LYCORIS RADIATA

By milkychimy

119K 16.4K 6.4K

[🧟] zakończone Genesis, Amaryllis, rok 2026 ❝Nie trudno jest odciąć od róży kolce, trudniej pozbawić ją ślad... More

PROLOG
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Rozdział 56
Rozdział 57
Rozdział 58
Rozdział 59
Rozdział 60
Rozdział 61
Rozdział 62
Rozdział 63
Rozdział 64
Rozdział 65
Rozdział 66
Rozdział 67
Rozdział 68
Rozdział 69
Rozdział 70
Rozdział 71
Rozdział 72
Rozdział 73
EPILOG

Rozdział 48

2.3K 249 49
By milkychimy


DZIEŃ 51 APOKALIPSY

20:41

                 Scarlett leżał roztopiony w kwiatowej pościeli, pod którą do tej pory jedynie niewinnie spali, co jakiś czas kopiąc się wzajemnie po łydkach zimnymi od chłodu stopami. Jego ramiona były rozłożone, zupełnie tak, jakby czekał na jakikolwiek ruch ze strony starszego mężczyzny, który od wypuszczenia spomiędzy ust chłopaka cichego i niepewnego "wyrażam" nie miał pojęcia, co powinien zrobić. Blondyn uciekał spojrzeniem na zamknięte drzwi, jego włosy rozpuszczały się niczym nutka lodów waniliowych w delikatnym, kwiatowym pucharku. Czuł, jak jego mięśnie przenoszą się potem, chude palce niemrawo drżą, a on czuje presję nakładaną przez siebie samego.

Bał się. Bał się kurewsko, jednak jedyne, co do tej pory nie sprawiło, że podniósł się z łóżka, przeprosił Victora, twierdząc, że nie jest psychicznie gotowy na takie posunięcie, było przerażające podniecenie. Był rozpalony, mimo że wcale nie było tego po nim widać, ponieważ pasmo strachu i niepewności paraliżowało jego ciało. Tu już nie chodziło nawet o wstyd i dumę, to, że nie potrafił przyznać się do niepotrzebnego rozpalenia i kuszenia Victora, tylko po to, aby go teraz zostawić. Scarlett najzwyczajniej w świecie płonął. Chciał poczuć tego mężczyznę już od dłuższego czasu. Już od dobrych kilku tygodni czuł, że ten facet jest kimś więcej niż pułkownikiem, przyjacielem, kimś, kto nieraz ani nie dwa uratował mu życie. Victor był dla niego ważny.

Ważny na innej skali niż Theo. A warto w tym wszystkim zaznaczyć, że zaufanie Scarletta nie było rozdawane niczym darmowe próbki lodów na stoisku w supermarkecie. Trzeba było na to wybitnie zasłużyć, ewentualnie niesamowicie wbić się poprzez zimną, lodową osłonkę szczelnie pilnującą serce chłopaka przed niechcianymi atakami. A Victor to zrobił. Cholera, wszedł do tego serca, gdy Scarlett nawet nie zauważył, zatapiając się w innym poziomie sympatii. Zatapiając się w innym uczuciu niż to, co czuł do swojego przyjaciela. Niż to, co kiedykolwiek Scarlett miał możliwość poczucia.

Zatopił się w etapie relacji, której nie pojmował, nie znał ale wiedział, że chciałby kurewsko poczuć dłonie Victora na swoim ciele.

Nie chciał jednak przekonać się, że jego ciało nie wyzbyło się z pamięci dotyku ludzi, których nigdy nie powinien był poczuć. To, że starał się wyrzucić to wszystko psychicznie nie znaczyło, że pamięć cielesna również tak łatwo zmaże te ślady.

Nie trudno jest odciąć od róży kolce, trudniej pozbawić ją śladów po ich istnieniu.

Wraz z dłużącą się ciszą, przerywaną jedynie przez melodię cykad za oknem, książę zebrał się na odwagę, aby zerknąć nieśmiało w jego stronę. Oczy pułkownika błyszczały. Iskrzyły niepewnością z przenikliwym błyskiem podniecenia, które wywołał w nim młodszy chłopak. Przeważnie ten blask podniecenia kojarzył się Scarlettowi z obrzydzeniem, znienawidzeniem własnego ciała i ludzi, którzy śmiali podniecić się na widok jego nastoletniego ciała, zbryzganego czarną, karną farbą. Teraz czuł satysfakcję, miał wrażenie, że oczy Victora nie lśniły chęcią zbrudzenia jego ciała, zatuszowania swoich fantazji. Świeciły szczerością i tym, jak wzrok mężczyzny nie mógł nacieszyć swoich powiek widokiem rozłożonego pod nim na pościeli chłopaka. Zupełnie tak, jakby jego mózg nie potrafił wystarczająco zapamiętać tego obrazu.

Szatyn zerknął w końcu w jego stronę, od razu wyczuł niepewność i strach przed tym, co zaraz miało się stać. Nie wiedział, gdzie dotknąć z początku, aby nie spłoszyć drugiego chłopaka. Dlatego też niepewnie podsunął jedynie swoje palce pod pochłoniętą w kwiatowej pościeli dłoń, unosząc ją z finezją i gracją ku górze. Rękaw luźnego, zbyt dużego swetra momentalnie zwinął się aż do łokcia, gdy Victor powoli i delikatnie podsunął dłoń Scarletta pod swoje usta składając na jej wierzchu soczysty, delikatny pocałunek.

— Nie zrobię ci krzywdy, obiecuję. Postaram się być najdelikatniejszy — zapewnił niczym dumny, królewski rycerz po raz kolejny przywierając suchymi i poprzegryzanymi wargami do bladej, delikatnej skóry. — Jednak gdyby coś było nie tak, sygnalizuj, dobrze? Nie zrobię nic wbrew twojej woli, nawet jeżeli wszystko miałoby zostać przerwane w samym środku najlepszego — odpowiedział pewnie, delikatnie głaszcząc swoim kciukiem powierzchnię skóry chłopaka.

Scarlett w pierwszej chwili jedynie uchylił usta, aby zaraz ze zdziwieniem je zamknąć. Szlachetność Victora go roztapiała. Z rodowodu był księciem, jednak teraz czuł się jak książę tylko i wyłącznie przysadzony posadą dla szatyna. Tylko on miał prawo widzieć go w tej roli, tylko on mógł całować go w dłoń z taką finezją i uczuciem. Tylko jemu chciał dać możliwość dotknięcia za jego zgodą królewskiego, pożądanego ciała.

Dlatego też jedynie pokiwał głową, ignorując ciarki, które przebiegły go po całej długości ciała, a to wszystko tylko i wyłącznie od dotyku Victora. Były to ciarki przerażenia, niepewności, jednak mieszały się one z tymi spod wodzy różdżki przyjemności, rozcierając zaciekawienie i chęć zagłębienia się jeszcze dalej.

— Dziękuję.

Victor uśmiechnął się delikatnie po czym przymknął niemrawo swoje powieki, a kolejne trzy, pięć, dziesięć, setka pocałunków rozlała się po całym przedramieniu księcia. Jego zimna, pełna dreszczy skóra stykała się z ciepłymi wargami Victora, który całusami uciekał coraz wyżej. Gdy jego twarz spotkała się w końcu z końcówką podwiniętego rękawa swetra, powoli przeniósł się wyżej, odsunął materiał z ramienia chłopaka, wpierw stykając swoje opuszki z zimną skórą na obojczykach księcia. Dopiero gdy nie wyczuł jego sprzeciwu, mimika twarzy chłopaka, uciekającego spojrzeniem za każdym jego ruchem nie zmieniła się, zaczął składać na wystających kostkach delikatne pocałunki. Miał wrażenie, że od zwykłego, mocniejszego zetknięcia się jego warg z ciałem nastolatka, ten tak po prostu się rozpłynie. Rozpadnie się między jego palcami i zginie, niczym zgniecione, malutkie piórko. Bał się, że zrobi coś źle. Dotknie tam, gdzie dotykali inni, sprowadzi na twarz chłopaka szare wspomnienia przeszłości, zmieniające się w delikatne, srogie łezki. Co prawda nigdy nie widział zapłakanego Scarletta, słyszał tylko z jego opowieści o sytuacji z królową, że niegdyś potrafił płakać. Nie chciał jednak widzieć tego obrazu na żywe oczy. Złamałoby to mu serce.

Natomiast w tym wszystkim książę miał przeczucie, że wraz z jednym każdym, kolejnym pocałunkiem zemdleje albo spanikuje. Miał wrażenie, jakby był na skraju emocjonalnym, dopóki rzeczywiście usta Victora nie zaczęły całować go tak uzależniająco. Tak uspokajająco. Victor uspokajał go, sprawiał, że szybkie opadanie i unoszenie się klatki piersiowej ustało, jego dłonie jak z waty przestały drżeć, a on nakrył samego siebie na tym, że miał ochotę odchylić głowę do tyłu tylko po to, aby mieć możliwość poczucia skromnych pocałunków również na swojej wrażliwej szyi.

Tak też zrobił, nawet nie zauważył kiedy. Natomiast zarejestrował już moment, gdy niepewnie przeniósł swoje palce na czekoladowe kosmyki pułkownika. Wcisnął opuszki między delikatne garstki włosów, powoli je przeczesując i delikatnie głaszcząc. Było mu przyjemnie, było mu niesamowicie przyjemnie, gdy Victor zauważył jego aluzję i zaczął oplątywać jego szyję w pocałunkach. Nie były one namiętne. Były delikatne, subtelne i nieśmiałe, jakby mające dać Scarlettowi poczucie bezpieczeństwa, chwili, aby oswoić się z nową sytuacją i nowym, nieznajomym dotykiem innego człowieka, mającego zupełnie odmienne, niż dotąd zamiary. Całował go tak, jak chciał dać mu najwięcej przyjemności, której przy jego przeżytych stosunkach nie przeżył nawet w najmniejszym stopniu. Nikt nie myślał o tym, aby go pocałować. Aby pogłaskać go po włosach, zetrzeć łzy z policzków, powoli rozbierać, pokazując siedemnastolatkowi, że nie trzeba się śpieszyć. Tak nie było nigdy, te wszystkie cudowne, uzależniające uczucia, które teraz dostawał od Victora dawniej znane mu były tylko jako ból. Gdy kolejne blizny odznaczały jego skórę, zostając tam aż po dzień dzisiejszy. Czuł pośpiech, gdy zrywano z niego odzienie siłą, gdy za każde łzy, szloch, początkowe błagania o pomoc dostawał coraz to mocniejsze uderzenia.

Na samo wspomnienie strach zrosił jego ciało. Może cała postawa Scarletta nie pokazywała tak jasno, jak przeżywał to, jak niegdyś okrutnie go potraktowało. W ogóle nie pokazywał po sobie emocji. Jednak nie sprawiało to, że całkowicie ignorował swoje dawne piekło i nie posiadał żadnej blokady do przełamania się w sferach seksualnych. Miał cholerną blokadę, którą teraz najwidoczniej zauważył Victor, ponieważ po sekundzie patrzenia mu spokojnie w oczy, pocałował go subtelnie.

Tak, to stanowczo odpędziło wszystkie złe myśli.

Zatracił się w pocałunku, podczas którego chude, lekko pokaleczone gdzieniegdzie palce Victora wsunęły się pod jego plecy, powoli unosząc go do pozycji siedzącej. Scarlett przyjął tę inicjację, powoli rozsiadając się na ciepłym od ich ciał materacu. Ich wargi nie rozrywały pocałunków. Zagłębiali się nimi coraz dalej, czując jedynie, jak dwa języki zaczynają toczyć wojnę w szalonym tańcu. Książę odruchowo przesunął swoją dłoń na polik Victora. To był jedyny ruch, na który było go stać, szczególnie gdy w tym samym czasie szatyn tak swobodnie podwinął materiał jego zielonkawego swetra. Scarlett zadrżał, jednak nie protestował. Odsunął się jedynie na moment od ust drugiego mężczyzny, pozwalając na zdjęcie górnej części odzienia ze swojego ciała. Chłód obił jego klatkę, sprawiając, że do tej pory pewny siebie książę zginął gdzieś w przepaści dotyku Victora. Sam nie mógł uwierzyć, jak jego własne nastawienie do sytuacji zmieniło się w ciągu kilku sekund. Podczas ułamka minuty, gdzie zdał sobie sprawę, że sunął nieświadomie do stosunku z tym mężczyzną. Nie było już Scarletta pchającego Victora na drzwi balkonowe, nie było Scarletta wdrapującego się z pewnością na kolana, nie było nawet Scarletta, który po pijaku pierwszego dnia u państwa Lewisów przysuwał się do niego, zataczając bliskość i subtelny zapach Victora wokół swojego palca.

Był wystraszony Scarlett, drżący od dłoniach szatyna, które teraz odrzuciły doszczętnie kawałek ubrania siedemnastolatka, tylko po to, aby ze strachem przyjrzeć się całej, chudej klatce piersiowej.

— Oni ci to zrobili? — szepnął wystraszony Victor, przebijając się przez cieplejszą atmosferę w pomieszczeniu, która mieszała się w swoim eliksirze na słodkie zbliżenie z ciszą w całej rezydencji. Jego palce nieświadomie wysunęły się w stronę ciała chłopca, delikatnie przejechał palcami po otartych bliznami sutkach, chudym, niemalże wklęsłym brzuchu, który pokrywały przebarwienia, znaki podpaleń jego skóry, dowody nacięć, ugryzień, dotyków bicza, wszystko. Dosłownie wszystko, na co kreatywność połączona z ludzkim okrucieństwem pozwalała.

Niektóre ślady wydawały się jeszcze niedawno zrobione, jakby zaraz przed wybuchem epidemii, dniem koronacji ktoś całą noc wyprawił mu maraton bólu i cierpienia, aby wraz z nowym tytułem króla nie zapomniał o tym, gdzie tak naprawdę było jego miejsce. W tym wszystkim Victor miał ochotę płakać.

Jestem jedną, wielką blizną.

Scarlett.

Zrodzony z blizn, bólu i cierpienia.

Scarlett zbudował osobę, którą był teraz z tych wszystkich ran, które dotknąć mógł swobodnie Victor.

Victor przycisnął mocniej palec do rany szytej, przedzierającej się przez całość jego brzucha. Miał tak wspaniałe ciało. Był piękny, Scarlett był naprawdę cudowną osobą wewnątrz jak i na zewnątrz. Szkoda tylko, że został i psychicznie i fizycznie skrzywdzony.

— Ty nie zrobisz tego samego? Prawda? — zapytał z cichą, wręcz płaczliwą nadzieją w głosie. Victor momentalnie zerknął na niego z niedowierzaniem. Zupełnie tak, jakby wyrzucał z siebie najbardziej irracjonalne słowa.

Nie miał prawa go dotykać. Bluzgać jego ciała kolejnymi odciskami palców, jednak tym bardziej nie miał prawa go skrzywdzić. Znienawidziłby samego siebie po całości, gdyby do tego doszło. Gdyby przez niego Scarlett czuł to samo, co czuł wtedy, miałby poczucie, że nic się nie zmieniło, a cały świat ma go jedynie za zabawkę seksualną.

Umysł Victora nawet nie potrafił zaakceptować tych myśli, dlatego z desperacji od tak okrutnych, pokrytych płaszczem żalu słów księcia pośpiesznie ujął jego poliki, przyciągając do kolejnego, motylego, pełnego uczuć, których żaden z nich nie potrafił zrozumieć, pocałunku. Całowali się, dopóki obydwa ciała nie przeważył ich własny ciężar, sprawiając, że dwójka mężczyzn opadła ponownie na poduszki tuż za nimi. Victor oparł się między nogami zestresowanego tą niższą pozycją Scarletta. Palce Victora wiernie zaciekały się na jego dłoni. Druga ręka szatyna powoli i delikatnie kreśliła okręgi wokół starych blizn, zaznaczając stare ślady zbrodni. Książę czuł się pewny siebie, dopóki był na równi albo powyżej drugiej osoby. Kiedy ktoś pochylał się nad nim, momentalnie tracił kontrole nad samym sobą, stresował się, a cały jego umysł zatracała pustka i jedynie uporczywe kreślenie drogi ucieczki. Tak było w przypadku próby gwałtu na nim na stacji benzynowej, jednak nie było tak teraz. Od Victora nie biła złowroga, chcąca sprawić mu krzywdę aura. Biło od niego ciepło. Pieruńskie, przyjemne ciepło, które zaznaczało się poprzez ich splecione ciała. Zaznaczało się w pocałunkach, które teraz zjechały na całą jego klatkę piersiową, obcałowując każdy siniak, każdą bliznę, każdą szramę z najwyższą, możliwą uwagą.

— Nie śmiałbym zrobić tego samego, Scarlett. Nie patrz na mnie, jak na tych ludzi. Jestem tu dla ciebie, oni byli dla siebie.

Te słowa uspokoiły blondyna, którego włosy rozlały się w kwiatowej pościeli. Pokiwał on głową, jednak nie był pewien, czy Victor to zauważył. Nie było to ważne, ani trochę, szczególnie gdy ciepłe pocałunki przestały stanowić w jego głowie jedynie element normalnego stosunku, który powinien zaakceptować. Zaczynały stawać się rozkoszą, która dotarła do niego, dopiero gdy przymknął niepewnie oczy, zdając się całkowicie na dotyk Victora. Jego klatka zaczęła nerwowo łapać kolejne oddechy, jednak nie był to wynik paniki. Był to wybuch chorego dynamitu, który spowił przyjemnością jego ciało, gdy dłonie szatyna zasiedliły jego biodra, a ciepłe usta zaczęły nakładać mokre, przeźroczyste ślady na jego podbrzuszu.

Victor obserwował reakcję księcia. Wpatrywał się w niego jak zaczarowany, powoli i niepewnie dotykając palcami guzika od luźnych, niedopasowanych na niego spodni. Nie widział strachu. Blondyn przymknął oczy, oddychał głęboko, co chwilę poniewierając swoje waniliowe, delikatne usta mokrym, zaróżowionym koniuszkiem języka. Zaczynał się relaksować, więc wszystkie nieśmiałe i niepewne dotyki starszego działały. Jego podejście jak do skromnego, małego piórka, które szalało od najzwyklejszego, skromnego wiaterku było idealnym dla Scarletta, który z każdą chwilą zaczynał gubić się w kuszącej, podniecającej otoczce.

Nie wyobrażał sobie odsunąć palców od karmelowej skóry. To było chore uzależnienie, które go pochłaniało. Scarlett był tym chorym uzależnieniem, które go gubiło.

— Jest w porządku? — zapytał, masując ze spokojem biodra blondyna, który na dźwięk jego głosu przełknął z bólem zatrzymaną w ustach ślinę. Jego dłoń nieśmiało uniosła się ku górze, wydawała się ciężka niczym trzy obciążniki. Wydawało się, jakby Scarlett do tego ruchu przykładał całą swoją siłę, a mimo wszystko udało mu się przyłożyć chudą, subtelną dłoń do rozgrzanego polika starszego mężczyzny, który nieśmiało pogłaskał.

— T...tak, Vicky... — wydukał słabym, niskim głosem młodszy, sprawiając, że Victor wtulił swój polik w jego skórę, pozwalając na złożenie nieśmiałego pocałunku na wewnętrznej stronie dłoni chłopca oraz na jego chudym, kościstym nadgarstku. — Mógłbyś pocałować mnie znowu? Tak nisko. To daje dużo ciepła. Przyjemnego ciepła.

Victor jedynie uśmiechnął się delikatnie. Prosił go o tak niewinne i niewiele znaczące rzeczy, które w jego tonie głosu ujawniały, jak takie skromne prośby i poczucie bezpieczeństwa ciepło kształtowało w nim stopniowo kolejne szczeble pewności siebie.

— Oczywiście.

Z tymi słowami złożył kolejne trzy pocałunki na podbrzuszu chłopaka. Słyszał ciche mruczenie z jego strony. Z każdym zetknięciem się warg szatyna z jego skórą czuł, jak Scarlett zaciska swoje palce na kasztanowych włosach, akcentując, jak wiele znaczy dla niego ten dotyk i ta kusząca, przyjemna bliskość.

Och cholera, zaczynał szaleć za tym dzieciakiem i to przestawało być zdrowe. Scarlett miał go owiniętego wokół palca, omotał go niczym mistrz idealnej manipulacji. A Victor, mimo że zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę, czuł satysfakcję.

Victor pewnie złapał kant swojej czarnej koszulki, zaraz sprawnie przeciągając ją przez głowę, aby ta mogła dołączyć do zabawy ich ubrań na pobliskiej podłodze. Sam również nie odstępował szramami. Miał nawet ślad po jednym pocisku, który niegdyś przeszył jego ciało. Nie chciał jednak skupiać się na samym sobie. W tym momencie nieważne, jak urokliwie by to nie brzmiało, w jego oczach ważny był tylko Scarlett. Jego swoboda, jego przyjemność i to, aby on w końcu poczuł się dobrze ze swoim ciałem. Dlatego też zdziwił się, kiedy poczuł nieśmiałe, delikatne opuszki zimnych palców przykrywające jego klatkę piersiową. Scarlett subtelnie dotknął obsianej długą, ciężką historią szramy po pocisku. Pod napływem zdziwionego i lekko wybitego z uwagi spojrzenia Victora, gotowy był odsunąć panicznie swoje palce, co na szczęście nie udało mu się, ponieważ szatyn ujął jego nadgarstek, przyciskając delikatną, chudą dłoń całością do swojej piersi.

— Boisz się mnie dotykać? — zapytał cicho, pocierając subtelnie kościstą rękę księcia.

Blondyn pokręcił głową przecząco, wpatrując się prosto w ciemne, zroszone delikatnymi iskierkami oczy pułkownika.

— Nie, po prostu... to dla mnie niecodziennie, że mogę to zrobić. Nigdy nikogo nie chciałem dotknąć w ten sposób... — mówił spokojnym, niskim tonem, który stracił na powadze swój łamliwy, płaczliwy ton. Scarlett nabierał pewności siebie. Okazał to idealnie poprzez przesunięcie palcami po nagiej klatce piersiowej szatyna, który tak wiernie go słuchał. — Jesteś pierwszy. Chcę móc cię poczuć, Vicky. Ufam ci, wiem, że moje ciało może reagować w inny sposób, ale naprawdę tego chce. Naprawdę chce się z tobą kochać.

Kochać.

To brzmiało na tyle poważnie, że dreszcze sponiewierały ciało Victora. Książę nie brał spotkania ich ciał w czysto fizycznym znaczeniu. Miało to odbiór na jego psychice, na ich relacji i na tym, jak jutro będą na siebie patrzeć, kiedy chmurka podniecenia przeminie z deszczem, a oni zostaną zmuszeni do drogi w stronę Delaney, wracając do chorej, przerażającej rzeczywistości. Sprawiało, że ich relacji nie będzie już nosił tytuł przyjaciół zrodzonych z nienawiści.

Będą kochankami, którzy kochali się całą, długą noc.

Continue Reading

You'll Also Like

22.1K 5.4K 25
❄ Ich pierwsze wspólne święta miały być takie, jakie powinny być każde następne. ❄
108K 2.6K 26
Książka opowiada o 14 letniej Julii Miller, która właśnie rozpoczyna swój pierwszy rok w liceum razem ze swoim bratem bliźniakiem Johnatan'em, w któr...
69.5K 3.6K 25
Biedronka i Lidl Czy są to wrogowie, których już nie da się pogodzić? Czy też wręcz przeciwnie? Czy silne uczucie którym jest wzajemna nienawiść...
5.8K 265 25
Changkyun nigdy nie spodziewał się, że pomoc przystojnemu mężczyźnie, zmusi go do pozostania partnerem białowłosego alfy. Miłość nie wybiera, czasem...