35. Dzienniki

45 8 6
                                    

Warszawa, 20.06.1944 r.

Wojna trwa już piąty rok, choć obiecywali nam, że potrwa dwa-trzy tygodnie, może do miesiąca. Jakie było zaskoczenie wszystkich, gdy okazało się, że koniec nie nastąpi tak szybko, jak oczekiwano.  

Cały czas myślę o ataku na mój dom i nie mam wątpliwości, że zrobili to w ramach kary, a ja nie jestem idiotką. Wiem, że wrócą, by zadać mi sprawiedliwość, przecież mam stać się żoną nazisty. Jakkolwiek uwielbiany przeze mnie nie był, w ich oczach pozostanie zbrodniarzem wojennym, choć ja wiem, że nigdy nie dano mu wyboru. Oni szukają tylko odpowiedniej okazji, by wykonać na mnie wyrok. Mogę umrzeć za rok lub dwa, ale równie dobrze to może się stać lada chwila. Sebastian mnie nie obroni, bo jakże by mógł, skoro mieszkańcy Warszawy i na niego najpewniej ostrzą zęby? Nie ocalił mojej posiadłości, mojego ojca, siostry. Nie zdoła ocalić i mnie. Nie przeżyjemy razem tej wojny, być może nawet umrzemy razem. Chciałam go ochronić, naprawdę chciałam i nie mam wątpliwości, że chciał zrobić to samo dla mnie.

Gdybym jednak przeżyła tę wojnę, może podstępem, być może za dwadzieścia lat będę mogła zerknąć na moje dawne zapiski i w razie, gdyby pamięć mnie zawiodła, posłużyć się nimi, by opowiadać wnukom niestworzone historie z czasów mojej młodości. 

Nie potrafię nawet wyrazić w słowach, jak bardzo czuję się samotna, zwłaszcza gdy Sebastian pracuje. Coraz częściej się zdarza, że nawet nie wychyla głowy z biblioteki, a ja nie chcę mu wiecznie przeszkadzać, bo wiem, że nie jest w stanie się skupić przez moją obecność. 

Często, samej nie mogąc poradzić sobie z nadmiarem uczuć, odcinałam się od moich bliskich. Moich bliskich, którzy przecież chcieli mi tylko pomóc. Choć miałam ich na wyciągnięcie ręki, nie robiłam z tym kompletnie nic.

Czym innym jest świadome odpychanie od siebie innych ludzi, a czym innym wiedza, że nie ma już nikogo, do kogo można się zwrócić w razie potrzeby. Ciągle łapię się na tym, że chcę pisać do nieżyjącej już siostry czy dzwonić do ojca. Nie przypominam sobie, bym była w podobnym nastroju po śmierci mojej matki. Ona umarła i już, i nikt tego nie kwestionował: bo to się po prostu stało. 

Natomiast ciągle czuję, jakby Jadwiga i Tadeusz wciąż żyli w tym diabelskim związku na drugim krańcu miasta. Mam wrażenie, że zaraz Pani Zofia wyjdzie, popatrzy na mnie swoimi mądrymi oczami i zacznie dawać za coś reprymendę. Chciałabym, by Manuela obudziła mnie i normalnie pomogła się ubrać, a te wydarzenia puściłabym szybko w niepamięć, jakby były po prostu złym snem.

Chciałabym kłócić się z ojcem o jakieś bzdety i zabierać mu ukradkiem garnitury, by móc bawić się U Aktorek. Chciałabym ponownie udawać, że mam przyjaciółkę, choć wiem, że nasza przyjaźń nigdy nie była prawdziwa, a Izabela, choć uchodziła za poczciwą dziewczynę, żyła w swoim obłudnym świecie przesiąkniętym fałszem. A może to właśnie ja w nim żyłam?

Choć sądzę, że kocham Sebastiana, muszę przyznać, że stał się moim największym utrapieniem. Mój wróg i kochanek. Moja burza i czyste niebo zarazem.

Nie wiem, jak długo jeszcze tak pociągnę. Najbardziej mi szkoda mojej córeczki, Liesle, która nigdy nie będzie miała okazji poznać tak cudownego człowieka, jakim był Tadeusz Lisiecki. Na razie jest maleńka, bardzo dużo się nią zajmuję. Śpiewam jej każdej nocy kołysanki, a Sebastian, zdumiony, pyta mnie czasem, co robię, jakby zapominał. Ale jak można zapomnieć o własnym dziecku? Czasami chcę go o to zapytać, ale on szybko potem zasypia, choć wielokrotnie budzi się w nocy. Słyszy pewnie płacz dziecka i mój śpiew, którym usiłuję sprawić, by znów zasnęło. Najbardziej nie rozumiem tego pobłażliwego uśmiechu i dziwnego spojrzenia, które mi posyła. 

Czy mam pozwolić, by nasza córeczka wciąż płakała i płakała bez końca? 

Zaplecione sercaWhere stories live. Discover now