Rabastan wyrwał mi pęk z ręki, nie opierdalając się jak jakaś dziewica. Szybko się rozejrzał czy nikt się nie zbliża i ukucnął, przyglądając się dziurce od klucza. Zmrużyłem oczy, czując się jakbym występował w jakimś chorym kabarecie.

- To ten. - stwierdził mężczyzna z pewnością, szybko wkładając jeden z nich. Zamrugałem, nie wiedząc jak właściwie facet to ogarnął, ale cóż, grunt, że jest cholernie cwany.

Weszliśmy do środka i od razu zamknęliśmy drzwi od wewnątrz. Usiadłem ciężko na krześle, bojąc się tego co musiałem zrobić. Wyjąć to małe cholerstwo, które tkwiło w mojej kości. Merlinie, to będzie bardzo, bardzo bolesne.

Lestrange oczywiście jak zwykle pracował na pełnych obrotach. Nie wiem, chyba służba u Czarnego Pana tak go zahartowała.

- Zrobisz to tym. - powiedział czarownik, podaj mi nóż do listów. Wytrzeszczyłem się, czując jak żołądek podchodzi mi do gardła. Oddychałem głośniej niż normalnie i ostentacyjnie odsunąłem się trochę od błyszczącego ostrza.

- Siedziałeś w izolatce pięć jebanych godzin. Nie zrezygnujesz teraz, Snape.

- N - nie zrezygnuję, ale jeżeli zemdleje z bólu to stąd nie wyjdę i tak.

Mężczyzna ściągnął usta w wąska kreskę, przyznając mi rację. Przez chwilę w milczeniu stukał palcem w policzek, a ja czułem, że mój strach rośnie i rośnie. Co ja teraz mam zrobić? Potter w końcu wyjdzie z kibla, kiedyś przezwyciężył Imperiusa! Jezusku, jesteśmy skończeni. Nagle Lestrange wytrzeszczył się niezdrowo, wskazując okno.

- Na Merlina, patrz! - krzyknął głośno, więc ja, debil jakich mało, spojrzałem w tamtą stronę.

Śmierciożerca widząc to, zdecydowanym ruchem chwycił moją dłoń przygniatając ją do biurka i jednym szybkim machnięciem wbił mi w kość nóż.

Wrzasnąłem, czując jak paraliżujący ból rozciąga się w całej mojej dłoni i wędruje przez rękę i łokieć aż do kręgosłupa. Uczucie było tak ostre, że aż poczułem na policzkach łzy.

Spojrzałem na moją biedną część ciała, szczekając zębami. Śmierciożerca trafił idealnie w środek i teraz mogłem zobaczyć jak wygląda kość rozłupana na pół. Była pusta w środku i w pewnym stopniu zalana krwią. Zagryzłem wargę, nie chcąc wrzeszczeć.

No i wtedy przyszła mi do głowy myśl, która w ogóle nie powinna się w takich momentach pojawiać. Jak ja teraz będę grał na gitarze?

Szybko zapomniałem o tym problemie, patrząc jak zahipnotyzowany na to, jak Rabastan dwoma wykałaczkami powoli wyciąga mój nadajnik. Otworzyłem usta widząc małą, czarną kropkę z odchodzącymi od niej jakimiś nitkami. Zapewne dzięki nim nadajnik był unieruchomiony w mojej kości.

Schyliłem się, gwałtownie rzygając. Czułem się jak gówno i chciałem po prostu stąd wyjść i kupić sobie paczkę papierosów, którą w całości na raz wypalę. Merlinie, tak! Ta myśl była tak przyjemna, że aż doznałem nowych sił żeby działać.

Lestrange ukucnął na ziemi, tak żeby mieć mój palec na wysokości swojej twarzy. Trochę pomruczał machając w powietrzu różdżką i po chwili moja kość scaliła się, a rana od noża pokryła się tkanką.

Odetchnąłem z ulgą, czując jedynie pulsujący ból, a nie rozdzierającą agonię.

- No i po kłopocie, Snape.

- A gdzie moja naklejka dzielnego pacjenta, doktorze Lestrange? - zapytałem skrzeczącym głosem, czując się szczęśliwy. Dobrze. Teraz już nic nas nie powstrzyma.

Niecodzienne problemy syna Snape'a /zawieszoneOnde histórias criam vida. Descubra agora