Epilog

53 6 9
                                    

Dla wszystkich, dzięki
którym nastał mój świt...


Rachel drżącymi dłońmi zamknęła drzwi – zagubiona, drżąca, z mętlikiem w głowie. Kolana ugięły się pod nią, ledwo tylko znalazła się na korytarzu. Osunęła się do siadu, przyciskając dłoń do ust, by powstrzymać szloch.

Kręciło jej się w głowie. Jakaś jej cząstka wciąż nie dowierzała, ale...

Pierwszy raz od dawna była w stanie swobodnie oddychać.

– Kto by pomyślał – usłyszała jakby z oddali. Shadow stał dosłownie na wyciągnięcie ręki, w zamyśleniu spoglądając na skuloną na ziemi kobietę. W jego spojrzeniu pojawiła się konsternacja. – Moja słodka... – Potrząsnął głową. – Ty za to mnie nie potrzebujesz, prawda, dziecino?

Nie czekał na odpowiedź. Po prostu przeszedł obok, jak gdyby nigdy nic kierując się ku schodom, by chwilę później zniknąć Rachel z oczu.

Rachel... Jej imię. Tak długo niewypowiedziane imię...

Wyprostowała się, co przyszło jej zaskakująco łatwo. Chwilę jeszcze patrzyła w ślad za Shadowem, wciąż niezdolna dopuścić myśli o tym, co podpowiadał jej instynkt.

Ale kiedy obejrzała się, by odkryć, że pokój za jej plecami zniknął, zrozumiała, że naprawdę do tego doszło.

Cienie zniknęły.

Pierwszy raz od dawna nastał świt.

BLANK DREAMWhere stories live. Discover now