3

1.6K 87 6
                                    

Zaparkowali swoje rowery na podjeździe rodziców Ben'a. Chłopak jak burza wbiegł przed nimi na górę. Pewnie miał bardzo brudno. Richie, Eddie i Isa żartowali co może trzymać w swoim pokoju.

- Kolejkę górską! - wykrzyknął głosem mędrca Richie.

- Pewnie były tam kości jakiegoś starucha - parsknęła Bell.

- Z wielką skrzynią skarbów do kompletu - skwitował Eddie kiedy weszli do środka.

Isabell wciągnęła głośno powietrze po obejrzeniu się. Stanęła przed wielką ścianą po czym wypuściła z wydechem swoje sarkastyczne komentarze. Richie nie był tak pobłażliwy.

- I co? Fajne? - Ben wyraźnie był dumny z tego wszystkiego.

- Ta, to jest spoko. A jednak nie - okularnik robił tak z większością rzeczy znajdujących się w pokoju.

- A to co? - zapytała w końcu dziewczyna.

- Prawa miejsce Derry. Podpisało je dziewięćdziesiąt jeden osób i jednej zimy wszyscy zniknęli bez śladu. Podejrzewano o to Indian, ale nie było dowodów. Ich ubrania znaleziono obok studni.

Rozmowa toczyła się dalej, ale dziewczyna nic z tego nie rozumiała zbyt wczytana w nazwiska zaginionych.

- ... Pewnie gdzieś w mieście. - tylko tyle udało jej się wyłapać. Nawet nie widziała kto to powiedział.

Polała płatki zimnym mlekiem z lodówki. Robiła śniadanie dla siebie, Henrego i Victora, który wczoraj został na noc. Zawołała ich dość głośno po jedzenie. Nie czekając na nich zaczęła swoją porcję. Kilka minut później dwie ręce potargały jej włosy. Zirytowana przewróciła oczmi, a nastolatkowie usiedli naprzeciw niej. Usłyszała dzwonek do drzwi. Patric wszedł do środka chwilę po tym. Sam się obsłużył w kuchni. Nie było to nic nowego podczas nieobecności ich ojca. Belch również powinien się zaraz zjawić i gdzieś sobie pojadą, a ona rozsiądzie się w fotelu na przeciw telewizora z popcornem w ręce. Zadzwonił telefon. Cała trójka go zignorowała za pierwszym razem, zbyt leniwi by podejść. Za drugim lekko ich zirytował dźwięk. Za trzecim pod groźbą Isabell odebrała brzęczace urządzenie.

- Isabell Bowers?

- Przy telefonie.

- Bill dzwonił. Mamy się z nim spotkać pod biblioteką. Jedziemy do Beverly M, agencie.

Zaśmiała się lekko przy podejrzliwym wzroku brata.

- Dobra, będę tam.

- Agencie.

- Co?

- Jestem agentem w akcji. Powiedz agencie.

- Idioto. Przy bibliotece. - powtórzyła i rozłączyła się. Richie mometami był niemożliwy.

Dopiła spokojnie mleko z płatków. Sznurówki w Glanach zawsze były dał niej małym problemem, dlatego lepiej było nie zadawać pytać kiedy je zakładała. Wiedziały to nawet osiłki znajdujące się w jej kuchni.

- Gdzie idziesz? - zapytał od niechcenia Henry.

- Wychodzę. Wrócę kiedyś! - krzyknęła w momencie kiedy drzwi się zatrzasnęły.

Japa Richie! |TozierМесто, где живут истории. Откройте их для себя