11

3.2K 276 142
                                    

Spożywałem właśnie śniadanie, gdy Jean dostawał ochrzan od Levi'a. Czerpałem z tego wewnętrzną satysfakcję. Wszamałem ostatnią kanapkę i wstałem.

- Idę pobiegać- oznajmiłem.

- Wróć na obiad!- krzyknęła zajęta niespalaniem wody Hanji. Była chyba najgorszą osobą w gotowaniu jaką znałem.

- Nie idziesz sam- powiedział stanowczo Levi.

- Dlaczego?

- Jak cię ktoś zobaczy, zetną ci łeb, bo biegasz bez opieki.

- Będę człowiekiem i...- zacząłem tłumaczyć moje rozwiązanie problemu.

- Nie- urwał krótko Levi.

No i tyle by było z mojego spaceru. Fuknąłem i ostentancyjnie odwróciłem się do niego tyłem. Brunet prychnął i usiadł przy stole, co wychwyciłem kątem oka. Mężczyzna oparł policzek na dłoni.

- Pójdziesz potem ze mną. Oczywiście najpierw skończę papiery.

Uśmiechnąłem się i usiadłem naprzeciwko Levi'a. Zabrałem Marco połowę wielkiej kanapki. To był błąd.

- Gdzie mięso?!

- Nie jem mięsa- przyznał rozbawiony Marco, a Jean poklepał go po ramieniu. Jak można nie jeść mięsa? Moja dieta składa się głównie z mięsa! Ludzie to przecież wszystkożercy!

***

Temperatura sięgała ośmiu stopni na minusie, ale Levi nie wyglądał na zmarźniętego. Szliśmy obok siebie i naprawdę ciężko było mi skupić się na zapachach. Brunet patrzył przed siebie, wyznaczając naszą trasę.

Słońce zaczęło zachodzić, gdy doszliśmy do pobliskiego miasteczka. Jakaś kobieta zaczepiła nas, proponując talizmany szczęścia. Levi ,,kulturalnie" jej odmówił. Kapitan Ackerman nie był w mundurze, ale większość mieszkańców go znała i śledziła wzrokiem. Widok zakonnika od razu kojarzy się z obecnością demona. No w sumie tutaj wszystko się zgadza.

- Eren, nie zimno ci? Nie mam potem zamiaru cię niańczyć.

- Wszystko dobrze.

To była troska? Dziwnie ją wyraża. Z jednej strony to trochę opryskliwe, ale z drugiej niezwykle słodkie. Zaśmiałem się. Dziwny z niego mężczyzna. Poza tym chyba powienien wiedzieć, że trzeba naprawdę ciężkich warunków, aby demon zachorował.

Zatrzymałem się przed kościołem. Podobno pomioty Szatan nie mają wstępu do Domu Bożego. Podszedłem bliżej i spojrzałem na srebrną klamkę. Chciałbym tam wejść. To nie tak, że Bóg odgrywa jakąś ważną dla mnie rolę i nie mogę bez niego żyć, ale chciałbym dowiedzieć sie czy On nie akceptuje mnie tak samo jak rada.

- Co ty wyprawiasz? Będzie bolało- powiedział Levi, łapiąc mnie za nadgarstek.

- No to mi pomożesz.

Brunet westchnął i puścił moją rękę. Nabrałem powietrza. Jak dotknę klamki, nic nie powinno się zdarzyć. Bóg nienawidzi demonów... Mnie pewnie też, ale warto spróbować.

Przełknąłem silnę. Zrobiło mi się niezwykle sucho w ustach. Ostatni sen... To był mój ojciec, prawda? Przemienił mnie w demona? Ale to chyba nie moja wina, więc Bóg nie powienien mnie nienawidzić. Nadal potrafię czynić dobro. Nie wiem, co się stało po przemianie, nie pamiętam, kiedy zabiłem ludzi. Moje wapomnienia ograniczają się do pobudki w lesie.

Boże, to nie moja wina. Nie opuszczaj mnie, nie czuj do mnie nienawiści. Nie chcę mieć w życiu pod górkę. Pozwól mi być szczęśliwym jak inni. Nacisnąłem klamkę i otworzyłem drewniane drzwi. Nie za duży, ale nie za mały kościół z ławkami i złotymi zdobieniami.

Wziąłem głęboki wdech i zrobiłem krok. Potem drugi, trzeci, czwarty... Doszedłem aż pod ołtarz. Nic się nie stało. Wyciągnąłem dłoń i dotknąłem niewielkiej figurki Boga, która stała przy sporym świeczniku. Szybko zabrałem rękę, gdy poczułem ból. Spojrzałem na zaczerwienione palce.

- Była święcona- oznajmił spokojnie Levi- Ale najwyraźniej jesteś mile widziany w gronie owieczek Boga...

Wyczułem w jego głosie pogardę. Był zakonnikiem, więc powinien kochać Stwórcę, prawda? Z tego, co pamiętam, w moim domu nigdy się nie modliliśmy, chyba nawet nie byliśmy chrześcijanami, ale świadomość tego, że Bóg nie chce się mnie pozbyć z tego świata przyniosła mi ulgę.

- Nie wierzysz w Boga?

-Wierzę, ale dupek chyba mnie nie lubi- powiedział pozornie spokojnie.

- Dlaczego tak sądzisz?

Nie uzyskałem odpowiedzi. Levi odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia. Chyba muszę poczekać aż sam zechce mi opowiedzieć o swoich problemach. Ruszyłem za nim, zerkając co jakiś czas na figurkę. Nawet demon może być dobry...

***
Wróciliśmy do domu około dwudziestej drugiej. Porozmawialiśmy trochę o nowej misji, którą zlecił nam pewien chłopak z Warni. Podobno są tam dwa wyjątkowo upierdliwe demony. Z kolei w jakiejś wsi rozrabiają chochliki, czyli małe bestyjki. Zazwyczaj to wiewiórcze, szczurze i mysie demony. Ciekawe czy przybierają postać człowieka...

Weszliśmy do domu. Było tu o wiele cieplej niż na dworze, ponieważ ktoś rozpalił ogień w kominku. Zdjąłem buty oraz płaszcz. Levi dotknął zimną dłonią mojej szyi. Wzdrygnąłem się.

- Zimno- powiedziałem.

- O to chodzi. Zaraz zrobi się ciepło.

Położył drugą dłoń na moich plecach. Westchnąłem i odsunąłem się. To, że nie mogę zachorować nie oznacza, iż mam zostać jego osobistym grzejnikiem. Złapał mnie za nadgarstek i zaczął wspinać się po schodach. Rad nierad ruszyłem za nim. Zatrzymał się dopiero przed drzwiami swojego pokoju.

- Śpisz ze mną?- spytał.

- Tak.

I takim oto sposobem skończyłem w łóżku z kapitanem. Bawiłem się jego włosami, co chyba wyjątkowo mu przypadło do gustu, ponieważ przymykał oczy. Powoli przejechał opuszkami palców po moich plecach. Zjechał nimi po biodrze na udo. Dreszcze przeszły przez całe moje ciało. To było zdecydowanie miłe doznanie.

- Lubisz to.

- Już to mówiłeś- powiedziałem cicho. Jestem pewny, że powtórzył to, aby mnie zawstydzić, ale tym razem niezbyt mu się to udało.

Spojrzałem w jego oczy i poczułem nieprzyjemny skurcz w podbrzuszu. Ponownie dreszcze przebiegły przez moje ciało. Miał strasznie pewny siebie wzrok, jakby urodził się po to, aby zniewalać nim ludzi. Nie mogłem uciec od tego spojrzenia.

- Spać- rozkazał i przyciągnął mnie do siebie tak, abym miał czoło na wysokości jego obojczyków. Musi być strasznie zakompleksiony przez swój wzrost skoro tak pilnuje tego, abym zawsze leżał niżej.


Starając się uspokoić szybkie bicie serca, wyobraziłem sobie piękny las z ogromnymi drzewami. Muszę się wyciszyć, aby szybko zasnąć.

- Eren!

Szatyn odwrócił się, słysząc swoje imię. Cicho się zaśmiał, gdy zobaczył czarnowłosą dziewczynę w beżowej sukience.

- Mama woła nas do domu.

- Dobrze, Misia.

-Mikasa- poprawiła go. Nie przepadała za zdrobnieniami.

Po chwili dobiegł do nich blondwłosy chłopak z grubym tomiszczem. Poprawił szybko włosy i uśmiechnął się promiennie. Był dumny z tego, że w końcu udało mu się dogonić energicznych przyjaciół.

- Ej, a wiecie, iż mój ojciec został wydalony z pracy?- szepnął konspirancyjnie szatyn, mimo iż jego taty nie było w promieniu paru kilometrów.

- Jakimż to sposobem?- spytał blondyn, a uśmiech pomału zniknął z jego twarzy.

- Podobno nakryto go na czytaniu niedozwolonych zwoi. Czyż to nie fascynujące, Armin?

Zapanowała między nimi cisza. Każdy wyrabiał sobie w głowie własną opinię na temat mężczyzny. Zaczęli wracać do wsi, aby zdążyć na porę obiadową. W końcu w ich wieku trzeba dużo jeść, aby zdrowo rosnąć.

Nie zabijaj  [Riren, Levi x Eren]Where stories live. Discover now