Chicago w teatrze Variete- recenzja

276 6 33
                                    


Znacie to uczucie, kiedy cały czas na coś czekacie, zwlekacie i wydaje się, że ta chwila nigdy nie nastąpi? Tak miałam z ,,Chicago" w krakowskim teatrze Variete. Wypad planowałam w zasadzie od dwóch lat, ale albo termin mi nie pasował, albo brak czasu/pieniędzy, albo szeroko rozumiane ,,coś". W końcu kupiłam bilet, by na tydzień przed spektaklem dowiedzieć się, że został odwołany, na szczęście, udało mi się przenieść na późniejszy termin. Właściwie do samego końca nie byłam pewna, czy nagle znów go nie odwołają, moje miejsce zmieniało się kilka razy. Przez cały ten czas podsycałam mój artystyczny apetyt oglądaniem relacji z teatru czy czytaniem recenzji i wywiadów z aktorami. Kiedy siedziałam już na fotelu w krakowskim teatrze Variete, przemknęło mi w końcu przez myśl, że to jednak może nie być tak dobre, jak sobie wyobrażałam. Na szczęście, wystarczyły pierwsze dźwięki uwertury i rozpoczynającego całość utworu ,,Ten cały jazz".

Przed przybyciem do teatru, zdecydowałam się jednak nie oglądać filmu. Mimo że znałam część fabuły i piosenki, uznałam, że chcę jednak poczuć się zaskoczona i czekać na rozwój wydarzeń razem z bohaterami. I nie żałuję, bo chociaż mam wrażenie, że ten musical stoi bardziej formą i sposobem opowiadania wydarzeń niż samą historią, to zdarzyło mi się kilka razy zaskoczyć, śledząc poczynania Velmy i Roxie.

Roxie Hart jest gospodynią domową z Chicago, występującą w podrzędnym klubie. Kobieta marzy o sławie i podziwie, a swoje pragnienie realizuje na razie tylko w ramionach kochanka, Freda. Kiedy ten postanawia z nią zerwać, urażona w swojej dumie Roxie zabija go. Pani Hart początkowo próbuje namówić swojego męża Amosa, by wziął winę na siebie, gdy ten jednak odkrywa, że zamordowany nie był włamywaczem, a kochankiem jego żony, cofa zeznania i Roxie trafia do kobiecego więzienia Cook zarządzanego przez skorumpowaną mamę Morton. Prawdziwą ,,gwiazdą" tego przybytyku jest Velma Kelly, była artystyka kabaretowa, skazana za zabicie siostry i męża. Dzięki ogromnej charyzmie i z pomocą cynicznego adwokata Billy'ego Flinna, Velma próbuje wydostać się z więzienia i odzyskać sławę. Nie jest jednak przygotowana na to, że o status najgłośniejszej więźniarki będzie musiała konkurować z pozornie niewinną i bezbronną Roxie Hart.

Przed spektaklem widzom zostało zapowiedziane, że obejrzą przedstawienie o morderstwie, oszustwie i korupcji, rzeczach ,,bliskim sercu każdego człowieka". I tak właśnie jest. W ,,Chicago" nie ma bohaterkich postaw, nie ma romantycznych kochanków, nasze postacie nie walczą o ideały, miłość, wolność czy honor, a sławę, uznanie i pieniądze, co w pewnym momencie staje się nawet ważniejsze od samego uniewinnienia - Roxie już nie interesuje, czy zostaje ocalona, ona po prostu chce być gwiazdą. Pozornie słodka i delikatna Roxie wykorzystuje tą swoją ,,niewinność" do zdobycia sławy i wykorzystywania innych, Velma Kelly dąży po trupach do celu i każde jej zachowanie jest dokładnie przemyślane, adwokat Billy Flynn gra obrońcę sprawiedliwości, choć w rzeczywistości zależy mu jedynie na pieniądzach i zapłacie ,,w naturze", a Mama Morton za pieniądze zapewnia więźniarkom dobre warunki i adwokatów. Nawet pozornie szlachetna dziennikarka Mary Sunshine odwraca się od ,,pomocy" Roxie, gdy znajduje lepszy temat, a fałsz tej postaci podkreśla to, że jest to postać damska grana przez mężczyznę. Jedyne zdaje się dobre i niewinne postacie, Amos Hart i Kataryn Hunyak, są skazane na porażkę - on jest potrzebny tylko, by ocieplić wizerunek Roxie, a niewinnie osądzona Węgierka nie ma szans na uwolnienie, ponieważ nikt jej nie rozumie i nie jest ,,medialna".

Zaryzykuję stwierdzenie, że ,,Chicago" to pewien rodzaj teatru w teatrze, chociaż nie opowiada on o powstawaniu spektaklu, jak chociażby ,,Metro" czy ,,Pippin". Niemniej całe postępowanie bohaterów (poza Amosem i Hunyak) wydaje się czymś na kształt przedstawienie odgrywanego przed ludźmi, początkowo tylko aby uniknąć sznurka, a ostatecznie, by zostać bohaterem pierwszych stron gazet. ,,To wszystko jest cyrk" mówi na początku drugiego aktu Billy Flynn do Roxie i ma rację. Widz od początku jest świadomy, że bohaterowie grają farsę, że ich zachowania i działania nie są szczere. ,,Chicago" nie byłoby jednak tak dobrym i ważnym musicalem, gdyby w tym ,,cyrku" nie znalazła się gorzka refleksja (choć podana w przebojowej i szaleńczej formie), podkreślana naprawdę minimalnymi scenami, gdy maski opadają i pojawiają się prawdziwe emocje - w przejmującym losie niekochanego Amosa, w scenie, gdy Mama Morton okazuje szczere współczucie Hunyak i przede wszystkim w gorzkim i pełnym nostalgii utworze ,,Klasa", wykonywanym przez Mamę i Velmę, które zastanawiają się, dlaczego właściwie świat stał się tak pełen materializmu i zawiści.

Shitpost musicalowyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz