2.2

499 18 2
                                    

Wyszli na parking.

- Co to kurwa było? - innym nie udzielił się dobry humor Isabell. Ona też znacznie się opanowała, przypominając sobie zdarzenie ze środka.

- Co poczuliście podczas telefonu ode mnie? - zadał pytanie Mike. Richie ponownie stracił nerwy.

- Pierdolisz od czapy Mike! - krzyknął na niego.

- Zamknij swój ryj Tozier - syknęła na niego Isa. Richie podniósł brwi wysoko w zdziwieniu, ale postanowił siedzieć cicho.

- Rozbiłem samochód kiedy z tobą rozmawiałem. Ogarnął mnie strach - wyznał Eddie.

- Ja się porzygałem - okularnik wykrzywił twarz.

- Oszałamiający s-s-strach - potaknął Bill. Beverly i Ben zgodzili się z nim.

- Przyjechaliście tu, bo złożyliśmy przysięgę. Obiecaliśmy pokonać to co zobaczyliście w środku.

- Jebane demoniczne ciasteczka z wróżbą? - zapytał sarkastycznym tonem Ben.

- Pennywise. On odpowiada za wszystkie złe rzeczy w tym mieście. To jego mieliśmy zniszczyć jeśli wróci. Czy to nie dziwne, że do teraz nie pamiętaliście skąd pochodzicie?

Nikt mu nie odpowiedział. Byli zbyt zajęci przetwarzaniem nowych informacji. Isabell tylko czekała na ich reakcję.

- Co się w ogóle dzieje ze Stan'em? - rzucił Richie.

Marsh postanowiła zadzwonić do niego na komórkę, przepisując numer od Mike'a. To co usłyszeli wstrząsnęło nimi wszystkimi. Stanley Uris popełnił samobójstwo podcinając sobie żyły w wannie. Dostał telefon, po którym dziwnie się zachowywał i poszedł wziąć kąpiel. Może Isa miła parszywy humor grabarza więc dlatego pomyślała o ostatnim namaszczeniu? Może to był sposób na zniszczenie stresu jaki się w niej narodził? Myślała, że to wszystko byłoby łatwiejsze. A teraz? Zachowała się jak ostatni tchórz nie mogąc nawet spojrzeć na pisklaka i odejść jak najszybciej od stołu. Sparaliżował ją strach. Nie mogła ich obronić, tak jak nie zrobiła tego podczas pierwszej ich bitwy. Zwyczajnie leżała pod ścianą nieprzytomna, bo była zbyt słaba.

- Nie mam zamiaru brać w tym udziału! Jadę do hotelu i spierdalam! Kto razem ze mną? - powiedział Richie. Isabell i Eddie podnieśli ręce. Głosowanie na poziomie przedszkola.

- Isabell - mruknął Mike - wiem, że jako jedyna pamiętasz wszystko - kobieta zamknęła zmęczone oczy, a pięć par tęczówek spojrzało na nią przenikliwie.

- To bez znaczenia - spojrzała na niego przez ramię, stała już tyłem w pół drodze do auta. - Jestem zbyt słaba by pomóc.

Oddaliła się ze spuszczoną głową. Razem z Richie'm i Eddie'm ruszyli do miejsc parkingowych, które mieli obok siebie. Droga wcale nie była przyjemna. Czuła się jakby była eskortowana. Z tyłu miała przyjaciela, a z przodu byłego. Jechał bardzo powoli więc postanowiła się przystosować, z racji tego, że linia nie była przerywana, a ich co jakiś czas mijały samochody.

Do swojego pokoju wpadła jak burza. Na szybko zaczęła pakować swoje rzeczy do torby sportowej. Nie zauważyła, że we framudze drzwi stoi pewien irytujący okularnik, którego już dawno powinna skreślić w swoim życiu.

- O co chodziło z tym dzieckiem? - zaczął cicho widząc, że nie zwraca na niego uwagi. Kobieta złapała się za serce przestraszona.

To pytanie zbiło ją z tropu. Czy była gotowa na tą konwersację? Czy on był na to gotowy? Pewnie nie i pewnie nigdy nie będzie.

- O co chodziło z tą zdradą? Miałeś jeszcze kogoś? - atakowanie słowne miała we krwi z takim bratem jak Henry i nie zniknęło to nawet po trzydziestu latach. Pewnych rzeczy nie można się oduczyć.

Oboje milczeli patrząc sobie w oczy. Było zbyt wiele istotnych spraw, które trzeba było poruszyć. Nigdy nie byli przygotowani na ponowne spotkanie. Więc nie powiedzieli nic. Kobieta wyszła z pokoju i zbiegła po schodach razem z Eddie'm. Mężczyzna trzymał dwie walizki, jednak jego kolejne zdanie sprawiło, że poczuła się jak jakiś niechluj.

- Zabiorę jeszcze kosmetyczkę i możemy jechać. O. Co nas ominęło? - zapytał zbity z tropu Kasbrak widząc poważne miny Beverly i Ben'a.

Japa Richie! |TozierOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz