6. Każdy popełnia błędy

214 38 83
                                    

                                                                                                                                                                                               25.09.1943 r.

Musieli się spotkać, ale nie miał pojęcia, w jaki sposób miałby się z nią skontaktować. Nie przewidział, że ona sama nie będzie zaglądała pod umówiony głaz, gdyż nie było o tym mowy.

Próbował się przekonać, że wina leży po jej stronie, ponieważ powinna o to dopytać, podświadomie jednak wiedział, że to nieprawda. Mógł o tym od razu wspomnieć, by nie było między nimi żadnych nieporozumień. Postanowił więc dokonać efektownego wejścia, jednocześnie niesamowicie głupiego.

Pożyczył od znajomego gestapowca czarny, skórzany płaszcz i postawił jego kołnierz do góry. Przed wejściem na teren posiadłości Lisieckich, nałożył na głowę kapelusz z szerokim rondem. Nie zapomniał również o okularach przeciwsłonecznych. Z jakiegoś powodu stwierdził, że to będzie świetny żart. To mogło pogrążyć całą przykrywkę, którą tak skrzętnie zaplanował, ale wcale o tym nie myślał: bo to przecież miało być zabawne. 

Zapukał do drzwi rezydencji. Otworzyła mu niska, zgarbiona pokojówka, która wytrzeszczyła oczy na jego widok.

— W czym mogę pomóc? — zapytała drżącym głosem. 

Powoli wyciągnął zza pazuchy kopertę i włożył ją przerażonej dziewczynie za fartuszek.

— Przesyłka dla Heleny Lisieckiej. Przekazać do rąk własnych. Ta wizyta ma pozostać między nami, rozumiemy się? — warknął po polsku. Słychać było jego silny niemiecki akcent. Miał nadzieję, że wywołała to w pokojówce jeszcze więcej negatywnych emocji.

— T-tak... Proszę się nie martwić. Przekażę bezpośrednio panience.

— Ja mam nadzieję... — parsknął.

— Manuelo, kto to? — zapytał z wnętrza męski głos. Jak się domyślił Sebastian, musiał być to pan domu.

— Jakiś żebrak, panie. Przypałętał się tu — odpowiedziała, utrzymując kontakt wzrokowy z przybyszem.

— Zatem go odgoń. Nie chcę, żeby ktoś obcy znów włóczył się w okolicy mojego domu — rzekł znudzonym tonem, jakby przyzwyczajony do takich sytuacji.

— Tak jest, proszę pana.

— Cieszę się, że się zrozumieliśmy. — Nieznajomy uśmiechnął się do służki.

Mężczyzna już miał odwrócić się i odejść w swoją stronę, jednak został zatrzymany przez pokojówkę. Dziewczyna chciała pokazać nieznajomemu, że wcale się go nie boi. Tym razem jej spojrzenie było ostre jak stal, wciąż jednak pozostawała zgarbiona. Próbowała ukryć drżenie rąk, wkładając je do kieszeni fartuszka.

— K-kim pan jest?

— Nie musi pani tego wiedzieć. Radzę, by nie otwierała pani drzwi nieznajomym, zwłaszcza w tych smutnych czasach, w jakich żyjemy. — Uśmiechnął się półgębkiem, odwrócił się i odszedł, tym razem, niezatrzymany już przez nikogo.

Nie miał pojęcia, że całą sytuację obserwował z drzewa były chłopak Heleny, który miał zostać celem jej przykrywki. Tymczasem Krzysztof nie chciał przyjąć do wiadomości tego, co zobaczył. Chciał wierzyć, że to nic takiego. Wyglądało podejrzanie, ale jego najgorsze koszmary nie musiały się od razu sprawdzać. Nie musiał przecież nikomu o tym mówić.

***

W taki sposób zirytowana do wszelkiej granicy Helena Wilhelmina Lisiecka znalazła się następnego dnia w salonie majora. Trzeba przyznać, że wybrał najgorszy możliwy sposób na przekazanie jej wiadomości. Wystarczyłoby jedynie, żeby jej ojciec znalazł się tego dnia w pobliżu korytarza, na przykład w łazience dla gości podczas codziennego przeglądu czystości w domu.

Zaplecione sercaWhere stories live. Discover now