcję matki i opiekunki sfory, zamiast mieszkać kątem na wampirzym zamku.
- Chciałabym ci tylko przypomnieć, że Peter mnie z tego stada wyrzucił. - mówię. - A jego samego zabiłaś. Stado powinno obrać sobie nowego Alfę, który ustanowi nową Lunę. Mi ten tytuł nie przysługuje.
- Tak uważasz?
- Sądzę nawet, że tytuł Alfy może przypaść twojemu dziecku.
Veronica uśmiecha się, jej spojrzenie ląduje na moim brzuchu.
- Twoje dziecko również będzie w to wplątane.
Mam ochotę odejść od niej, czując, że czarownica za chwilę może rzucić na mnie jakąś klątwę. Ale nie robię tego, przytrzymuje mnie ciekawość tego, co może mi powiedzieć.
- Dlaczego tak sądzisz? - pytam, jak najspokojniej, starając się nie pokazać lęku.
- Czy znasz już płeć, Katrino? - Veronica nie odpowiada, wciąż wpatruje się we mnie dziwnym wzrokiem. - Bo ja już wiem, że urodzę chłopca. Wolałabym dziewczynkę, co do której miałabym pewność, że odziedziczy po mnie magię i zdolności czarownicy. A chłopiec... Nie będzie miał takiej możliwości.
Chłopiec będzie rozczarowaniem. Doskonale wiem, że właśnie to chciała powiedzieć, ale się powstrzymała. Wiadome jest jednak, że brzemienne czarownice liczą na córki, które odziedziczą ich magię.
- Urodzisz córkę, Katrino. - informuje mnie Veronica, mówiąc to tak, jakbyśmy były koleżankami.
- Niby skąd to wiesz? - nie wierzę w jej słowa, tak naprawdę Veronica mogła teraz wcisnąć mi tyle kłamstw, że nie wiadomo, co z tego jest prawdą. Bo czy naprawdę może przewidzieć takie rzeczy?
- Nie musisz mi wierzyć. - kobieta dostrzega moje wahanie, bo prycha z braku mojej uwagi. - Tak samo jak nie musiałaś mi wierzyć w związku z tym.
Wskazuje wisiorek na mojej szyi, z którym nie rozstaję się od dnia zamordowania Petera. W tym przypadku ma rację, nie miałam pewności co do czarów rzuconych na niego, ale zdają się działać na tyle, na ile ich potrzebuję.
Veronica musiała uznać moje milczenie za przyznanie jej racji, bo uśmiecha się triumfująco.
- Na twoim miejscu zainteresowałabym się sytuacją w stadzie Petera. - sugeruje. - Bo może ona nie wyglądać tak, jak o niej myślisz.
- Dlaczego cię to... - zaczynam, gdy nagle czuję, jak ktoś obejmuje moją szyję ramieniem.
- Veronico, dałabyś już spokój dziewczynie. - obca kobieta wtrąca się do naszej rozmowy, a we mnie udzierza lekki smród spalenizny i coś, czego nie potrafię określić. - Przyczepiłaś się do niej jak rzep do psiego ogona i nie chcesz odejść. Jeszcze pomyślę, że próbujesz ją przekląć.
- Stella. - humor Veronici od razu się psuje, patrzy na kobietę z przymrużonymi oczami. - Nie nauczono cię, że nie wtrąca się do prywatnych rozmów?
- Nauczono. - odpowiada wspomniana Stella, spoglądając na mnie, jakby oceniając mój stan. - Ale ciotka Serafina zawsze powtarzała, że nie można stać obojętnie obok głupiej paplaniny, a Diana opierniczyłaby mnie, gdybym pozwoliła ją przekląć.
- Dianę chyba powinien interesować podpisany pomiędzy nami sojusz, a nie sytuacja tej dziewczyny. - wzrok Veronici ląduje na mnie, zaraz jednak znów skupia się na Stelli. - A Katrina nie potrzebuje twojej ochrony.
- Tak uważasz? - pyta retorycznie Stella, zauważam w jej dłoni kieliszek z winem, a dopiero po chwili kojarzę ją jako czarownicę rozmawiającą z czarnowłosym wampirem. Oczywiście, że jest tą czarownicą. Powinnam sobie to skojarzyć od razu, od jej charakterystycznej fryzury i blizn. - Zatem pozwolisz, że uznam waszą rozmowę za zakończoną i odprowadzę tę dziewczynę do jej chłopaka. Katrino, pożegnaj się.
Nie mam jednak na to możliwości, bo Stella od razu ciągnie mnie z dala od Veronici, wciąż obejmując ramieniem. Gdy próbuję spojrzeć za siebie, Stella powstrzymuje mnie, odwracając w drugą stronę.
- Nie odwracaj się. - radzi, prowadząc mnie przed siebie. - Nie odwracaj się, bo naprawdę cię przeklnie.
- Dlaczego tak sądzisz? - pytam, skołowana. - Po co... Czemu to robisz? Co to miało być?
- Obydwie wiemy już, że Veronica robi coś tylko dla własnej korzyści. - odpowiada Stella. - Tyczy się to zarówno zabicia twojego przeznaczonego, jak i udzielenia ci wszelkich informacji, które od niej usłyszałaś. Pytanie tylko, czy naprawdę mówiła to ze zwykłej litości.
- Uważasz, że kłamała? - pytam, mając nadzieję, że tak naprawdę nie wiążą mnie żadne obowiązki w stadzie.
- Nie wiem. - odpowiada Stella, a po chwili staje przede mną i robi coś, czego bym się nie spodziewała. Węszy. Bada mój zapach, tak, jak dawniej robiła to moja mama, gdy byłam młodsza. Przyglądam się jej z zaskoczeniem, zwracając uwagę na jej blizny na szyi i obojczyku.
No jasne. Ta kobieta musi być pół czarownicą, pół wilkołakiem. Upewniam się w tym, gdy widzę bliznę po ugryzieniu na szyi. Lekko pociągam nosem, chcąc potwierdzić swojego przypuszczenia, i oczywiście mam rację, gdy wyczuwam wilczy zapach pod mieszaniną woni magii, spalenizny i jakiegoś mężczyzny. Ale tam jest, lekko przytłumiony, za to bardzo znajomy.
- Na pewno miała rację co do jednego.- jej głos wyrywa mnie z zamyślenia. - Rzeczywiście urodzisz córkę.
- Naprawdę potrafisz wyczuć to tylko po zapachu? - pytam nieufnie wątpiąc w jej zdolności.
- W jakiś pokręcony sposób, tak. - odpowiada mi, upijając trochę wina. - Chociaż nie wszystkie czarownice to potrafią. Diana uważa, że ta zdolność przychodzi z czasem.
- Kim jest Diana? - pytam, pomimo że nie mam pojęcia po co mi ta informacja. Musi być jednak kimś ważnym, skoro Veronica się nią przejmuje.
- Moją córką. - wyjaśnia, uśmiechając się z dumą. - Od czterdziestu lat jest Arcyczarownicą. To... Coś jakby tytuł władczyni czarownic, która pełni rolę ich przywódczyni, tam skąd pochodzę. Przebywam na dworze Veronici jako jej reprezentantka i miałam dopilnować, aby sojusz pomiędzy naszymi ludami doszedł do skutku. A tak w ogóle, Stella Mżyna.
Kobieta wyciąga do mnie rękę na powitanie, więc ściskam ją.
- Katrina Werens. - również się przedstawiam, czując, że Stella nie należy do czarownic, które mogłyby mi zaszkodzić.
- Może Cię to zdziwić, ale Veronica mówiła prawdę co do jeszcze jednej rzeczy. Twój naszyjnik. - wskazuje na prezent od czarownicy. - Naprawdę ma ochronić cię od skutków po śmierci twojego przeznaczonego.
- Skąd masz do tego pewność? - pytam, lekko zdziwiona tą zmianą tematu.
- Bo też stosowałam podobne czary. - odpowiada i spod dekoltu sukni wyciąga własną błyskotkę, o błyszczącym czerwienią wisiorku. - Co prawda miało to inne zastosowanie, ale czary były te same.
Wpatruję się w nią, nie wiedząc do końca jak traktować te informacje. Zauważyłam już sama, że za bardzo nie odczuwam żadnych skutków śmierci Petera, zdaje się, że jeśli jakakolwiek część mnie była z nim związana, zdążyła już się z tego wyleczyć.
Ale może właśnie o to chodzi, może w żadnym stopniu nie byłam związana z chłopakiem, i nie mam czemu rozpaczać. Może w ogóle nie będę wcale czuć tego, że kiedykolwiek miałam przeznaczonego, którego zamordowano.
- Cóż, potraktujesz te informacje tak, jak wolisz. - stwierdza Stella, widząc mój brak uwagi. Chowa naszyjnik z powrotem pod ubranie, jakby nie chciała się nim chwalić.
- Sądzisz, że mówiła tak na serio? - pytam, zanim czarownica odejdzie, dostrzegając jej zmianę humoru. - O stadzie? O tym, że wciąż mam tam jakiś tytuł, pomimo że mnie wyrzucono?
- A cholera wie. - odpowiada, popijając wino. - Nie znam się na waszym postępowaniu w sytuacji, gdy Alfa stada ginie, a Luna nadal żyje. Ale jeżeli mam na to spojrzeć z perspektywy jakiegokolwiek rodzaju władzy, to tak, nadal możesz mieć tytuł Luny. Na twoim miejscu spróbowałabym sama dowiedzieć się jak to wygląda.
Moja mina najwidoczniej nie wyraża zadowolenia, bo Stella śmieje się, widząc ją. Nie na to się przygotowałam. Ze stadem nic mnie już nie wiąże, od czasu gdy mnie z niego wyrzucono i od kiedy Vanessa zginęła. A teraz okazuje się, że wciąż mam wobec niego jakieś obowiązki. To się robi coraz bardziej szalone.
Zauważam zbliżającego się do nas Jasona. Ciekawe jak on zareaguje, gdy przekażę mu informacje, które otrzymałam. O ile w ogóle w nie uwierzy.
- Wasza Książęca Mość. - wita go Stella, kłaniając się lekko.
- Lady Stello. - Jason odpowiada tym samym, słysząc tytuł kobiety spoglądam na nią zaskoczona. Ta jedynie uśmiecha się, nic nie wyjaśniając.
- Chciałabym złożyć serdeczne gratulacje w związku z oczekiwaniem na narodziny córki. - oznajmia Stella. Jason unosi brwi i otwiera szeroko oczy, gdy to słyszy. - Założę się, że już nie możecie się doczekać jej narodzin.
- Dziękuję. - odpowiada Jason, wciąż zaskoczony. Spogląda na mnie, jakby oczekiwał wyjaśnienia lub pomocy. - Jeszcze kilka miesięcy do czasu, aż przyjdzie na świat. Mam tylko nadzieję, że damy radę opanować czynności rodzicielskie.
- To się czuje intuicyjnie, książę. - stwierdza Stella. Zauważam, że znów węszy. Jason zdaje się nie zauważać charakterystycznego pociągania nosem, ale chyba i tak czuje, że coś tu jest nie tak, bo obejmuje mnie w pasie i nieznacznie przysuwa do siebie. - Chociaż podejrzewam, że jako hybryda wilkołaka i wampira, wasza córka też przysporzy wam wrażeń.
Jason chce coś powiedzieć, cokolwiek, ale chyba nie wie co. Stella uśmiecha się z zadowoleniem, widocznie sprawia jej frajdę to, jak bardzo nas zaskoczyła.
- Cóż nie będę wam przeszkadzać. - widocznie sama zauważa, że ta rozmowa robi się coraz dziwniejsza. - Jesteście młodzi, bawcie się, póki jeszcze macie na to czas. Póki jeszcze nie doszło do większej afery.
Wykonuje delikatny ukłon wobec Jasona, po czym odchodzi, ginąc gdzieś w tłumie.
- O co jej chodziło? - pyta Jason, ani na moment mnie nie puszczając. Wciąż wpatruję się w miejsce, gdzie stała czarownica, próbując poukładać w głowie to czego się dowiedziałam. - Katrino?
- Wyjaśnię ci to potem, dobrze? - proszę, czując, że na razie muszę sama to wszystko przetrawić. A przede wszystkim muszę opuścić salę, bo grająca muzyka i rozmowy zaczynają wywoływać u mnie ból głowy. - Ale najpierw muszę stąd wyjść, bo zaraz zwariuję.
Jason uśmiecha się ze zrozumieniem, ale widzę, że wciąż myśli o słowach czarownicy.
- Dobrze. - mówi, zaczynając wyprowadzać mnie przez tłum. - Chodź, zaprowadzę cię gdzieś, gdzie jest spokojniej.