⊱ DWUNASTY ⊰

860 86 21
                                    

     Obudził się później niż zazwyczaj, a parszywy ból głowy zaatakował od razu, gdy umysł pozbył się ostatnich strzępków snu, nasilając się przy każdym gwałtowniejszym ruchu.

     Pół nocy rozmyślał. Słowa Leili i Seana zaburzały jego wewnętrzny spokój, jednak ich odtwarzanie nie przyniosło żadnych konkretnych wniosków. Jedyne co ustalił to to, że poświęci dzień na uważne obserwowanie. Dokładnie przeanalizuje zachowanie otoczenia — nie miał innego wyjścia. W duchu dzierżył nadzieję, że przyniesie mu to jakiekolwiek efekty. Co, gdy ostatecznie zostanie z niczym prócz nieznośnymi myślami?

     I gdy w końcu padł na łóżko wyczerpany, nie zasnął szybko, jak zakładał. Przez następne godziny walczył o sen, a gdy ten w końcu nadszedł, był niespokojny, płytki, Adrian kilka razu wracał z powrotem na jawę.

     Długo leżał w pościeli, właściwie to nie miał najmniejszej ochoty jej opuszczać. Pragnął pobyć sam.

     Z posłania udało mu się wygramolić dopiero około piętnastej — ich zwyczajowej porze obiadowej. Do tej pory nikt nie zakłócał mu spokoju, otrzymał tylko wiadomość z zapytaniem, czy wszystko w porządku, na którą pospiesznie odpowiedział w obawie, że ktoś mógłby przyjść sprawdzić to osobiście.

     Schodząc do kuchni, powoli i uważnie stawiał kroki. Chciał przemknąć jak najciszej. Odetchnął z ulgą, gdy stanąwszy w progu pomieszczenia, nie zwrócił na siebie uwagi.

     Mama krzątała się przy kuchence, a Sean starał się jej pomóc, chociaż zapewne jego pomoc sprowadzała się do przygotowania sztućców i talerzy. Adrian zapatrzył się na tej widok. W pewnym momencie Sean błyskawicznie cofnął rękę i wsadził pod strumień wody, rodzicielka coś do niego powiedziała.

     Poparzył się. Na usta Adriana wstąpił nieśmiały uśmiech. Ta scena wywołała w nim ciepłe, przyjemnie łaskoczące uczucia, aczkolwiek delikatnie zakrawały o smętną nostalgię.

     Dawniej to on przygotowywałby posiłek, mamy nawet by nie dopuszczał do przygotowywanych potraw. W końcu sprawiało mu to wiele radości i nie przegapiłby żadnej okazji ku temu. A Sean jak to Sean, prędzej czy później by się oparzył, dokładnie jak dzisiaj, chcąc pomóc i błądząc obok garnków. Niestety, ale najlepiej wychodziło mu nakrywanie stołu.

     Sam nie wiedział, jak długo stał i się przyglądał, nim jego obecność została zauważona.

     — W samą porę. Jedzenie prawie gotowe. Siadaj. — Anna jak zawsze przywitała go promiennym uśmiechem.

     — Skoro tak tam stałeś, równie dobrze mogłeś nam pomóc. — Adrian odniósł wrażenie, że Sean patrzył na niego z pewnym rodzajem wyzwania wymalowanym na twarzy.

     — Aż tak długo nie stałem. Dopiero co przyszedłem.

     — Ach, tak.

     — Dobrze chłopcy, wystarczy tych pogaduszek. Jedzenie samo się nie dokończy. — Anna wolała zainterweniować wcześniej. Czuła, że między synami wisiała dziwna aura, cięższa niż zazwyczaj. A jeszcze tego brakowało, by pociechy rzuciły się w wir słownych przepychanek na zasadzie „kto kogo bardziej zrani".

     Adrian zdążył podejść już do stoły, gdy Sean znów go zaatakował.

     — Masz rację, nieporęcznie jest trzymać telefony.

     — Seanie!

     — No co? Może źle powiedziałem?

     — Hamuj się trochę. Nie chcę więcej kłótni i obrażania się.

CiszaWhere stories live. Discover now