Rozdział 25

182 12 114
                                    

Dzień przed ruszeniem na odsiecz Lupinowi, zadzwonił do mnie Harry Potter.

- Wiesz co to?

- Nie.

- Chcesz trochę?

Alphonse spojrzał na mnie uważnie, szukając podstępu. Uśmiechałem się jak niewinny, dobry harcerzyk i doprawdy, chyba nawet Severusek uwierzyłby tym oczom.

- A co to?

Wyszczerzyłem się jeszcze bardziej, przysuwając bliżej chłopaka zielsko. No dalej cnotko, wiesz kiedy ja ostatnio balowałem? Weź trawkę, no weź. Jeszcze chwila i użyję mojej mocy manipulacji.

- No wiesz, takie ziółka. Nic ci nie będzie, przyrzekam. - powiedziałem, z zapałem chwytając się za serce. Elf zmrużył oczy, zagryzając wargę. Nie wiedziałem, że chłopak miał tak mocną głowę. Już sam nie wiem ile właściwie wypił wina, zanim cokolwiek go ruszyło, jednak jak na moje standardy, które zdecydowanie nie były przeciętne, litry lały się i lały. Na szczęście w końcu dałem radę sprawić, że wciągnął się w stan upojenia alkoholowego.

- No nje wiem...

Usiadłem obok bruneta, widząc jak jego opór słabnie. Musiałem mówić głośno i wyraźnie, bo w całej chałupie dudnił Jimi Hendrix. Babcia doszła do wniosku, że opór jest daremny, więc wyniosła się na cmentarz gromadząc siły militarne, żeby w końcu zabrać się za moje wychowanie.

Objąłem chłopaka ramieniem, niczym jego przyjaciel, a nawet brat krwi. Wspólne picie oczywiście jak wiemy zbliża do siebie ludzi. Właśnie otwierałem moje boskie usteczka, żeby wcielić się w przekonującego kumpla, kiedy zadzwonił telefon. Przekląłem pod nosem, wstając. Tak blisko!

Podszedłem do aparatu, zastanawiając się kto też się do nas dobija. Raz zadzwoniła babka z telezakupów, ale zacząłem z nią kręcić, więc się rozłączyła. Uniosłem słuchawkę, machnięciem różdżki ściszając muzykę.

- Halo? - zapytałem, starając się żeby mój głos brzmiał jakbym był wzorowym młodzieńcem zdobywającym wiedzę na temat swoich mocy, a nie zasmarkanym żulem. Cóż, wszyscy wiemy co mi wyszło.

- Alex, ja chciałem...

Nie wiem jakim cudem ten plemnik wygrał. Najwidoczniej James Potter był mocny tylko w gębie. Czasami.

- SKLEJ MORDĘ POTTER, PRZEZ CIEBIE PRAWIĘ WYTRZEŹWIAŁEM TAK MNIE WYSTRASZYŁEŚ! - wrzasnąłem, czując jak moje mroczne serduszko zabiło z trwogą. Przecież ten gryfon to jakiś jest kompletnie bez wyczucia! Co to za śmierć umrzeć ze strachu?! Nie wiem, ale nie dla mnie w każdym razie.

- Ugh, Alex, wiem, że najprawdopodobniej... to znaczy, chcesz mnie zabić... Ale mam wiadomości, które mogą cię zainteresować. Zdobyliśmy informacje na temat tego, że Nott chce wykorzystać dwie osoby jako ofiary... Opis jednej z nich bardzo pasuje do wyglądu Julii Malfoy, ale fretka powiedział, że jej u niego nie ma.

- Do czego zmierzasz, mój kochany braciszku? - zapytałem głosem, który brzmiał jak nóż przejeżdżający po surowym mięsie. Gryfon zasługiwał na miano najskuteczniejszego aurora, co by o kretynie nie powiedzieć, był naprawdę niezły w te klocki. Niestety.

- DOBRZE WIEM, ŻE JULIA MALFOY TO TY! - krzyknął gryfon, sprawiając, że aż mi zadzwoniło w uszach. Merlinie, co za irytujące dziecko.

- Słuchaj Potter, ty krótki chuju. Ja to wszystko wiem, nie jestem jakimś jebanym palantem. Tak się składa, że mam całkiem niezłe kontakty. W końcu jest się tym ślizgonkiem.

Prawdę mówiąc, w końcu napisałem do Delphini list, z pytaniem o to jak się trzyma Teddy. Oprócz tego, że chłopak był cały, dowiedziałem się również, że Nott jednak postanowił dokonać rytuału wskrzeszenia. Nie wiem kogo konkretnie chciał skleić, ale to nie były najistotniejsze fakty. Ciekawszy był fragment na temat tego, że ja oraz moja babcia Lestrange mieliśmy zostać tymi dwiema smutnymi ofiarami w całej ceremonii.

Niecodzienne problemy syna Snape'a /zawieszoneWhere stories live. Discover now