20. Fałszywe nadzieje

81 10 30
                                    

01.01.1944 r.

W hotelowym apartamencie byli już przed drugą. Helena przetarła podkrążone oczy i spojrzała na Sebastiana zmęczonym wzrokiem, dając mu bez słowa znać, że ten dzień był o wiele za długi. Odłożyła na komodzie w salonie szal i rękawiczki. Zdjęła ciężką kolię i wymyślne kolczyki. Z namaszczeniem włożyła je do pudełka.

— Chyba nie musimy już dłużej ciągnąć tej farsy z sypialniami?

Zamarła.

— Nie. Po tym, co się wydarzyło... — Pokręciła głową. — To już nie jest potrzebne. 

— Cieszę się. Tamto łóżko nie było ani trochę wygodne. — Uśmiechnął się pod nosem.

Zdjął buty oraz marynarkę, rozpiął sztywną koszulę i położył się na łóżku. Helena, uśmiechając się do niego, przeszła do pokoju dziennego, a następnie znalazła się w łazience. Napuściła do wanny gorącej wody.

— I co, dalej lubisz siostrę tego gnojka?

— Nie przypominaj mi więcej o tej wstrętnej suce. Widziałeś, jak się do ciebie mizdrzyła? — prychnęła. — Oburzające. Czego niby się spodziewała? Przecież ty masz żonę!

— Mam? A od kiedy?

— Sam to zacząłeś.

— A podoba ci się bycie moją żoną?

— Jest znośnie. Póki nie chlejesz i nie masz nikogo innego. 

Skrzywił się na jej słowa, ale nie skomentował tego w żaden sposób.

— Co to jest za historia z tą siksą?

Położył ręce pod głowę.

— A widzisz, bo byliśmy sobie kiedyś przeznaczeni.

— Co?!

— No, wszystko było już dogadane między naszymi rodzinami.

— A co się stało, że zerwaliście zaręczyny? A może wy wcale nie...

— Bądź o to spokojna. Nie pakowałbym się wtedy w kolejny związek.

Wychylił głowę, by spojrzeć w twarz Helenie. Nie zamknęła za sobą drzwi. Wchodziła w tej chwili do wanny. Zupełnie naga, jak ją Pan Bóg stworzył. Dostrzegł w lustrze wiszącym nad umywalką jej zarumienioną twarz i mokre, przyklapnięte loki klejące się do szyi. Stała tyłem. Wydawało mu się, że go nie zauważyła, choć wystarczyło, by zaledwie na chwilę podniosła wzrok. Poczuł się odrobinę nieswojo, patrząc na nią, mimo to nie odwrócił się.

— Związek? Mówisz o nas?

— Oczywiście.

— Niczego mi przecież nie obiecywałeś. — Zaśmiała się. — Więc ten, jak to określiłeś, związek, nie istnieje.

— A czy koniecznie w związku muszą występować jakieś przysięgi? Tak chyba można nazwać to... W czym tkwimy, mimo że nie było żadnych.

— Sądzę, że deklaracje są czasem potrzebne. Inaczej, jaki to ma sens?

— Ma. Niewypowiedziane słowa mają ogromną wartość.

— W takim razie, skąd druga osoba ma wiedzieć, co czuje ta pierwsza? – Zmarszczyła brwi i przybrała złośliwy ton. — Nikt nikomu nie czyta w myślach.

— Może po zachowaniu, gestach, ogólnej postawie? Wpadłaś na to?

Zamilkła. Po chwili wyszła z wanny, ociekając wodą. Wyglądała jak najpiękniejsza z bogiń. Mężczyzna szybko odwrócił wzrok. Czym ja się różnię od tamtego zboczeńca?

Zaplecione sercaWhere stories live. Discover now