Rozdział 24.2.

13 4 1
                                    


Nazajutrz, po śniadaniu, udałam się na spacer do koszar. Dawno nie używałam mięśni do tego, do czego powinny być użyte. Trafiłam tam bezproblemowo i tym razem nie musiałam się zakradać. Pierwszy raz mogłam przejść przez bramę bez obawy, że ktoś mnie złapie. Pole treningowe było pośrodku koszar, bliżej muru. Udałam się tam powoli, rozglądając się po tym miejscu. W końcu tutaj czułam się znacznie bardziej na miejscu, niż w swoich komnatach.

Weszłam na dziedziniec. Nie zaczepiałam nikogo. Patrzyłam jedynie na żołnierzy ćwiczących sztuki walki, strzelanie do celu. Byli na różnym etapie. W rogu młodziki czyścili broń i podawali starszym. Wszędzie hierarchia, ale akurat tutaj ona była na miejscu. Szłam bliżej ścian patrząc na nich, na ich umiejętności. Oceniałam. Oni w przyszłości mają walczyć z hordą Whiro, gdzie nie ma żadnych zasad. I wiedziałam, że zginą. Ruszanie się na rozkaz. Pokazywanie przeciwnikowi swojego kolejnego ruchu. Przystanęłam przy ścianie i oparta o nią patrzyłam na walki. Nie mogłam w to uwierzyć. Widziałam jak zachowuje się Horda. Jacy są silni. Ale też działają w sposób przemyślany.

- Szukasz sobie żołnierza? – zapytał jeden z oficerów, który akurat podszedł do mnie cały spocony po średnim dosyć sparingu. Spojrzałam na niego, może i był przystojny. Na policzku rozciągała się zagojona dawna blizna. Lekkie mięśnie, teraz lśniły od potu. Dobre uda, akurat do biegu czy skakania.

- Nie. Patrzę na armię, która w walce nie ma szans.

- Coś ty powiedziała?! Uważasz się za taką cwaną? To może mi pokażesz, co niby potrafisz. – rzucał mi wyzwanie, a ja nie byłam chętna na to. Potrzebowałam kogoś do sparingu, kto faktycznie potrafi walczyć. Prychnęłam i odwróciłam się do walczących. – Ej, patrzcie ją. Damulka przyszła popatrzeć i twierdzi, że nic nie potrafimy. – zaśmiał się, ale to nie był wesoły śmiech. Był wściekły. A zatem łatwo wyprowadzić go z równowagi.

- Wyliżesz mi buty, jeśli pokonam ciebie i tych tutaj w sparingu. – uśmiechnęłam się do niego słodko. Wybuchnął śmiechem.

- Kal, nie... - spojrzałam na zbliżającego się Balora.

- Za późno. Twój oficer rzucił mi wyzwanie.

Poszłam na środek polany. Chwyciłam długi kij, który tutaj używano do walki. Stanęłam w lekkim rozkroku. Patrzyłam, jak oficer zbliża się z czterema swoimi żołnierzami. Uśmiechnęłam się lekko. Każdemu już się przyjrzałam. Wiedziałam, podczas ich marszu do mnie, kto lekko utyka na jedną nogę – słaby punkt, w który uderzę jako pierwszy. Pewnie zaatakują mnie osobno. Razem mieliby większe szanse, chociaż także mogliby wtedy uderzyć się wzajemnie. Ale w pojedynkę?

Przez polanę przeleciała magia. Aker ubrany tylko w spodnie wojskowe, wszedł właśnie na polanę. Włosy splątał podobnie, jak ja miałam. Również trzymał kij treningowy. Wszyscy się z nim przywitali mocniejszym skinieniem głowy.

- Ona walczy tylko ze mną. – wywarczał do oficera. – A buty wyliżesz jej po walce.

Bez ostrzeżenia uderzył w moim kierunku kijem. Zrobiłam unik, ale było o milimetry od mojej twarzy. A zatem gramy bez zasad. Zrozumiałam przekaz. Nim oficerowie się rozeszli zostawiając nam miejsce, Aker ponownie ruszył do ataku. Nie zdradzał swojego ruchu. Nie zauważyłam napięcia mięśni. Po prostu, jak gdyby nic go to nie kosztowało. Skupiłam się tylko na nim. Rozluźniłam mięśnie. Zaczęliśmy się obchodzić, udając atak. Wybadanie przeciwnika. Sekundę później poczułam ogromny ból w okolicach żeber. Dostałam. Warknęłam, ale Aker nie dał mi ani chwili. Po polanie można było usłyszeć jedynie odgłos uderzeń kijów. Atak i natychmiast odskoczenie, ponowny atak. Bez chwili wytchnienia. Ponownie dostałam, tym razem w udo na tyle mocno, że krzyknęłam. Nie oszczędzał siły. Gdyby nie moja natura, pewnie by mi roztrzaskał kości. Odskoczyłam na bezpieczną odległość, lekko kulejąc. Musiałam coś wymyślić. Nie udało mi się go ani razu zranić, a on mną poniewiera. Moja bestia zbliżyła się niebezpiecznie do powierzchni. Kiedy ponownie na mnie ruszył, odskoczyłam w bok, kopiąc go w nieosłonięte żebra, a gdy się odwrócił, z całej siły pięścią uderzyłam go w klatkę. Odskoczył uśmiechnięty. Musiało go to zaboleć, ale nie pokazał tego. Stanęłam na nogach. I patrząc mu w oczy, schyliłam ciało w gotowości do walki. Dzikiej. Tak, jak uczyła mnie matka. Uniósł lekko brew, ale przyjął swoją pozycję. Walka w starym stylu.

Zwarliśmy się w walce. Nikt już nie odskakiwał. Uderzyliśmy w siebie cały czas, aż pękły kije. Teraz miałam dwa mniejsze. Aker złamał o kolano swój, by także mieć dwa. Uśmiechnęłam się. Zaatakowałam. Kopaliśmy. Warczeliśmy. Uderzaliśmy. Czułam zapach krwi w powietrzu, ale żadne z nas nie przestało. W każde uderzenie włożyłam całą swoją furię i złość. Teraz to on musiał się bronić, a ja napierałam na niego. Od każdego uderzenia kijów o siebie leciały kolejne drzazgi. Kije pękały. Aż w końcu odrzuciliśmy te skrawki, które nam zostały. Brak broni, tylko walka wręcz. Dyszałam ciężko, ale właśnie tego mi brakowało. Prawdziwej walki. Oboje ruszyliśmy na siebie. Uniki, uderzenia, kopnięcia. Starałam się nie przemienić. W pewnym momencie chwycił mnie mocno za nieosłoniętą szyję i uniósł do góry. Jak gdyby chciał poddusić. Jego błąd. I choć ściskał mocno, odwróciłam swoje ciało tak, by nogami zawinąć się wokół jego ręki, a następnie mocno je ścisnęłam. To dało mi nieco więcej powietrza. Pochyliłam się i uderzyłam dwoma dłońmi w jego uszy. Puścił mnie natychmiast i z warknięciem odszedł ode mnie. Jego oczy zrobiły się czarne. A jednak jego bestia była blisko. I wtedy zaatakował. Broniłam się. Jego ruchy były płynne i bardzo szybkie. Nie dałabym mu rady w prawdziwej walce. Ale nie potrafiłam się poddać. Ostatnie kopnięcie wyrzuciło mnie w dalszą część polany. Próbowałam się podnieść, ale czułam, że nie jest dobrze. Nie mogłam oddychać. I wtedy zjawił się nade mną, trzymając mocno mnie za gardło. Warczeliśmy oboje na siebie. Nasze oczy były czarne. Czułam swoją bestię zbyt blisko. Czułam także jego pazury, który raniły moją szyję.

Nagle usłyszeliśmy oklaski. Aker mnie puścił i nabrał powietrza, jak gdyby chciał się uspokoić. Spojrzałam w bok. Widziałam przerażenie w oczach Balora, ale klaskał. Jako jedyny. Ojciec podał mi rękę, by pomóc mi wstać.

- Zardzewiałaś. – rzucił z uśmiechem. Uśmiechnęłam się do niego także, ale nie czułam radości.

To, co się tu wydarzyło, było bardzo osobiste. To nie był sparing, a wyrzucenie z siebie emocji. Wiedzieliśmy, że w walce pomiędzy sobą mogliśmy sobie na to pozwolić. Z innymi żołnierzami mogłoby się to różnie skończyć. Wstałam. Na placu krew zmieszała się z piachem. Wszędzie były drzazgi i kawałki drewna. I zobaczyłam miny żołnierzy oraz oficera od moich bucików.

- Już wiesz, dlaczego mówiłam, że zginiecie w prawdziwej walce? – skinął głową, ale nic nie mówił. Nie miał ze mną szans. Z Akerem tym bardziej.

Zbliżała się horda Whiro. Czułam to po kościach. Potrzebowaliśmy pomocy, jeśli mieliśmy ocalić Liberię. Nad naszą głową przeleciał kruk.

Nowe miasto - Liberia IIIWhere stories live. Discover now