58. Trzymasz swoje dziecko

1.1K 102 199
                                    

Bar hotelowy wypełniały zlane w szum rozmowy przeplatane z dźwiękiem uderzania szkłem o szkło i spontanicznymi wybuchami śmiechu przy stolikach, ale stosownie cichymi jak na miejsce o określonym poziomie, jakim reklamował się hotel. Wokół unosił się równie subtelny zapach alkoholu: whisky, którą Washington wciąż czuł na języku i piwa rozlanego przez niezdarnego barmana, który wciąż wycierał blat pod pełnym dezaprobaty spojrzeniem prawdopodobnie przełożonej. Mimo całkowitego braku zainteresowania karierą przypadkowego barmana George obracał szklankę w dłoni, tracąc zainteresowanie również zbliżającą się i oddalającą od krawędzi cieczą na rzecz przyglądania się reszcie piwa ściekającej na podłogę tylko energiczniej przez gorliwe manewry ścierką barmana.

Tak zaangażowany w sprzątanie, że nawet nie zauważył czynionego bałaganu.

Jak ironicznie.

Zanim barman zdążył sprzątnąć, a Washington dopić swoją whisky, dołączył do niego John Adams, z początku nie mówiąc ani słowa oprócz zamówienia sobie piwa.

— Więc — zaczął po chwili George, wykrzywiając usta w nieco ironicznym i pozbawionym wszelkiej szczerości uśmiechu — John, co, do jasnej cholery, dzieje się w Nowym Jorku? — zapytał z nieadekwatnym do sytuacji i jego własnych odczuć spokojem.

— Cóż — odparł powoli jakby z zastanowieniem Adams. — To w zasadzie bardzo dobre pytanie — stwierdził w końcu, wyjątkowo niezgrabnie balansując słowami w celu uniknięcia odpowiedzi. — Lepszym jest, co zamierzasz z tym zrobić?

Tym razem to Washington milczał niechętny do udzielenia odpowiedzi.

— Nie wiem — odpowiedział zgodnie z prawdą, przenosząc wzrok na uginające się pod alkoholami półki za barem. — Na razie jedynym sensownym planem było przyjść tu się napić.

Adams spojrzał na dotąd nawet nietkniętą od jego przyjścia szklankę w dłoniach Washingtona.

— Nie pijesz — zauważył, choć sam nie spojrzał jeszcze na stojące przed nim piwo.

— Nie mam ochoty na picie.

Adams skinął głową, zupełnie jakby w tej wymianie zdań znajdował się chociażby cień sensu.

— Więc — zaczął — jesteśmy w barze i nie pijemy. Można powiedzieć, że pierwszy punkt planu zakończony. Co dalej? — zapytał, na co Washington powstrzymał westchnienie. Czy John naprawdę spodziewał się innej odpowiedzi niż tej, którą otrzymał przed trzydziestoma sekundami?

— Nie wiem — powtórzył cierpliwie, nie dając po sobie poznać ani irytacji, ani frustracji, ani czegokolwiek z masy tego, co odczuwał. — Chciałbym zadzwonić do Alexa.

— Nie rozmawialiście jeszcze? — zapytał Adams, brzmiąc na zdziwionego i nawet lekko zaniepokojonego. George pokręcił przecząco głową. — W takim razie czemu nie zadzwonisz?

— Późno już — odparł Washington, trzymając się jedynego racjonalnego powodu, jaki przyszedł mu do głowy, gdy sam sobie odpowiadał na to pytanie od dobrej godziny. Spojrzał na Johna, który wyglądał na nieprzekonanego. — Od razu zasypałby mnie milionem logicznych argumentów, czemu nie powinienem być zły na Thomasa — dodał. Adams skinął głową, jakby aprobując tę odpowiedź, choć nie bez zastanowienia.

— A ty nie chcesz słuchać logicznych argumentów — bardziej stwierdził niż spytał John. — Bo chcesz być zły na Thomasa.

— Nie chcę być, po prostu jestem — odparł George. — I żadna ilość logicznych argumentów tego nie zmieni... przynajmniej nie teraz — dodał po chwili. Adams zmarszczył brwi.

Studium w nienawiściWhere stories live. Discover now