Chapter 12

406 24 8
                                    

Ciepły lipcowy wieczór na Wzgórzu Herosów na Long Island. Obóz, mimo późnej pory i dawno skończonych zajęć, ciągle tętnił życiem. Herosi przygotowywali się do Bitwy o Sztandar. W około słychać było podekscytowane krzyki i szczęk zbroi. Grupa herosów siedziała w kantynie pochylona nad stołem, głośno dyskutując. A ja po cichu, ściskając książkę w moich dłoniach starałam się uciec jak najdalej od tego chaosu.
-A ty gdzie? - Will stanął na przeciwko mnie.
-Gdzieś, gdzie mogę spokojnie wymyślić jak nie brać w tym udziału. - Ominęłam go. Zatrzymał mnie ręką. Wiedząc, że nie mam wyjścia, ruszyłam razem z nim, by się przygotować.
-Wiem, o co chodzi. Wiem, co czujesz. Jakbyś tutaj nie pasowała. Każdy z nas tak się czuł na początku, kiedy trafiliśmy do tej bandy dzikusów, ale teraz są naszą rodziną. - Powiedział, wskazując na grupkę dzieci Aresa, które biły się o część zbroi. Westchnęłam cicho. - Bitwa o Sztandar łączy najbardziej.
- Poprzez ranienie siebie nawzajem? - Prychnęłam. Will przystanął.
- Nie. Bardzo dużo zmienia. Wiele osób zostało wtedy uznanych, jak na przykład Percy. Wiele osób zostaje również uznanych na ogniskach, a reszta w różnych sytuacjach życiowych lub na misjach.
- To wybieram tą drugą opcję.
Will zaśmiał się głośno i szczerze.
- Fajnie by było, gdyby to zależało od nas. Niestety. Niektórzy czekają na uznanie przez swoich rodziców nawet kilka miesięcy.
- To okropne, tak jakby rodzice wstydzili się swoich dzieci i nie chcieli do nich przyznać.
- Ten świat jest pełen takich rzeczy. Ciesz się, że jeszcze ich nie poznałaś. - Ruszył w stronę swojego rodzeństwa. Przez głowę przemknął mi obraz z plaży, potwór z jednym skrzydłem.
- Powinnaś się przygotować. - Rzucił przez ramię. Skinęłam głową i ruszyłam za nim. Biegłam za nim, wywracając się. Usłyszałam cichy śmiech nad sobą. Spojrzałam z politowaniem na ciemnowłosego, który powstrzymywał śmiech.
- Nico... - Przewróciłam oczami i wstałam ignorując jego wyciągniętą do mnie rękę. Otrzepałam się z ziemi i wzięłam od niego moją książkę.
- Co jest księżniczko, już się poddajesz?
- Nie wiem o czym mówisz. Ja się dopiero rozkręcam. - Uśmiechnęłam się łobuzersko, zrobiłam pewny krok w jego stronę.
- Pamiętaj, że to będzie twoja jedyna szansa, żeby mnie pokonać. - Tym razem on zrobił krok w moją stronę. - Więc postaraj się. - Widziałam w jego wyrazie twarzy, że w naśmiewa się ze mnie. Więc nie wierzysz, że dam radę z tobą wygrać?
- Niech wygra lepszy. - Wyciągnęłam w jego stronę dłoń, którą on złapał powtarzając moje słowa, po czym rozeszliśmy się w stronę swoich drużyn. Usiadłam w kantynie, żeby wysłuchać strategii przygotowanej przez dzieci Ateny. Stanęłam po stronie mojej drużyny obok Willa. Obozowicze krzyczeli i wiwatowali, kiedy Malcolm Pace i dwójka jego rodzeństwa wbiegli do pawilonu, niosąc szarą chorągiew, na którym wymalowano sowę nad drzewem oliwnym. Z drugiej strony nadbiegł Sherman Yang z krwistoczerwoną chorągwią z malunkiem zakrwawionej włóczni i łba dzika. Chejron uderzył kopytem w marmur.
- Herosi! Znacie reguły. Strumyk stanowi granicę. Gra odbywa się na terenie całego lasu. Dozwolone są wszelkie przedmioty magiczne. Sztandar musi być widoczny i nie może mieć więcej niż dwóch strażników. Jeńców wolno rozbrajać, ale nie wiązać ani kneblować. Niedozwolone jest zabijanie i powodowanie trwałego kalectwa. Ja będę sędzią i lekarzem polowym. Do broni!
Na stołach pojawiły się różnego rodzaju bronie, hełmy i tarcze. W środku mnie odezwało się dziwne uczucie. Bez wahania sięgnęłam po włócznię, jednak Will odepchnął moją dłoń i podał mi miecz. Tarcza miała wymalowany na środku wielkim kaduceuszem. Hełm miał na czubku niebieski pióropusz. Tak samo jak cała reszta drużyny Ateny.
- Drużyna niebieska, marsz! - Krzyknął Malcolm. Ruszyliśmy za nim. Drużyna czerwona ruszyła w drugą stronę.
- Pamiętasz jakie masz zadanie? - Spytał Will. Pokiwałam głową i przewróciłam oczami. Moje zadanie wydawało się nudne. Miałam ochotę na prawdziwą walkę. Chciałam wygrać.
- Uważaj na siebie. Nie chcę cię później widzieć w infirmerii. - Uśmiechnął się szeroko. Odwzajemniłam uśmiech. Rozeszliśmy się w swoje strony. Dobiegłam nad strumyk. Stałam nad nim trzymając w jednej ręce za ciężki miecz, a w drugiej za ciężką tarczę. Zaczęłam się nudzić po kilku minutach. Wbiłam miecz w ziemię i oparłam się na nim. Ktoś przebiegł obok mnie. Podniosłam się, ale widząc niebieski pióropusz, usiadłam pod drzewem. Łapałam kamyczki leżące obok mnie do strumyczka.
- Dosyć tego. - Warknęłam i wstałam. Rozejrzałam się dookoła, po czym puściłam się biegiem przez rzekę. Biegłam aż zobaczyłam z daleka czerwony sztandar ustawiony na skale. Schowałam się za krzakiem obmyślając w głowie szybki plan. Skoro nie ma tu za wielu herosów, to znaczy, że przegrywamy. Więc nie mogę dłużej czekać. Odstawiłam tarczę na ziemię i ruszyłam na skałę. Starałam się biec najszybciej jak potrafię. Wspięłam się na skałę, z czym miałam mały problem. Tak to jest jak ucieka się od wspinaczki.  Złapałam za drzewiec chorągwi. Pociągnęłam za niego, ale nie chciał się ruszyć. Syn Aresa wspinał się za mną i złapał za moją kostkę. Zawahałam się i puściłam chorągiew. Chłopak puścił moją nogę i upadł na ziemię tracąc przytomność.
- Szybciej, Caroline! - Krzyknął ktoś pode mną. Nie wahając się znowu złapałam chorągiew i z głośnym krzykiem wyciągnęłam go. Zeskoczyłam z głazu przewracając się. Podniosłam się i spojrzałam na herosa obok mnie. Na jego tarczy widniała sowa. Skinął głową i ruszyliśmy w stronę strumyka. Trzymałam mocno sztandar. Zauważyłam trzy postacie przed sobą. W jednej z nich rozpoznałam Nico. Uśmiechnęłam się chytrze widząc zdziwienie, które przemknęło przez jego twarz, na pewno spowodowane trzymanym w mojej ręce sztandaru. Przyspieszyłam kroku i nie wypuszczając z rąk sztandaru natarłam na niego. Nasze miecze skrzyżowały się. Odepchnęłam go z całej siły, przez co upadł na ziemię. Ominęłam go, ale owinął dłoń wokół mojej kostki ciągnąc mnie na dół. Ogarnęła mnie złość. Nie mogę przegrać. Chciałam wstać, ale coś pociągnęło mnie w dół. Grunt osunął się pod moimi stopami, zaczęłam spadać w ciemność. Ktoś złapał mnie za rękę i wyciągnął z dziury, która zaraz po tym się zamknęłam. Przestraszona, ze łzami w oczach wtuliłam się w Nico. Wszyscy patrzyli na niego wyczekująco. On podniósł ręce w geście poddania.
- To nie ja! - Krzyknął. Dziura ponownie się otworzyła i zaczęliśmy spadać we dwójkę...

Kiss me//Nico di AngeloWhere stories live. Discover now