22. Poza kontrolą

1K 117 81
                                    

Oglądanie Hamiltona, gdy ten opuszczał pomieszczenie z furią wypisaną na twarzy, przyniosło Jeffersonowi okrutnie dużo satysfakcji. Ani nie potrzebował, ani nie spodziewał się otrzymania przetłumaczonego tekstu do następnego dnia. Nawet jeśli dzieciak faktycznie posługiwał się francuskim biegle, w raporcie było dużo ciężkich terminów, których Thomas z całą pewnością nie mógłby przetłumaczyć na własną rękę, a sam również posługiwał się francuskim na tyle płynnie, by przeżyć we Francji pół roku bez najmniejszych problemów językowych. Na dodatek nawet, gdyby jakimś cudem to nie słownictwo stanowiło kłopot, cały dokument miał prawie piętnaście stron, nie istniało najmniejsze prawdopodobieństwo, żeby Hamilton zdążył przepisać całość w ciągu kilku godzin, chociaż Jefferson nie sądził, żeby nawet tyle Alexander zdecydował się poświęcić na te dokumenty.

Przez resztę dnia nie widział Hamiltona. Skupił się na pracy, która w tym momencie polegała głównie na negocjacjach w sprawie sprzedaży akcji francuskiej firmie. Dokumenty, które dał Hamiltonowi do przetłumaczenia miały się przydać — wbrew temu, co Jefferson powiedział nastolatkowi — dopiero pod koniec lipca, bo tak naprawdę dopiero wtedy czekała ich wizyta francuskiej delegacji, której sprawę Thomas miał poprowadzić osobiście. Akcje, które zamierzali sprzedać wydawały się wprawdzie obiecujące, ale zdaniem Jeffersona minimalna cena wykonania, jaką wyznaczył Washington, była znacznie zawyżona, patrząc na zmienność cen instrumentu na przestrzeni ostatnich miesięcy.

Ale ocenianie tego typu decyzji nie należało do jego kompetencji. Mógł wykorzystać pozycję w gabinecie Washingtona do zwiększenia swoich wpływów, ale po namyśle uznał, że jego stanowisko jest zdecydowanie zbyt świeże na takie posunięcie. Nie chciał zbyt szybko wysuwać się przed szereg, tym bardziej przez wzgląd na sytuację, w jakiej postawił go Hamilton, wmieszawszy w swój plan finansowi, po którego wprowadzenia napięta atmosfera zaczynała powoli opadać. Thomas częściowo zakończył swoją część projektu, pomógł głowom wszystkich pozostałych dwunastych oddziałów zapoznać się ze zmianami, pozostawiając ich realizację poszczególnym, lokalnym oddziałom, a kontrole nad ich poczynaniami odpowiednim organom firmy. Wrócił do właściwej pracy, nie wyłamującej się poza ramy określone umową zatrudnienia, która skupiała się na kontaktach z obecnymi i potencjalnymi partnerami finansowymi. Zajmował stanowisko w dziale zajmującym się wizerunkiem i teoretycznie odpowiadał bezpośrednio przed Washingtonem. Z przyczyn logistycznych przeważnie jednak kontrolę nad tym konkretnym działem przejmował Adams, co znacznie ułatwiało Jeffersonowi życie. Do jego obowiązków i kompetencji należało naprawianie wszelkich ubytków w reputacji firmy i zapobieganie ich powstawaniu. Nie wymagało to od niego zasobów wiedzy ekonomicznej, których Thomas najzwyczajniej w świecie nie posiadał. Jego rola przy tego typu przedsięwzięciach polegała na zadbaniu o to, by obojętnie od wyniku transakcji, relacje z partnerami w interesach nie uległy pogorszeniu.

Dzięki Bogu, nie musiał zajmować się relacjami wewnątrz  firmy, bo to była masakra porównywalna z hiszpańską wojną domową.

O dziewiątej Hamilton wszedł do jego gabinetu bez pukania. Zbliżył się do biurka, obdarzając Jeffersona skrajnie pogardliwym spojrzeniem, jakim Thomas nie spojrzałby nawet na muchę rozbitą na szybie samochodu.

Alexander bez wątpienia miał talent do manipulacji, ale z każdym dniem Thomas dostrzegał więcej sposobów wpływania nastolatka na ludzi, na które sam był podatny, o czym przekonywał się stopniowo po czasie. Hamilton emanował osobliwym magnetyzmem, który z jeden strony zniechęcał ludzi do jego osoby, jednocześnie wywierając na nich dziwny wpływ, który trzymał ich na określony, ale niezmienny dystans. Chłopak zdawał się tworzyć wokół siebie swój prowizoryczny układ słoneczny, nad którym osobiście sprawował pełną kontrolę, a przynajmniej taką iluzję wytwarzając. Thomas jeszcze do końca jej nie rozgryzł, ale nie nabierał się na nią już tak jak w pierwszych dniach znajomości z chłopakiem. Hamilton zdecydowanie miał swego rodzaju manię kontroli, to objawiło się Jeffersonowi już po pierwszych dwudziestu czterech godzinach po spotkaniu chłopaka w małych, nieistotnych dla niebystrego oka. Poprawianie fotela, by zawsze stał pod tym samym kątem, przesuwanie zdjęć na komodzie, gdy ktoś — broń Boże — naruszył ustalony porządek, napoje przypisane do poszczególnych naczyń (odkąd Thomas zniszczył kubek I love NYC  Hamilton pił kawę w innym — eleganckim, białym z czarnym wzrokiem jakby śladem po machnięciu pędzlem z czarną farbą). W pokoju nastolatka, który Thomas widział jak dotąd dwukrotnym nie było nawet najmniejszego śladu nieporządku, odkąd czarny, pierwotnie propagujący anarchię napis zniknął za plakatem ze słowami cogito ergo sum, które zdaniem Jeffersona znacznie lepiej oddawały charakter Alexandra niż nieudana agitacja bezprawia. Hamilton nie był człowiekiem chaosu i anarchii, ale zwolennikiem silnej kontroli, o poczuciu obowiązku utrzymywania stabilnej sytuacji w otaczającym go świecie, spod znaku Temidy, broń losie Aresa czy Dysnomii. Każde naruszenie równowagi w ustanowionym przez siebie porządku chłopak postrzegał za akt najwyższego terroru, którego skutki i źródło musiały zostać jak najszybciej usunięte, co dla Thomasa było podejściem tak niezdrowym i przerażającym, że całkiem zacierało walory zamiłowania człowieka do porządku i sprawiedliwości. Dla Hamiltona sprawiedliwość była jedna — określona jego poglądami i znajdująca się pod jego ścisłą kontrolą. Ta potrzeba sprawowania kontroli nad każdym elementem otaczającego go życia wydawała się głównym paliwem, pchającymi nastolatka do działania, ciężarem, który ostatecznie decydował o przechyleniu się sali. Było w tym coś niezdrowego i patologicznego. W tym jak roztrzęsiony Hamilton się wydawał ilekroć coś wymykało mu się spod w kontroli, ale też w tym, jak naturalnie funkcjonował posiadając ją.

Studium w nienawiściOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz