34. Wirginia, mój słodki dom

1.5K 123 249
                                    

Powrót do Wirginii wywołał w Thomasie burzę mieszanych uczuć. Tak jak powiedział Richard, byli w domu. W Wirginii się urodził, wychował, przeżył pierwszą miłość, a potem największą miłość i wziął z nią ślub. To nie była jedyna strona domu, bo na każde przyjemne wspomnienie, przypadało takie, które Jefferson najchętniej zakopałby gdzieś pod doświadczeniami nabytymi w Nowym Jorku. Pierwsza miłość — pierwsze złamane serce, zabawy w ogrodzie z rodzeństwem — każda kłótnia z matką, doświadczenia dorastania — śmierć ojca, z którą musiał zmierzyć się mając czternaście lat. Wszystkie te wspomnienia nakładały się na siebie, choć Thomas jednocześnie nie czuł się przez nie przytłoczony. Był w pracy. Nie zamierzał odwiedzać matki, nawet nie zadzwonił do niej, by poinformować, że znajduje się jakieś sto mil od rodzinnego domu. Nie czuł się gotów do powrotu w te strony, chciał jedynie przeżyć ten tydzień pełen wystąpień, rozmów, prezentacji i negocjacji. To na to był nastawiony, nie na rodzinne pojednanie. Na to nie zamierzał być gotowy przez jeszcze długi czas.

Skupienie się na pracy zapowiadało się jednak niewiele łatwiejsze.

Thomas pogodził się z myślą, że Alexander Hamilton zawrócił mu w głowie, ale sama akceptacja nie ułatwiła mu życia. Odwracanie wzroku bywało męczące, czasami niemal bolesne. Kiedy lecieli, a Thomas starał balansować uwagą między telefonem a książką Stephena Kinga, nie mógł nic poradzić na uciekające w bok spojrzenie przyciągane do śpiącego nastolatka niczym rozrzucone bezwładnie monety do magnesu. W pewnym momencie, już pod koniec lotu, Franklin oznajmił mu prostym „gapisz się", jak bardzo niesubtelna i oczywista musiała być jego fascynacja Hamiltonem. Lecieli trochę ponad godzinę, a Benjamin już go rozpracował. To Franklin, próbował uspokoić się Thomas, Franklin przecież wie wszystko. To nie musi oznaczać...

Ale oznaczało. Thomas musiałby być ślepym albo głupim, by nie zauważyć filuternych zachowań Hamiltona, jego śmiałych uśmieszków, którymi jasno oznajmił, że wie. Zna prawdopodobnie najcięższy sekret, jakim Jefferson mógł się obciążyć i może to nie był jeszcze koniec świata. Gdyby Alexander chciał wykorzystać ten sekret przeciwko Thomasowi, zrobiłby to już dawno, ale do tego nie doszło. Dotąd flirtował, kusił, zachęcał, odpychał, może nawet dobrze się przy tym bawił, a w gorszym wypadku mógł Jeffersona odrzucić. Thomas naturalnie przejmował się tym, tak jak każdy człowiek zawsze przejmował się opinią obiektu swoich uczuć, jednak w tym wypadku było to znacznie bardziej skomplikowane, bo brak subtelności ze strony Jeffersona mógł zebrać znacznie gorsze żniwo niż tylko odrzucenie. Gdy Franklin uświadomił mu, że przygląda się Hamiltonowi w samolocie, Thomas zrozumiał, jakie konsekwencje mogła pociągnąć za sobą jego niedyskrecja i jak głupi lub omamiony był Alexandrem, by nie zauważyć wszystkich podejrzliwych i czujnych spojrzeń ze strony Washingtona, ilekroć przyłapywał ich razem gdy siedzieli zbyt blisko siebie lub po prosu tworzyli między sobą to dziwne napięcie czasem przyprawiające Jeffersona o mdłości, czasem o dreszcze, czasem o niczym wyrwane z najpiękniejszego wiersza motyle w brzuchu. W tamtym momencie uświadomienia, nie czuł jednak motyli, czuł jakby ciężar tysiąca ton nagle spadł mu na barki, ciągnąc w dół razem z całym samolotem i wszystkimi ludźmi na jego pokładzie. Dlaczego miałby kiedykolwiek łudzić się, że to ma szanse?

Przez resztę lotu ledwo unosił wzrok znad siedzenia, jakby los ich lotu faktycznie zależał wyłącznie od siły woli Jeffersona, po której ślad zniknął nawet nie z minuty na minutę, ale z sekundy na sekundę, gdy zatrzymali się na tej obskurnej stacji benzynowej, a Alexander wysiadł z samochodu Richarda, wystawiając samozaparcie Thomasa na paskudną próbę, podsunął pokusę, której zwalczenie graniczyło z cudem. Wystarczyło jedno spojrzenie ciemnych oczu wydających się jeszcze ciemniejszych na tle jasnej zieleni przeplatanej żółcią i błękitem krajobrazu Wirginii, a potem jeden uśmiech, który i tak zdawał się ten krajobraz i jego barwy przyćmiewać, by wszelki ślad po sile woli Thomasa zaginął bez najmniejszego śladu. W jaki sposób miał trzymać się dojrzałości i rozumu, gdy po stronie nieokiełznanych emocji i namiętności w najgłupszej postaci stał ten cholerny uśmiech, który wydawał się z dnia na dzień stawać coraz groźniejszym narkotykiem?

Studium w nienawiściWhere stories live. Discover now