37. Nowiny wszelakie

34 5 11
                                    

Warszawa, 20.07.1944 r.

Henryk pamiętał dziwną rozmowę, którą przeprowadził kiedyś ze swoim wnukiem. Było to dwa lub trzy lata temu, kiedy przyszedł do niego zaaferowany. Mówił coś rozgorączkowanym tonem o miłości, dziedzictwie i zdradzie. Nie wiedział, o co mogło mu chodzić, aż po dzień, w którym wnuk umarł.

Okazało się, że dzieciak był bardziej zapobiegawczy, niż staruszek wcześniej przypuszczał. Krzysztof dawał się zawsze poznać jako niepoprawny romantyk, choć w rzeczywistości zdarzało mu się czasem twardo stąpać po ziemi. Przed wyjazdem na front zostawił w swoim pokoju na szybko nabazgrany testament, z którego jasno wynikała ostatnia wola — walizka leżąca w rogu miała zostać przekazana jego Helenie, podobnie jak część majątku ze spadku po ojcu. Po co? Henryk nie wiedział. Nie był też pewien, czy Krzysiek był wyłącznie zakochanym durniem. Chciał wierzyć, że to wszystko miało jakiś głębszy cel. 

Nie sądził, że ten dzień kiedyś nadejdzie, wszak dziadkowie nie powinni chować swoich wnuków. Rozalia nie była wcale smutna, bardziej wstrząśnięta. Zdawało się, że skoro ich rodzina już tyle przetrwała razem, dotrwają do samego końca. Zerknął jeszcze raz na karteczkę i gdy upewnił się, że znajduje się pod właściwym adresem, zadzwonił do dwuskrzydłowych drzwi.

Szybkim ruchem poprawił kamizelkę. Nie wyglądał w niej, co prawda, tak, jak dwadzieścia lat wcześniej. Zdawało mu się, że na przestrzeni dwóch dekad jakby poszarzała i zmalała w pasie o kilka centymetrów.

W końcu drzwi otworzył mu nieco zgarbiony mężczyzna.

— Panie Henryku? — Uniósł brwi do góry. — Co pan tu robi?

— Dzień dobry — odparł zdenerwowany, tracąc całą swoją śmiałość. Nie spodziewał się spotkać Oberhausa. — Jak meble?

— Dobrze — rzucił skonfundowany. — Są niezawodne.

— Cieszę się. Przyszedłem do pani Heleny Lisieckiej. Zastałem ją może? — Spojrzał na niego zagadkowo.

— Tak — odparł po chwili, lustrując przybysza podejrzliwym wzrokiem. — A czego pan tu szuka?

Staruszek kiwnął tylko głową. Nie do końca chciał wyjawiać prawdziwego celu swojego przybycia. Mimo wszystko ten mężczyzna był Niemcem — przedstawicielem nacji, z którą całe życie walczył jego wnuk. Nie był w stanie w tym momencie, zgodnie ze swoim postanowieniem, ignorować jego narodowości. I to nie tak, że chciał oceniać jego zachowania. Krzysiek mu kiedyś opowiadał, jak pracował w jednym lokalu, a wtedy przyszli oni: objęci, roześmiani. Zdawali się kpić mu w twarz.

— Mam coś dla pani Heleny — mruknął. — Mogę, czy nie mogę?

— Ja jej przekażę. — Wyciągnął dłoń po walizkę, ten jednak cofnął się lekko.

— Nie... Nie. Przykro mi, ale nie może pan. — Spojrzał na niego z obawą.

— W drodze wyjątku, zapraszam. Ale zaznaczam, że będę obecny przy tej rozmowie. — Zmierzył go niechętnym spojrzeniem. — Czy panu się to podoba, czy nie.

— Do-dobrze. — Kiwnął krótko głową. — Niech będzie i tak.

Sebastian otworzył szerzej drzwi, by ten mógł swobodnie wejść do środka. Henryk, zachęcony przez Oberhausa, wszedł głębiej do domu. Z przedsionka przeszedł od razu do salonu.

— Niech pan zaczeka — rzekł. — Przyprowadzę Helenę.

— Proszę się nie spieszyć.

— Może herbaty? — Uniósł wysoko brew.

Zaplecione sercaWhere stories live. Discover now