7.2

380 18 4
                                    

Drzwi od motelu otworzyły się gwałtownie, a Beverly i Ben, którzy siedzieli na schodach, podskoczyli ze strachu. Isabell praktycznie biegiem ruszyła w kierunku schodów.

- Isa, co się stało? - zapytał Ben.

- Zapytaj Toziera - prychnęła skacząc po dwa schodki. - Wyjeżdżam - oznajmiła.

- Co!? Czekaj! - krzyknęła za nią Beverly.

Bowers weszła do swojego pokoju i szybko zaczęła zbierać swoje rzeczy. Bev zobaczyła jak kobieta mamrocze coś pod nosem, rzucając swoje ciuchy do torby. Zatrzymała się, kiedy zobaczyła Marsh w drzwiach.

- Co? - zapytała szatynka.

- Nie możesz wyjechać, nie możesz nas zostawić z tym samych - powiedziała ruda.

- Wiesz, że mogę? Będę się czuła okropnie, ale będę dalego od tego... Tego... Tego... Nawet nie mogę wymyślić co na niego powiedzieć!

- Jak wyjdziesz to zginiesz, my wszyscy zginiemy - przejęła się Bev. Isabell spojrzała na jej przejętą twarz po czym pociągnęła się za końcówki włosów.

- Masz rację. Masz rację - pokiwała głową. - Nie mogę dać ponieść się emocjom.

- Więc zostajesz?

- Tak - Bowers pokiwała głową. Beverly lekko się uśmiechnęła. Przytuliła do siebie Isabell a następnie opuściła pokój. - Nie ma mowy.

Kobieta szybko dokończyła pakowanie. Opuściła budynek od tyłu, schodami pożarowymi. Podbiegła do swojego samochodu, szybko odjeżdżając. Jechała przez Derry bez żadnego poczucia winy. Ludzie umierają codziennie. Niebieskooka zmarszczyła brwi. Nie codziennie umierają ludzie do których chciała odezwać się przez dwadzieścia siedem lat, ale nie miała odwagi podnieść słuchawki. Nie codziennie umierają przyjaciele. Zatrzymała się obok Synagogi.

Dziewczyna zajęła miejsce obok Richie'go, po drugiej stronie chłopaka siedziała jego matka. Stanley wygłaszał swoją przemowę, tak jak razem ćwiczyli, ale po chwili zmarszczył brwi.

- Dzisiaj podobno mam stać się mężczyzną - powiedział odchodząc od mównicy - Ale nie czuję żadnej różnicy - jego ojciec podszedł do niego, chcąc zabrać mu mikrofon. - Bo wiem, że jestem frajerem - spojrzał swojemu ojcu prosto w oczy - I nie ważne co zrobię to nim zawsze kurwa będę.

Stanley puścił mikrofon i wyszedł ze świątyni. Richie wstał, zaczynając klaskać, ale Isabell i jego matka szybko pociągnęły go spowrotem na ławkę.

- Zrobiłeś niezłe przedstawienie - uśmiechnęła się kobieta, siedząc na swoim byłym miejscu. - Nigdy naprawdę nie czułeś się naszym frajerem, co Stan? - wytarła kilka łez.

Nie mogła sobie wyobrazić tego, że Stanley nie żył. Wiedziała, że tak było, ale jeszcze to do niej nie dotarło. Siedziała tak przez kilka minut, dopóki Richie nie wszedł do środka.

Spojrzeli po sobie, cicho mijając się w drzwiach. Jak można było zobaczyć, ich rozmowa nie poszła za dobrze. Isabell wsiadła do samochodu, nakręciła się, wracając do motelu. Weszła od tyłu do środka, przechodząc do swojego pokoju. Rzuciła torbę na łóżko. Spojrzała na nią, jakby była odpowiedzialna za całe zło tego świata.

- Pomocy! - usłyszała wołanie - Pomocy! - kobieta ruszyła w stronę dźwięku. Ben i Beverly byli już obok Eddie'go, który osunął się po ścianie. - Bowers jest w moim pokoju.

Isabell i Ben szybko tam pobieli, gotowi się z nim siłować. Jedyne co zobaczyli to ślady krwi na podłodze oraz robite okno, do którego szybko podbiegli. Zobaczyli jak Henry wyjmuje sobie nóż z klatki piersiowej po czym ucieka w stronę swojego samochodu.

To był spokojny wieczór w domu. Szesnastoletnia Isabell siedziała u siebie w pokoju, próbując wszystkiego, żeby zagłuszyć śmiechy w pokoju Beverly, do której przyszedł Bill. Usiadła przy biurku, próbując zrobić zadanie z matematyki, a tego nie robiła zbyt często. Spojrzała na słoik z czekoladą i nóż, które zapomniała wynieść, kiedy był u niej Richie. Chwyciła nóż i zaczęła się nim bawić, robiąc różne wzorki w czekoladzie. Siedziała tak przez kilka minut, dopóki nie usłyszała, że ktoś wchodzi przez okno.

- Richie, miałeś iść pomagać mamie - parsknęła, nawet się nie odwracając.

- Chyba mówiłem ci, że masz się z nim nie zadawać - powiedział niski głos.

Isabell odwróciła się przerażona, zobaczyła swojego brata, który stał tuż za nią. Nic nie mówiąc podniósł ją z krzesła, które się przewróciło. Przyparł ją do szafki i zaczął podduszać jedną ręką. Drugą miał opartą o biurko. Bowers zacisnęła mocniej rękę na nożu do masła, po czym z całej siły wbiła go w rękę swojego brata, który puścił jej gardło. Wtedy dziewczyna chwyciła słoik, który rozbiła na jego głowie. Henry opadł na ziemię tracąc przytomność.

- Ciociu! - zawołała przerażona.

W taki sposób Isabell przyczyniła się do złapania swojego brata, który zapadł się pod ziemię po tym jak zabił ich ojca. Henry został umieszczony w psychiatryku, z którego miał się nigdy nie wydostać. Przez wiele lat w głowie Isabell była myśl, że gdyby wtedy wyniosła czekoladę, to prawdopodobnie byłaby martwa.

Japa Richie! |TozierDonde viven las historias. Descúbrelo ahora