⊱ ÓSMY ⊰

940 102 30
                                    

     Anna miała już dość. Jej cierpliwość i pozornie spokojne obserwowanie poczynań Adriana dobiegło końca. Wszak nie mogła tak żyć wiecznie, doskonale zdawała sobie z tego sprawę, szukała tylko odpowiedniego momentu. Jednakże żaden miniony nie był odpowiedni i nie wiadomo, czy takowy kiedykolwiek by nadszedł.

     Musiała działać. Czuła się pewna i zdecydowana, być może jak nigdy wcześniej.

     Dziś wszystko się zmieni.

     Zbyt długo zwlekała. Początkowe ciągnięcie syna od psychologa do psychologa nie przyniosło efektów. Nie chciał pomocy, nawet nie próbował wyciągnąć rąk w jej stronę. Ignorował. Pozwoliła mu więc odetchnąć, odstawiła na bok specjalistów. Nie znaczyło to jednak, że całkowicie zrezygnowała z ingerencji osób doświadczonych w tego typu sytuacjach. Nie odtrąciła ich, po prostu czekała.

     Myślała, że Adrian ochłonie, nabierze sił i powoli wkroczą na tory normalnego funkcjonowania. Złudna nadzieja, którą się karmiła.

     Być może źle zrobiła, być może zawiodła jako matka dając mu aż tyle czasu. Wyrzuty sumienia zaczęły ją pożerać kawałek po kawałku. I niewiele już pozostało, by zamieniła się w chodzącą winę, którą nieustannie się obrzucała.

     Krążyła po mieszkaniu, nie mogąc spokojnie usiedzieć w miejscu. Żadna czynność, czy to sprzątanie czy gotowanie, nie wchodziła w grę. Ręce trzęsły się nazbyt bardzo. Z swym zamiarem podzieliła się wyłącznie z mężem, który obecnie przebywał w pracy, więc nie posiadała możliwości rozmowy z nim, co teraz bardzo by się jej przydało. Mieszanie synów bezdyskusyjnie wykluczyła. Chociaż konwersacja ze starszym niewątpliwie kusiła, wolała nie fundować mu stresu, którego ona miała spory nadmiar.

     Adrian zszedł do kuchni po ósmej — nieodmiennie, ku zadowoleniu tak, jak zakładała z niemal stuprocentową pewnością. Przywitała go z uśmiechem, wymienili parę zdań. Powstrzymała się od użycia języka migowego. I tak czekało go wiele wrażeń, więc chciała mu oszczędzić nerwów.

     Im bardziej zbliżała się godzina dziewiąta, tym trudniej było jej usiedzieć spokojnie. Emocje sięgały kulminacyjnego poziomu. Zerkała to na zegarek, to na drzwi, jakby za ciemnym drewnem kryło się coś niesamowitego, coś, co odmieni los. W istocie w to wierzyła.

     W końcu stało się. Wybiła wyznaczona pora, a ona nieświadomie wstrzymała oddech. Wypuściła go drżącym strumieniem. Wbrew oczekiwaniu nic się nie wydarzyło. Nie sprawiło to jednak, że jej duch zaznał ukojenia, wręcz przeciwnie — serce dudniło w piersi jeszcze szybciej, o ile mieściło się to w granicach możliwości, gdyż już wcześniej pędziło na złamanie karku.

     Kilka minut po dziewiątej rozbrzmiał dzwonek, na którego dźwięk Anna niemal podskoczyła, bynajmniej nie z czystej radości. Zaczerpnęła parę głębszych oddechów i przybrała uśmiech, nim otworzyła drzwi gościowi.

     — Dzień dobry. Pani Anna Brown, tak?

     Chociaż padło zwyczajne pytanie dla potwierdzenia, wywołało w Annie burzę uczuć, których już nawet nie potrafiła nazwać.

     — Dzień dobry. Zgadza się.

     — Nancy Harrell. — Wyciągnęła rękę na powitanie, którą od razu uścisnęła. — Przepraszam za spóźnienie.

     — Nic się nie stało.

     — Więc — Nancy poprawiła okulary — nie powiedziała mu pani o moim przyjeździe?

     — Nie.

     — To dobrze. — Pokiwała głową.

     Anna przełknęła ślinę.

CiszaWhere stories live. Discover now