48. W oku cyklonu

1K 112 146
                                    

— Siadajcie już na swoich miejscach... Laurens, Callender chować telefony, był już dzwonek. Cisza — westchnął pan Paine, gdy kilka minut po ósmej wszedł do swojej klasy, gdzie jedynie piątka uczniów wstawiła się na zajęcia dodatkowe i całkiem odmawiała współpracy w przebiegu lekcji.

Alexander potrzebował około minuty, by w ogóle zorientować się, że pan Paine jest w klasie, bo dotąd siedział tyłem do biurka na swojej ławce, rozmawiając z Elizą i Marią o swoim niezwykle emocjonalnym weekendzie. Po słowach nauczyciela natychmiast zsunął się na krzesło, rzucając mężczyźnie przepraszające spojrzenie przed otworzeniem zeszytu i wbiciem w niego wzroku.

Gdy już zapanował względny spokój, pan Paine odchrząknął, odłożył niemal litrowy termos kawy na biurko i podszedł do tablicy, choć nawet nie tknął flamastra, a jedynie zwrócił się do uczniów i zmierzył ich uważnym spojrzeniem, potwierdzając gotowość do zaczęcia zajęć. 

— Czyli tylko wasza piątka zdecydowała się podjąć pisania eseju na egzaminie — powiedział spokojnie. — Niektórzy zgodnie z moimi oczekiwaniami. — Tu przerwał, by uśmiechnąć się w stronę Alexa i Elizy, którzy wymienili zadowolone spojrzenia, doskonale wiedząc, że ze strony pana Paine'a mogą liczyć na bezwstydną faworyzację. — A niektórzy, przyznaję, wprawili mnie w niemały szok — dodał i tym razem spojrzał w stronę Marii, która nawet na sekundę nie oderwała się od niesubtelnie chowanego pod ławką telefonu. — Ale niezmiernie cieszy mnie obecność was wszystkich. Wszyscy pisaliście już eseje, prawda? — Zgodnie skinęli głowami. — I większość z was radzi sobie z nimi świetnie.

— Większość — prychnęła pod nosem Maria, najwidoczniej biorąc uwagę do siebie. Alex uśmiechnął się lekko w jej kierunku.

— Pewnie ma na myśli Callendera — oznajmił teatralnym szeptem. — Facet nie wie, który koniec długopisu przyłożyć do kartki, żeby został ślad.

— Ty skur...

— Hej, hej! — przerwał bez natychmiast pan Paine, a Alexander uśmiechnął się złośliwie w stronę Callendera, który, choć zamilknął, zawzięcie mordował go spojrzeniem. — Spokój ma być. — Wziął głęboki oddech i jeszcze głębszego łyka kawy. — W porządku. Mam dla was projekt, indywidualny i chcę, żebyście wszyscy potraktowali to poważnie. Wiecie, jak pisać eseje, więc nie będę wam na tych zajęciach wbijał do głowy i tak dobrze wam znanego schematu. Chciałbym dać wam szansę na poszerzenie horyzontów i rozwój pisarski, bo w końcu po to są zajęcia z kreatywnego pisania. Dam wam projekt, w którym macie porzucić wszelkie znane wam schematy i pisać wszystko, co wam gra w duszy. To nie będzie esej w formie, jaką znacie. Żadnych wytycznych, co do długości, żadnego nakierowania w rozmyślaniach, nawet tematu jako tako nie dostaniecie — oznajmił, po czym wyjął z szuflady biurka aksamitny woreczek, z którym następnie podszedł do Callendera. — Losuj, James. — Ten z lekko skołowanym wyrazem twarzy włożył dłoń do woreczka, a następnie wyjął niewielką karteczkę. To samo zrobił Laurens, a następnie Maria, Alex i Eliza. — Teraz niech każdy przeczyta, co ma.

— Szczęście — odezwała się od razu Eliza, patrząc to na swoją kartkę, to na Paine'a, szukając wyjaśnienia.

— Zemsta — mruknął Callender.

— Miłość — powiedział Laurens, już bawiąc się i miętosząc kartkę w palcach.

— Cierpienie — tym razem odezwała się Maria zza pleców Alexa, który wpatrywał się w swoją kartkę, jakby czarny tusz układał się w znaki niezrozumiałe.

— Nienawiść — przeczytał w końcu. Podniósł wzrok, słysząc pogardliwe prychnięcie z ławki przed nim.

— Powinno pójść ci łatwo, skoro nienawidzisz wszystkich, a wszyscy nienawidzą ciebie, co? — zakpił Callender, za co natychmiast ponownie upomniał go Paine.

Studium w nienawiściWhere stories live. Discover now