2. Panie Jefferson, witaj w domu

1.9K 173 169
                                    

Ktoś kiedyś wmówił Alexandrowi, że King's High School na Upper East Side jest szkołą niezwykle przyjazną uczniom i choć Hamilton nie pamiętał już, kim ten człowiek był, wiedział, że powinien smażyć się w piekle za swoje paskudne kłamstwa. Dzień w dzień przekonynwał się o tym na nowo z każdym zbyt męczącym wuefem, każdą konfrontacją z przewrażliwionym nauczycielem, każdym spotkaniem z dyrektorem żartobliwie nazywanym królem przez swój dziwny kompleks władzy nad każdym organizmem, który stawiał nogę w progu jego szkoły. Lekcje mogły być na wysokim poziomie, a charakter szkoły faktycznie sprzyjał uczniom, jeśli chodziło o program nauczania, ale co z tego, skoro i tak przeżycie tygodnia bez załamania nerwowego było największym wyczynem większości osób uczęszczających do tej piekielnej szkoły?

Piątkowy dzień w szkole dobiegał końca, Alexander modlił się już, by jak najszybciej uciec z tego śmierdzącego ludzkim potem, idiotyzmem i cierpieniem budynku, którego nienawidził całym swoim siedemnastoletnim sercem. Zawsze jednak ganił się po przyłapaniu własnych myśli na biegu tym torem; to nie budynek, nie lekcje ani nawet nie ten przykry zapach stanowiły problem. Istniało spore prawdopodobieństwo, iż problem tkwił po prostu w Hamiltonie, który czuł się źle, gdy otaczała go taka ilość ludzi, kipiąca do niego niezbyt przychylnymi uczuciami szczerze odwzajemnianymi. Czymkolwiek byłby ten problem, Alexander czuł potrzebę ucieczki przed nim i to tak daleko, jak mu tylko nogi pozwalały.

Jego głowa od rana zdawała się blisko wybuchu.

Pulsujące czoło odnalazło ulgę na zimnym metalu szafki, gdy zetknęło z nim skórę. Hamilton, mimo rozpaczliwej potrzeby opuszczenia szkoły jak najszybciej, potrzebował chwili na zebranie się w sobie po całym tym cholernym dniu. Korytarz był chwilowo opustoszały, specjalnie czekał na uboczu, aż wszyscy się rozejdą od szafek, żeby później móc spędzić moment w samotności. Pozwolił sobie na wyzbycie się czujności i po prostu skupił umysł na równomiernych oddechach, jak niegdyś uczył go przyjaciel jeszcze z nowojorskiego sierocińca, gdy Alexandra dopadały migreny, a nie miał warunków do wzięcia żadnych leków.

Chwilowy relaks, jaki udało się uzyskać Alexandrowi, został gwałtownie przerwany wraz z niezbyt mocnym, ale niespodziewanym, uderzeniem w plecy, które pchnęło chłopaka prosto na szafkę. Zdołał się podeprzeć lewą dłonią, ale drugie ramie mocno uderzyło o metal.

— Co? — zapytał ze złością, odwracając się na pięcie w stronę osoby odpowiedzialnej za ból pulsujący w jego ramieniu. Z głupim uśmiechem na twarzy wpatrywał się w niego David Williams, jakby właśnie opowiedział dowcip swojego życia. Nie był to najbardziej problematyczny z kretynów, którzy mogli się nawinąć. Za to nachalny, niesubtelny i Alex naprawdę nie miał ochoty się z nim użerać.

— Idziesz z nami na pizzę? — zapytał chłopak, a gdy ponownie uniósł dłonie, Hamilton się odsunął, uciekając przed zbliżającym się dotykiem. — Ja, Glover, Paterson, Clinton...

— Boże — westchnął Alex. — Brzmi jak skład nowej wersji Kac Vegas. Spasuję — oznajmił, po czym zamknął szafkę i zarzucił sobie torbę na ramię. Williams wywrócił oczami.

— Laurens idzie z nami i kazał cię zaprosić — oznajmił widocznie zirytowany. — Nie myśl sobie...

— Jasne — przerwał Alex, potrząsając głową. — Nie myślę. Teraz możesz się odwalić, czy twój mózg potrzebuje czasu na wydanie poleceń reszcie ciała? — zapytał ironicznie, po czym, nie czekając na odpowiedź, wyminął wyższego chłopaka i skierował się bezpośrednio w stronę drzwi, ignorując rzucane za nim obelgi.

Po wyjściu ze szkoły jego nogi odmówiły posłuszeństwa na skutek zdziwienia, jakie udeżyło Hamiltona, gdy tylko zauważył stojącego przed szkołą Cadillaca swojego taty. Razem z szokiem pojawiła się pewnego rodzaju podejrzliwość i niepokój, które zmusiły go do zastanowienia się przed wejściem do samochodu. Minęło sporo czasu odkąd tata odbierał go ze szkoły, zwykle skazując Hamiltona na wracanie z Nathanielem Pendletonem, który — z racji posiadania samochodu i prawa jazdy — zostawał zmuszony do zabawy w szofera Hamiltona i pozostałej dwójki swoich przyjaciół. Nie to, żeby Alexander miał coś przeciwko jeżdzeniu z Nathanielem. Zwykle trwało to po prostu nieodrzecznie długo, gdyż Pendleton panicznie bał się przycisnąć gazu, więc nawet gdy nowojorskie korki nie uprzykrzały życia tak bardzo, wlekli się po ulicach jak w nauce jazdy.

Studium w nienawiściWhere stories live. Discover now