Rozdział 9.1.

83 11 3
                                    

Kraty. Kamienie. Jakieś zaschnięte trawy w kącie, których od bardzo dawna nikt nie zmieniał. Oto moja nowa rzeczywistość. Gdy obudziłam się po wydarzeniach w lesie, byłam bardzo obolała. Walczyłam nie tylko z jakimś dziwnie narkotycznym stanem, ale i z niewolą, w jaką mnie zamknęli. Bestia szalała i chyba najwięcej energii kosztowało mnie jej powstrzymywanie. Nie mogłam sobie jednak pozwolić na jej uwolnienie, a w następstwie utratę przytomności. Nie miałam kajdan. Kraty wokół mnie ukazywały całe lochy, w których byłam zamknięta. Za plecami miałam kamienną ścianę, u góry której znajdowało się małe wykute okno, bez ochrony. Dzięki czemu ludzie wrzucali do środka nie tylko odpady, ale całe owoce, resztki potraw. Sąsiedzi, których miałam za kratami, czekali zawsze tego momentu. Tłumaczyli mi, że tylko to pozwala im tu przeżyć i nabrać sił. Na co? O nie, z pewnością nie do buntu. Chcieli się wykazać, zostać wybranymi. Ponoć tylko dzięki temu mogą się uwolnić. Nie rozumiałam do czasu, aż dwa dni temu zabrano prawie wszystkich moich sąsiadów, a wróciła połowa. Dopiero wczoraj jedna z dziewczyn powiedziała, że nie została wybrana i musi piękniej wyglądać nastepnym razem. Połowa cel była pusta. Gdziekolwiek znajdowali się ci więźniowie, ponoć żyło im się teraz lepiej. A dziś jakiś mężczyzna przykucnął przy paru oknach, przywitał się z więźniami. Ponoć niecały miesiąc temu był w mojej celi. Teraz chodził swobodnie i podrzucał jedzenie więźniom. Nie rozumiałam, co się tu właściwie dzieje. Gdzie ja jestem i jak długo? Odliczałam czas odkąd pamiętam - noce i dnie, które tutaj były bardzo widoczne. Ale czas, gdy byłam nieprzytomna? Nikt nie potrafił mi powiedzieć, gdzie jesteśmy dokładnie ani ile byłam nieprzytomna. Czy matka mnie szuka? Czy ktokolwiek przejął się moim zniknięciem? Z pewnością parę dni tutaj byłam. O ile nie dłużej.

Usłyszałam otwierający się właz. Głośno skrzypiał. Kroki na kamiennych schodach wskazywały, że zmierzała tu nie jedna osoba. A raczej ktoś dość lekki, z pewnością człowiek lub kobieta oraz niezgrabne, mocne stąpnięcia wskazujące na moich oprawców z lasu. Młody mężczyzna z lekkim brzuszkiem i bardzo skocznym chodzie, obchodził wszystkie cele, przyglądając się każdemu ze swoich więźniów. Za nim jeden z osiłków zapisywał na wymiętej kartce każdą uwagę. Drugi potwór stał przy schodach i czujnie obserwował, jak gdyby w obawie przed atakiem.

Mężczyzna obserwował każdego z więźniów. Zamienił parę słów z nimi. Zaglądał do buzi i szczypał po ciele, sprawdzając ilość tkanki tłuszczowej i mięśni. Zmarszczyłam brwi i po prostu siedziałam na ziemi, obserwując cały ten cyrk.

- I oto nasza nowa - powiedział wesoło, gdy tylko stanął naprzeciw mnie. - Dziś nadal nie w humorze? A szkoda, taka szkoda. Za tydzień nowy targ i liczyłem na wystawienie wojowniczki.

- Nie jestem wojowniczką.

- Nie. Jesteś dzika z zamieszkania, wychowania i charakteru. Straciłem przez ciebie dwóch ludzi. - uśmiechnęłam się lekko w duchu. Tylko dwóch? - Bądź grzeczna, to sprzedam cię odpowiednio. Stawiaj się, a pójdziesz na arenę.

Nie rozumiałam nic z tego, ale uznałam, że owa arena musi być czymś bardzo złym, skoro nagle sąsiedzi wstrzymali oddech. Taki straszak tutejszy? Nie odezwałam się jednak słowem, tylko patrzyłam uważnie na mężczyzn za kratami. Kim byli i dlaczego mnie trzymali? Miałam być grzeczna, jak moi sąsiedzi i liczyć na to, że zostanę sprzedana? Jak zwierze albo przedmiot? Sprzedana komu konkretnie i do jakich celów? Czyli ci, którzy wrzucają nam jedzenie przez otwory okienne, a którzy sami tutaj niegdyś byli, zostali sprzedani? Z drugiej strony chodzili wolno, więc może faktycznie jedynym wyjściem jest dać się sprzedać i wówczas uciec? Musiałabym także wiedzieć, gdzie konkretnie jestem, jak daleko mam do domu. Zebrać informacje o tym dziwnym miejscu, ludziach, zwyczajach i tych potworach, które tutaj chodzą niemal jakby były u siebie.

Gdy tylko mężczyźni opuścili lochy, reszta moich sąsiadów odetchnęła z ulgą. Szeptali cicho między sobą, przytuleni do krat. Ja byłam tu obca, ta nowa, której się nie ufa. Przyglądałam się spod wpół zamkniętych powiek. Młoda dziewczyna, mniej więcej w moim wieku, przytulała się właśnie do krat. Po drugiej stronie jej celi był nieco starszy mężczyzna. Dotykali się lekko, prawie niewinnie. Zbyt emocjonalnie. Byli swoim słabym punktem, to z pewnością. Nie rozmawiali ze sobą, jedynie dotykali się i patrzyli sobie w oczy. Mężczyzna miał zniszczone dłonie, musiał zatem pracować fizycznie. Zniszczony słońcem. Być może rolnik. Ona natomiast była zbyt delikatna na to miejsce. Jasna skóra, wyglądająca na bardzo gładką, wypielęgnowaną. Poruszała się z gracją, jakiej nie widuje się zbyt często. Ubrana w podarte łachmany, jakże nie pasujące do jej obycia.

 - Wiem, że mi się przyglądasz. - wyszeptała tak, bym usłyszała. - Możemy tu rozmawiać między sobą, więc po prostu zadaj pytania. - jej głos także był delikatny, jak ona cala. Aksamitny, miękki i melodyjny. Chciało się jej słuchać.

 - Skąd tutaj przybyłaś? - musiałam to wiedzieć. Nie sądziłam, by z Liberii, bo z pewnością usłyszałabym o jej poszukiwaniach.

 - Jest wiele krain. Wy mówicie na nie Osady. Praktycznie każdy z nas jest z innej strony, innej krainy. Te wielkoludy wędrują po lasach i łowią nas. Przywożą i pan decyduje, co z nami zrobić - na targ czy arenę. Mogliśmy trafić gorzej, bo inni panowie nie są tak łaskawi, jak nasz.

 - Brzmi jak niewolnictwo. 

 - Po części nim jest. Zależy, kto cię kupi. Jak trafisz dobrze, będziesz wolna. Dostaniesz prawo do swobodnego poruszania się tutaj. Inni trafili do prac fizycznych. Na rolę czy do kopalni. Czasem ktoś przemyci nam o nich informacje. Najgorzej jednak mają ci, którzy trafiają na arenę - stamtąd się nie wraca. - widziałam smutek w jej oczach.

 - Arena czyli jakieś walki, tak?

 - Tak. Raz w tygodniu, w dniu wolnym od prac, odbywa się targ, a potem mieszkańcy idą na arenę. Tam odbywają się walki i zabawy. Krwawe zabawy. Raz walka jest pomiędzy więźniem a stworami, nad którymi nie udało się zapanować. Innym razem wpuszczają grupę więźniów i jakąś dziką bestię.

 - A jak nazywa się ta Osada, w której jesteśmy?

 - Duat.

Wzdrygnęłam się. Przeszył mnie nieprzyjemny dreszcz. Osada, którą zarządza Whiro. Miejsce, przed którym wszyscy mnie przestrzegali. Plusem zainstniałej sytuacji jest fakt, że Duat leży nie aż tak daleko od Liberii i mojego domu. Jeśli udałoby mi się uwolnić, musiałabym przebiec parę dni. Nie jest to aż tak złą informacją. Jednak sam fakt, że tu rządzi Whiro, napawała mnie lękiem. Matka i Hope wielokrotnie mi powtarzały, jaka to zła kobieta, co zrobiła, jak bardzo pragnęła władzy absolutnej i to nie tylko w swojej Osadzie. Lubująca się w torturach, niewolnictwie oraz eksperymentach. To ona odpowiadała za koszmar wielu ludzi. Za to, co zrobiono Hope i Mirze. A ja byłam u niej w niewoli, przygotowując się na targ lub rzeź na arenie. 

Nowe miasto - Liberia IIIWhere stories live. Discover now