Rozdział 8

258 23 119
                                    

Dobra, a więc zrobiłam Jaśnie Wielmożnego Pana Alexandra. Wiem, że może w tym rozdziale tak nie wygląda, bo w pudle farby zielonej nie dają. Jednak zrobiłam go (przerobiłam hihi xd) więc stwierdziłam, że się z wami podzielę jego słodkim licem.
Dziękuję, pozdrawiam

--------
Lestrange wyciągnął różdżkę i bez mrugnięcia okiem odblokował drzwi. Przez chwilę czułem, jakby ten zawał miał być moim ostatnim. Okazało się, że nie, miałem doświadczyć ich jeszcze wiele.

Rabastan nie wyglądał na przerażonego. Jak zawsze patrzył na wszystko z pewną dozą ignorancji, tak jakby uważał, że jest ponad to i nawet jak wpadnie to po prostu kogoś zabije. Raz, dwa, trzy i posprzątane!

Do środka wszedł jeden ze strażników, który wyglądał na zdziwionego (pewnie tym, że zamek w drzwiach przez chwilę zastrajkował) ale nie celował w nas różdżką. Kiedy tylko mnie zauważył, wyprostował się jak struna.

- Dzień dobry, panie Potter. - powiedział szybko, wyglądając na onieśmielonego. Uniosłem brwi, przybierając zmęczono - znudzoną minę, którą cały czas widziałem u Harry'ego.

- Witam. - rzuciłem chłodno, wskazując Lestrange drzwi. Żałowałem, że nie znałem nazwiska mężczyzny, bo w końcu powinienem je dodać, ale wątpię żebym wywołał w strażniku podejrzliwość. W końcu Potter był chyba jego szefem, więc mu nie podskoczy.

Bez słowa wyszedłem, widząc kątem oka, że Rabastan grzecznie za mną podążył. Dobrze, wszystko mamy pod kontrolą.
Nagle pojawił się przede mną jakiś zasmarkany aurorek, który wciąż miał trądzik.

- Przepraszam panie Potter, ale jest pan proszony do skrzydła C, w sprawie korekty umowy z...

- Wypadła mi bardzo ważna sprawa, muszę wyjść! Wrócę za jakieś dwie godziny, nie wcześniej. - odparłem spokojnie, patrząc na chłopaka z góry.

- A - ale proszę pana...

Schyliłem się tak, żeby być na wysokości twarzy chłopaka. Jego źrenice szybko się rozszerzyły, jakby się czegoś wesoło nawąchał.

- Powiedziałem. Że. Wychodzę. - odparłem spokojnym głosem, prostując się. Będąc z siebie bardzo zadowolony minąłem zdziwionego chłopaka, który wytrzeszczony patrzył za mną w szoku.

Przeszedłem sobie spokojnie przez korytarz, naśladując chód Harry'ego. Kiedy nikt już mnie nie zaczepił i prawie doszedłem do wniosku, że właściwie to nam się udało, wpadła mi do głowy pewna myśl.

Przecież miałem w palcu nadajnik.

Jebany nadajnik.

Zatrzymałem się gwałtownie, odwracając się do Rabastana. Mężczyzna uniósł brwi, patrząc na mnie podejrzliwie. Przysunąłem usta do jego ucha, wiedząc, że nikt nie może nas w tym momencie podsłuchać.

- Mam w palcu nadajnik. Jeżeli wyjdziemy to mnie namierzą.

Lestrange przeklął pod nosem okropnie, odwracając mnie z powrotem w kierunku korytarza. Merlinie, dlaczego?! Przecież byliśmy tak blisko! Nie wiedziałem gdzie mężczyzna mnie prowadzi, jednak nie uszliśmy daleko, bo stanęliśmy przed biurem Pottera, tym w którym ze mną rozmawiał.

- Masz przy pasie klucze, ciemnoto. - mruknął śmierciożerca, patrząc wilkiem na czarownicę niosącą cały stos papierów, zapewne sekretarkę. Skinąłem głową, odczepiając od pasa pęk kluczy.

- Dzień dobry, panie Potter. - powiedziała kobieta z uśmiechem, na co moja dusza prawie oddzieliła się od ciała.

- Witam, pięknie dziś pani wygląda. - powiedziałem spokojnym głosem, nie chcąc zaliczyć wpadki z niewiedzą w kwestii nazwiska. Kobieta zaśmiała się nerwowo, szybko nas mijając. Lestrange przewrócił oczami, patrząc na mnie z presją. Wciąż będąc czujny na to czy nikt się nie zbliża, włożyłem pierwszy z kluczy, który oczywiście nie pasował. Cholera, było ich milion! Potter na pewno wiedział który to, przecież nie mogę tak sobie wesoło tutaj tkwić!

Niecodzienne problemy syna Snape'a /zawieszoneWhere stories live. Discover now