8.2

381 20 8
                                    

Przyjaciele szybko zawieźli Eddie'go do szpitala, gdzie udzielono mu pomocy. W drodze powrotnej otrzymali wiadomości od Mike'a, żeby spotkali się w bibiotece, więc tam się udali.

Kiedy weszli do środka, zobaczyli Mike'a leżącego na podłodze i wymiotującego Richie'go. Następnym co zobaczyli był Henry z siekierą wbitą w tył głowy. Isabell zakryła sobie usta, przerażona.

- Co się tutaj do kurwy stało? - zapytała, wciąż patrząc na zwłoki swojego brata.

- Właśnie zabiłem kolesia - powiedział Richie, niedowierzając.

- Zabiłeś mi kurwa brata? - kobieta uniósła brwi, wskazując palcem na martwego Henry'ego.

- Chciał zabić Mike'a, okej? - próbował obronić się Tozier. - Po za tym, to ty wbiłaś mu jebany nóż w rękę i jebłaś słoikiem jak miałaś szesnaście lat.

- To co innego!

- Jakim cudem to co innego?

- Nie wiem, może dlatego, że wtedy nie umarł!?

- Ale chciał zabić ciebie, więc to była samoobrona, a ja obroniłem Mike'a!

- Wszystko ze mną w porządku gdyby ktoś się zastanawiał - wtrącił Mike, nie chcąc słuchać kłótni o zwłoki.

- Co my z nim w ogóle mamy zrobić? - zapytał Eddie.

- Na pewno zabieramy siekierę. Nie idę do więzienia - oznajmił Tozier. Ben pokiwał głową wyciągając przedmiot z czaszki Henry'ego.

Mike zabrał siekierę i wyniósł do siebie na górę. Kiedy wrócił, powiedział, że się nią zajął. Wyciągnął zza lady jakiś skórzany dzban. Richie chwycił to w rękce, ale mężczyzna szybko mu to wyrwał. Mike zabrał jeszcze latarki dla wszystkich.

- To ten dzban do rytuału? - zapytała Isabell.

- Tak - Mike pokiwał głową. - Gdzie Bill? - zapytał. Nikt nie wiedział, więc czarnoskóry postanowił do niego zadzwonić.

Okazało się, że Bill planował iść zabić Pennywise'a sam. Zupełnie jak za pierwszym razem. Przyjaciele szybko się zebrali i pojechali do domu na Neibolt. Zobaczyli jak Bill próbował wejść do środka.

- Denbrough stój! - zawołała Isabell. - Nie możesz tam iść sam! To szaleństwo!

- A-ale to ja was wszystk-kich w t-to wplątałem. Ja to zakończę - oznajmił.

- Naprawdę życie ci nie miłe? Umrzesz tam sam - powiedział Richie.

- Właśnie - poparła go Beverly - Musimy trzymać się razem. Frajerzy trzymają się razem - uśmiechnęła się.

- To prawdopodobnie czas na jakiś odjechany tekst - Richie podrapał się po głowie. - Bell, powiedz to co wtedy.

- Co jeszcze do chuja pana? - kobieta zapytała zdezorientowana. Richie pokiwał przecząco głową. - To o tym, że nie przyszliśmy tutaj tracić zmysłów?

- Mogłoby się nadać, ale nie to - okularnik pokręcił głową.

- Zabijcie tego skurwysyna? - zapytała. Richie pstryknął palcami zadowolony. - Okej, ale teraz nie mdleje, więc to zmienię. Chodźmy zabić tego skurwysyna - powiedziała po czym sięgnęła po pręt leżący na ziemi. - Uuu, zabrzmiało czaderso. No to chodźmy się napierdalać - klasnęła w dłonie.

- Przypomnij mi - poprosił Eddie, marszcząc brwi - Ile ty masz lat?

- Przypomnij mi, ile ty masz lat - Isabell sparodiowała go, robiąc głupie miny.

- To naprawdę dojrzałe w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa - Eddie przewrócił oczami.

- Istniej coś takiego jak mechanizm radzenia sobie ze stresem, albo innymi sytuacjami przez humor, spagetti - Isa uśmiechnęła się sarkastycznie. - Wchodzimy czy nie? - zapytała przyjaciół, którzy do tej pory, tylko patrzyli się na jej małą kłótnie z Eddie'm.

- Tak, możemy iść - powiedział Ben.

Japa Richie! |TozierWhere stories live. Discover now