Rozdział 3

70 11 4
                                    

Matka była taka zła. Krzątała się energicznie po chatce, uderzając wszystkim, czym tylko mogła. Marudziła coś pod nosem, ale na tyle niewyraźnie, bym słyszała jedynie niezadowolony ton, a nie same słowa. Leżałam na swoim posłaniu i obserwowałam ją czujnie. Nie jeden raz już wracałam po nocnych eskapadach. Przywykła. Zawsze ostrzegała, ale zabronić tego nie mogła. Nie, z moim temperamentem. Miałam parę zakazów, których się trzymałam, albo udawałam że się ich trzymam. Miałam trzymać się z daleka od wojskowych Osad, jak Liberia i Duat. Miałam także trzymać się z daleka do Vara. Nie rozumiałam, dlaczego matka była taka przewrażliwiona na tym punkcie. Nie słyszałam, by odwiedziła kiedykolwiek te miejsca. Wiedziała o nich jednak sporo. Zresztą matka nigdy nie opuszczała naszej chatki i małego ogródka tuż za nią. Gdy przyjeżdżali kupcy, chowała się w chatce. Przywykłam do jej dziwnego zachowania. Gdy byłam dzieckiem, wyobrażałam sobie, że jest jakąś uciekinierką, może i księżniczką, która ukryła się przed wrogami. Teraz jednak przywykłam do jej dziwactw. I nie byłoby problemu, gdyby reszta mojego towarzystwa zniknęła na tak długo. Ale oni byli. W dodatku Żiwa, moja przyjaciółka, była u matki o świcie pytając, czy już wróciłam. Szczyt głupoty z jej strony. Rozumiałam, dlaczego się martwiła, ale dała dowód matce, że nie zniknęłam z przyjemności, a coś musiało się stać.

Gdy pojawiłam się w chatce, natychmiast matka do mnie dopadła. Od razu wypatrzyła rozdarcia na spodniach. Nachyliła się i powąchała. Wyczuła i sarnozwierza, a raczej jad jeszcze będący na nogawce, jak i żołnierzy Liberii. Kazała wszystko opowiedzieć. Byłabym głupia, gdybym powiedziała jej o wszystkim. Ominęłam fakt, że poznali moje imię, zapach, być może nawet krew. Nie wspomniałam również, że się mną zajęli w ten sposób. Powiedziałam natomiast o szczepionce przeciwko jadowi i że widziałam żołnierzy idących do Vara.

- Będziesz trzymać się od tego z daleka, obiecaj mi. – jej oczy były zwierzęce. Często tak miała, gdy wyprowadzałam ją z równowagi. Czasem też te spojrzenie czysto zwierzęce i przerażające pojawiało się w momencie trwogi o mnie. Nigdy jednak nie pozwoliła siebie zobaczyć w swojej zwierzęcej formie. Byłam ciekawa, bo wiedziałam, że wygląda zupełnie inaczej, niż nasi sąsiedzi.

- Matko, a nie sądzisz, że ta szczepionka bardzo by nam pomogła? Mogłabym się włamać do ich namiotów i trochę dla nas ukraść.

- Nie! – ryknęła. Zadrżałam. Moja wewnętrzna bestia cicho odwarknęła, ale było to na tyle ciche, by nie denerwować matki. Byłyśmy jej podporządkowane. Mogłam mieć swoją magię i dziką naturę, ale wyczuwałam jej siłę. Była nie tylko moją matką, ale i moją alfą.

- Dobrze, matko. – schyliłam głowę i powiedziałam poddańczym głosem.

- Kalma... - podeszła do mnie i podniosła twarz na wysokość swoją. Jej rysy złagodniały. Znów była dla mnie kochaną matką. – Nie chcę, byś wykradała tej szczepionki. Owszem, bardzo by się nam przydała, ale nie chcę by cię złapali. Zabiorą cię wówczas do Liberii. A tego obie nie chcemy.

- Dlaczego? – ale ona jedynie ucałowała mnie z czułością w czoło i odeszła.

Nigdy nie rozmawiałyśmy, dlaczego pobyt w Liberii był tak niebezpieczny. Czułam od niej ogromny ból, gdy o tym wspominałam. Matka nie chciała rozmawiać o tym miejscu. Nigdy nie wyjaśniała niczego. Po prostu, powiedziała swoje i koniec. Może i drążyłabym temat, gdyby nie uczucie jej bólu, jaki mnie przenikał. Był potężny. I choć nie wiedziałam, co się stało w przeszłości, łamało mi to serce.

* * * * *

Uniosłam butelkę i wypiłam kolejny łyk palącego napoju. Ojciec Żiwy potrafił sam przygotować bardzo dobry alkohol. Może w smaku nie był zbyt zacny, ale za to mocno dawał po kościach, głowie, a zwłaszcza po nogach, bo trudno było się po nim utrzymać prosto. Moi towarzysze wypili dokładnie tyle samo, co ja. Żiwa na wpół leżała, oparta o drzewo, z mętnym wzrokiem spoglądała na nas. Wiedziałam, że za chwilę zamknie oczy i prześpi twardo kolejną godzinę, może dwie. A potem wstanie niczym nowo narodzona. Oto plus naszego gatunku – nasz metabolizm szybko eliminuje alkohol z organizmu, przez co jesteśmy w stanie upić się na maksymalnie godzinkę, może ze dwie, a słabsi na nieco dłużej. Ale nie jest to takie też proste, bowiem ludzki alkohol nic nam nie daje. Musimy mieć swój, który dla ludzi jest trujący, halucynogenny, śmiertelny w wielu przypadkach.

Nowe miasto - Liberia IIIWhere stories live. Discover now