Songi Teatru STU - recenzja

165 2 0
                                    


W teatrze STU w Krakowie byłam w tym roku dwa razy - przy okazji ,,Balladyny" i ,,Cabaretu". Co ciekawe - mimo że jest to teatr dramatyczny, oba te spektakle miały formę muzyczną, a sam teatr od początku swojego trwania miał w swoim repertuarze sztuki wzbogacone piosenkami, tak zwane śpiewogry. Ponieważ musicale cieszą się coraz większą popularnością w naszym kraju i wyrastają chyba na jeden z najpopularniejszych gatunków dramatycznych, nic dziwnego, że również i ta scena postanowiła sięgnąć do muzycznej przeszłości i pojawił się na niej spektakl w całości muzyczny. Co więcej - grany nie tylko przez stały zespół teatru, ale również artystów występujących na scenach musicalowych, w warszawskiej Syrenie, teatrze Buffo czy Teatrze Muzycznym w Łodzi.

Zgodnie z tytułem - ,,Songi Teatru STU" składają się w głównej mierze z piosenek ze spektakli muzycznych wystawianych w murach teatru na przestrzeni lat, takich jak ,,Różowa lokomotywa" czy ,,Pan Twardowski", nie zabrakło też nawiązań do twórczości polskich klasyków, takich jak Wyspiański czy Norwid, oraz Szekspira. Króluje tu muzyka i choreografia, teoretycznie mamy do czynienia z historią Jego i Jej, chłopaka i dziewczyny, którzy zakochują się w sobie, a na ich drodze stoją trzy Wiedźmy i trzech Kapłanów. Jednak fabuła jest tu mocno umowna, czasami skłaniająca do dopowiadania sobie, a czasami trochę wymuszona - o tym powiem więcej później.

 Jednak fabuła jest tu mocno umowna, czasami skłaniająca do dopowiadania sobie, a czasami trochę wymuszona - o tym powiem więcej później

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Nie ukrywam, że do teatru w dużej mierze przygnała mnie właśnie ta nowa, gwiazdorska wręcz obsada. I rzeczywiście aktorzy robią na scenie świetną robotę. Adam Hadi jako przywódca kapłanów może nie był najmocniejszym elementem wokalnym, ale cały czas unosił nad sobą atmosfere grozy i tajemnicy, a jego ,,czuwanie" nad innymi postaciami naprawdę mogło wzbudzić strach. Zauroczył mnie Jeremiasz Gzyl, jeden z polskich aktorów musicalowych, znany z ról w ,,Pilotach", ,,Miss Saigon" czy ,,Madagaskarze" - urzekł mnie nie tylko jego mocny głos i swobodne ruchy, ale przede wszystkim ogromna charyzma, dzięki której zawsze skupiał uwagę, a także ogromna naturalność w grze aktorskiej i taka fajna zadziorność. Kamil Olczyk jako trzeci Kapłan początkowo wydawał się nieco nienaturalny, jednak z biegiem czasu także pokazał duże zdolności aktorskie i umiejętność przykuwania wzroku widza.

Męskie grono zamyka Daniel Chodyna, z którym zetknęłam się już w przypadku ,,Chicago" gdzie wcielał się w Mistrza Ceremonii. Tutaj wykreował inną rolę - jego On jest swego rodzaju everymanem, który na oczach widza zmaga się z wszelkimi blaskami i nędzami życia ludzkiego, zakochuje się, przeżywa zawód, sam krzywdzi, jest zabawką w rękach magicznych istot, a zarazem walczy o swoją wolność i decyzyjność człowieka wobec losu. Ogromna emocjonalność, świetny wokal i zgrabne przechodzenie między różnymi stanami złożyły się na naprawdę świetną kreację i chociaż ,,Songi" dają mniej więcej tyle samo czasu każdej postaci, to Daniel znakomicie wszedł w rolę protagonisty i dał odczuć, że on jest tu najważniejszy. Towarzyszy mu Adrianna Kieś jako Ona, zakochana dziewczyna - początkowo rezolutna, energiczna, emanująca wiarą w miłość, nieco zalotna, by potem poznać i ukazać nam cierpienie i gorycz (szczególnie w scenie, gdy wcielała się w Ofelię). Nie można też zapomnieć o jej czystym głowie oraz świetnych ruchach.

Shitpost musicalowyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz