XXII. Szkolna rzeczywistość

682 84 100
                                    

     Poniedziałkowa biologia zaczęła się jak zwykle. Pan Gatiss usiadł za swoim biurkiem i powoli zaczął wyjmować różne rzeczy ze swojej skórzanej torby.

Były to między innymi: trzy notatniki, termos w renifery (nie wiadomo czemu), nadgryzione jabłko, pojemnik z makaronem i nowiutkie okulary. Następnie włączył komputer, żeby odczytać listę obecności. Sherlock i John w tymaczasie usiedli po przeciwnych brzegach ławki, a Molly na środku.

Wydawało się, że nie zrobili tego z jakiegoś określonego powodu, ale po ich minach widać było, że coś ich gryzie. Jakby coś zaczęło się sypać, a Molly nagle wróciła do łask.

Po pobieżnej ocenie stanu frekwencji na lekcji, profesor zabrał się za wprowadzenie nowego tematu.

– Biotechnologia w ochronie środowiska – powiedział odnośnie – Biotechlogia to przyszłość, a zarazem zguba ludzkiego gatunku. Co to w ogóle jest biotechnologia? Myślę, że powinniście już to wiedzieć. Ktoś chętny? – zapytał, rozglądając się po klasie.

Molly uniosła nieśmiało dłoń w górę.

– Tak Panno Hooper?

– Biotechlogia to jedna z nowych nauk, która pozwala na wykorzystanie potencjału natury w pełni oraz uzyskaniu sztucznej selekcji genów dawniej odbywającej się bez pomocy ludzi. Może być wykorzystywana przy krzyżowaniu roślin, oczyszczalniach ścieków, ale także w przyszłości, przy dokonywaniu zmian w kodzie genetycznym istot żywych w tym ludzi.

Gatiss pokiwał głową z zadowoleniem.

– Muszę poprosić cię, aby przeprosiła swojego nowego chłopaka – wypalił – Byłem pewien, że Moran ma na ciebie zły wpływ, a tu proszę! Niedługo Sherlock będzie miał konkurencję.

Molly chciała zaprzeczyć (co do chodzenia z Sebastianem i co do konkurencji dla Sherlocka), ale wymamrotała tylko ciche "Dobrze...".

– No więc tak jak powiedziała Panna Hooper, biotechlogia jest stosowa... – Wypowiedź profesora przerwał telefon, który rozdzwonił się i wibrując, zaczął podskakiwać na biurku.

Sherlock doskonale wiedział co to znaczy. Już dawno domyślił się, że Gatiss ma problemy w związku. Od drugiego tygodnia września był jakiś niemrawy, ale teraz mu się poprawiło. Dlatego osobą która się do niego dobijała, z pewnością był Ian. Być może z jakimiś dobrymi informacjami, bo Gatiss niemal doskoczył do telefonu w ułamku sekundy.

– Halo? Czekaj, muszę wyjść z sali – powiedział, pokazując gestem, żeby siedzieli cicho.

Znarszczył czoło, gdy wypatrzył pełną dzikich i nieoswojonych myśli, głowę Sherlocka.

– Holmes? Chcesz poprowadzić lekcję? – zapytał – Może być coś o pingwinach. Nie wiem. Niech będą pingwiny.

Oczywiście na pewno zdawał sobie sprawę z tego, że chłopak nie wygląda jakby tryskał energią, ale nie obchodziło go to w tym momencie.

– Ja? – zdziwił się.

– Tak – odparł profesor, zakrywając głośnik dłonią – Niech John ci pomoże. Ja muszę wyjść. Tam na blacie są potrzebne materiały. Te o pingwinach zawsze biorę ze sobą.

Nie pozostawiając im wyboru, natychmiast wyszedł z sali, uśmiechając się pod nosem. Holmes miał ochotę zrobić to samo. To znaczy wyjść, nie uśmiechnąć się pod nosem. Choć, gdy jego oczy powędrowały w kierunku ust przyjaciela, uśmiech jakoś magicznie zagościł na jego twarzy.

– To... co robimy? – zapytał, gdy cała klasa skupiła się na nich – Hmnn...?

John wzruszył ramionami. Nie rozmawiali od czasu sobotniego incydentu. Oczywiście on nie widział w tym problemu, ale John najwidoczniej czuł się nieswojo.

SZTUKA //teenlockWhere stories live. Discover now