32. Państwo Krause

78 7 23
                                    

Berlin, 23.05.1944 r.

Gdy pojawili się na peronie, poczuła, jakby historia zataczała koło. Nie była przesądna, choć obawiała się tego wyjazdu. Pamiętała, że ostatnim razem, podczas podróży do Gdańska, opuszczenie miasta stało się dla nich przełomowym punktem, a potem ich relacja znacznie się cofnęła. Naprawdę nie chciała wierzyć w to, że i tym razem taka sytuacja może się powtórzyć, jednak ogólne tło było zatrważająco podobne. Helena mogła tylko sobie obiecać, że nie stanie się punktem zapalnym. Już nigdy nie chciała stawać między ich miłością.

— Twoich rodziców też poznam? — Przełamała w końcu ciszę.

Widziała napięcie malujące się na szczęce Sebastiana.

— Jeżeli łaskawie się pojawią na obiedzie... W każdym razie, chciałbym, by poznali cię teraz, a nie na naszym ślubie — westchnął.

Próbowała zamaskować swoje zdziwienie na wzmiankę o ślubie. Teoretycznie wiedziała, że droga od narzeczeństwa do ślubu była prosta, ale wciąż nie potrafiła w to uwierzyć. To, że za każdym razem mówił o tym tak swobodnie, przyjmując wesele jako największą oczywistość, wciąż wprawiało ją w osłupienie.

— Może w końcu będę mogła ich zapytać, skąd wziął się pomysł na twoje drugie imię. Hrabia też kiedyś wspominał coś dziwnego. O jakichś stworach. Nilfulowie? — Uniosła brew.

— Niflungowie. — Przewrócił oczami. — To tylko głupia historyjka. Matka ją wymyśliła, by mojej siostrze nie było przykro, że ma ciemne włosy. — Wyciągnął z niewielkiego, przytwierdzonego do podłoża barku setkę wódki i limonkę. Helena patrzyła na jego poczynania z dezaprobatą, chociaż nic nie powiedziała.

— No dobrze. — Kiwnęła głową. — A co z tym imieniem? Naprawdę masz na drugie Adonis?

— Ironia losu, prawda?

— Jaka znowu ironia losu? — stęknęła. — Słuchaj, jakby Adonis nie był Grekiem, tylko Niemcem....

— Prawdopodobnie wyglądałby jak Reinhard. — Zerknął na nią ponurym wzrokiem. — Ewentualnie jak Kastner. Ale na pewno nie jak ja. I nie z tym czymś. — Wskazał na bliznę przecinającą oko i policzek.

Na zewnątrz padało. Słyszeli, jak ciężkie krople deszczu obijają się o dach. Helena wyjrzała przez okno. Ujrzała pędzący krajobraz skąpany w odcieniach szarości.

— Skończ już wreszcie. — prychnęła. Czy naprawdę to była kwestia tej jednej blizny? Nie mogła w to uwierzyć. Nie była przecież świeża, tylko biała, w istocie ledwo widoczna. — Sądzisz, że pokochałabym cię, gdybyś był brzydalem? — zapytała półżartem, a on posłał jej karcące spojrzenie.

W ogóle, dlaczego wygląd miał dla niego tak wielkie znaczenie? Był w końcu mężczyzną, a oni nie dbali o takie rzeczy w takim stopniu, jak robiły to kobiety. Wciąż pamiętała, jak sam się śmiał z jej prób utrzymania idealnej sylwetki.

— W każdym razie nie wiem, o czym matka myślała, nazywając mnie w ten sposób. Dlaczego miałbym być jak Adonis? Nie lepiej Leonardo?

— Leonardo? — Uniosła brew. — Dlaczego? Przecież to głupie imię. 

— Jakie głupie imię? Chciałaś powiedzieć, imię odziedziczone po największym geniuszu, jakiego ludzkość widziała. Ja zamierzam naszego syna tak nazwać, kobieto, a ty mówisz, że to głupie imię? 

Zdrętwiała, gdy to usłyszała. Nie wiedzieć czemu, przypomniała sobie, że nie zdążyli jej ochrzcić. Było, co prawda, za wcześnie, by określać płeć, chociaż przyzwyczaiła się do myśli, że to dziewczynka. Nazywała ją w swojej głowie Elizabeth. Miała nadzieję, że to wystarczy jako ochrona przed wszelkimi złymi duchami, które czekają w zaświatach na bezbronne dusze, zwłaszcza duszyczki zmarłych gwałtownie dzieci. Po jej policzku spłynęło kilka łez, jednak starła je szybko wierzchem dłoni. Miała nadzieję, że nie widział, jednak przeliczyła się, bo już po chwili znajdował się tuż obok i obejmował ją ramieniem. 

Zaplecione sercaWhere stories live. Discover now