65. Usiądź, John

994 73 136
                                    

Promienie porannego słońca leniwie wpadały przez okno do kuchni Adamsa, gdy ten, przecierając oczy po zbyt krótkim i zbyt płytkim śnie, by mógł wstać w pełni wyspany, opuścił swoją sypialnię i mijając uchylone drzwi do pokoju wciąż śpiącego Quincy'ego, skierował się w stronę ekspresu w celu zaparzenia pierwszej kawy. Zegar na ścianie wskazywał za pięć ósmą, gdy wzrok Johna padł na wskazówki, a mózg po dwudziestu sekundach intensywnej analizy w końcu rozpoznał godzinę. Miał jeszcze ponad sporo czasu do rozpoczęcia pracy, a w zasadzie to półtorej godziny przynajmniej, licząc jego standardowe i niezaskakujące dla nikogo spóźnienie. Mógł więc spokojnie wypić kawę, poczekać aż Quincy wstanie, razem z nim zjeść śniadanie, spokojnie wyjechać do pracy i spóźnić się nie bardziej niż zwykle. Na miejscu powinien porozmawiać z Thomasem. Nie, najpierw z Franklinem. On na pewno będzie w stanie doradzić mu, co począć w tej dziwnej sytuacji, w której się znaleźli.

Z Thomasem coś zdecydowanie było na rzeczy. Adams czuł to w kościach.

Coś działo się od dawna. Od momentu, w którym poznał Hamiltona, konkretnie. Oczywiście, zawsze musiało chodzić o niego. Do diabła z tym dzieciakiem. Wszędzie, gdzie się pojawiał, zawsze musiał siać zamęt, zawsze musiał wprowadzać chaos i nieład. Tak samo było z Thomasem. Znaczy, jasne, oczywiście, John doskonale wiedział, że z Thomasem już wcześniej nie było dobrze. Zmienił się po śmierci córki i rozwodzie, ale to oczywiste. Przechodził ciężkie chwile, ale podniósł się i już dawno wyszedłby na prostą, gdyby nie cholerny Alexander Hamilton.

Z drugiej strony, może i Adams winił go za zbyt wiele.

Jego związek z Thomasem był problemem, gorszym niż John mógł się spodziewać. Z jego powodu Jefferson miał teraz opuszczać kraj, choć dopiero co się w nim usamodzielnił i stanął na nogi. Gdyby nie Hamilton nigdy by do tego nie doszło, ale też nie doszło do tego za jego intencją. No i fakt faktem, zanim wszystko wyszło na jaw, skomplikowało się i narodziło miliard problemów, Thomas wydawał się szczęśliwszy. W zasadzie to John nie pamiętał go takiego od czasów małżeństwa z Marthą, a raczej samego jego początku. Thomas twierdził, że jest w Hamiltonie zakochany. Zdaniem Johna dramatyzował i lekko koloryzował rzeczywistość. Może i coś do siebie faktycznie czuli, ale miłość? Po kilku miesiącach? Co oni mogli wiedzieć o miłości?

— Hej, tato.

Głos Quincy'ego z przytupem uświadomił Adamsowi jego hipokryzję.

Ile jemu zajęło zakochanie się w Abigail? Jedno spojrzenie?

Cholera.

— Już wstałeś? — spytał, kręcąc głową, by otrząsnąć się z zamyślenia. — Szybko.

— Ta — mruknął Quincy. Minął opartego o stół w jadalni Johna i przeszedł do kuchni, by nalać sobie przygotowanej wcześniej przez ojca kawy. — Może jeszcze położę się na chwilę. Nie to, że muszę się śpieszyć do jakiejś pracy czy coś — dodał rozżalony, uśmiechają się ironicznie. John westchnął.

— Nie przejmuj się tym — polecił spokojnie, odkładając kubek z kawą na blat. — Na pewno znajdziesz coś na miejscu. Jak nie tu to w Bostonie. Co myślisz?

— Dlaczego zawsze musi być Nowy Jork albo Boston? — westchnął Quincy, zwracając się w stronę Adamsa z irytacją i znudzeniem wypisanymi na twarzy. — Ja nawet aż tak bardzo nie chciałem tej pracy, wiesz? Wkręciłem się ze względu na ciebie — dodał. Adams zawahał się przed odpowiedzią.

— Nie... Nie musi być Nowy Jork albo Boston — stwierdził ostrożnie. — Jeszcze jest... Connecticut... Rhode Island... Albo inne miasta w Massachusetts...

— Nie chcę pracować w żadnym mieście w Massachusetts!

— Connecticut, Rhode Island, Pensylwania...

Studium w nienawiściWhere stories live. Discover now