Rozdział 17.2.

54 9 8
                                    

Zaczynało kręcić się mi w głowie. Czułam kołysanie ciała. Moje dłonie puszczały kraty, ale nie mogłam sobie na to pozwolić. Tylko jedna osoba śpiewała tę melodię, gdy traciłam kontakt z rzeczywistością. Ale teraz robiłam to celowo. Pierwszy raz w życiu zgadzałam się z bestią. Chciałyśmy ranić, krzywdzić, zabijać. Obie uwięzione i ranne. Przytknęłam sobie czoło do chłodniejszych już krat. Nucenie przybrało na sile. Czułam się coraz bardziej senna. Mój demon się wycofał. Byłam taka spokojna.

- Matko... - wyszeptałam. Tylko ona potrafiła mnie swym śpiewem uspokoić.

- Zabierzcie ją, teraz będzie spokojna. – usłyszałam nad sobą głos. Nisk i jakże męski. Po chwili czyjeś dłonie unosiły mnie do góry. – Śpij... - wyszeptane słowa wprost do mojej twarzy, nim ktoś wykonał na niej znak.

Zasnęłam.

* * * * *

Nie wiem, jak długo trwałam w pół śnie. Codziennie, gdy tylko się budziłam, zaraz słyszałam to nucenie. Czasem mnie wybudzano na posiłek. Pojono. Ale oczy miałam zawiązane. Nigdy nie pozwolono mi zerknąć. Dłonie także miałam splątane węzłem, którego nie udało mi się rozwiązać. Nasłuchiwałam. Byłam w jakimś wozie. Słyszałam gwar rozmów mężczyzn. Konie. Czułam, że podróż nie należała do bliskich. Nie mając możliwości wyjrzenia choć na chwilę, nie wiedziałam, jak długo już byliśmy w podróży. I kto mnie zabrał. Gdzie się udawaliśmy. Jednak za każdym razem, gdy moja bestia była zbyt blisko powierzchni, gdy pozwalałam jej przejąć nade mną kontrolę, zjawiał się on z tym swoim śpiewem. Czułam jego zapach, ale nie wiedziałam, kim jest. Słyszałam także drugi wóz, ale czy tam także ciągnięto kogoś z lochów? Czyżby ktoś mnie wykupił i wiózł do innego świata, na inną arenę? Ktoś, kto doskonale wiedział, jak ma sobie ze mną radzić.

Ostry zakręt, w jaki wóz wpadł, sprawił że się obudziłam. A może nie do końca to mnie wybudziło, co uderzenie w ściankę wozu. Warkęłam. Zapach lasu zmienił się w zapach ludzi, zwierząt, odchodów. Byłam w jakimś mieście. Gwar osób, dalekie rozmowy. Usiadłam i nasłuchiwałam. Czułam, jak koła wozu podskakują na każdej nierówności, zatem podłoże ułożone było z kamienia. Zapach wydał się znajomy, ale pewnie każde miasto pachnie tak samo. Po chwili przystanęliśmy. W oddali słyszałam jakby szczęk metalu o metal, dźwięki walki. Arena?

- Zabierzcie ją do moich komnat, reszta do lochu. – wzdrygnęłam się na ten dźwięk. Rozkaz, który czułam w kościach. Ktokolwiek to mówił, miał władzę absolutną. Wóz ruszył dalej. Położyłam się, nasłuchując i po cichu odliczając. Dzięki temu mogłam poznać odległości.

Szarpnięto mną. Złapano pod ramiona i choć się rzucałam, kopałam i gryzłam, nie na wiele to się zdało. Wyniesiono mnie z wozu. I nie, wcale nie niesiono przez resztę podjazdu, a ciągnięto. Czułam doskonale każdy kamień, o który ocierały się moje nogi. Bolesna droga. Zaciągnęłam się zapachem dwóch mężczyzn. Odpłacę im, gdy tylko ich znajdę. Kopniakiem otworzono drzwi. Jakaś kobieta krzyknęła, po czym poczułam powiew, jak gdyby szybko odsuwała się z drogi.

W pomieszczeniu pachniało kwiatami. Nie znałam ich nazw. Delikatny zapach na przemiennie z duszącym. Ale przynajmniej nie czuć było już odoru odchodów zmieszanego z zapachem zwierząt i przepoconych mężczyzn. Rzucono mnie, wcale nie delikatnie, na coś miękkiego. Słyszałam, jak mężczyźni mówili kobiecie, że mam tu zostać do odwołania i że teraz jestem jej problemem. Warknęłam słysząc ich ton.

- Proszę, nie zrób mi krzywdy. Odwiążę ci ręce i zdejmę opaskę a potem opatrzę rany. Ale nie krzywdź proszę.... – śledziłam jej ruchy czujnie. Poczułam jak zakrada się od tyłu. Spięłam się przygotowana do ataku. – To może zaboleć, bo obtarła sobie Pani nadgarstki. – jej wymowa była bardzo poprawna, co mnie zdziwiło. Ona także pachniała czystością i tymi kwiatami.

Nowe miasto - Liberia IIIDär berättelser lever. Upptäck nu