X. Stosunki wewnątrzrodzeństwowe

866 120 192
                                    

           Po ciężkim dniu w pracy, który Sherlock spędził odrabiając za nich chemię przy barowym stoliku, obydwoje padali z nóg. Sherlock jednakże odprowadził Johna, bo najwyraźniej weszło mu to w zwyczaj.

– Trzymaj się – powiedział Holmes żegnając przyjaciela.

– Tak, ty też... – Nastąpił jak zwykle ten nie zręczny moment pożegnania.

Ten moment w którym nie wiesz czy możesz naruszyć czyjąś przestrzeń osobistą i go przytulić czy tylko skinąć głową uśmiechając się.

Ludzie są strasznie skomplikowani.

– Pa – rzucił krótko unosząc tylko dłoń. 

– Pa – powtórzył za nim Sherlock i uśmiechnął się gdy John zamykał drzwi od klatki.

Po upewnieniu się, że Watson trafił do mieszkania postanowili wrócić do domu.

Na dworze było ciemno, zimno i wilgotno. Wieczorna mgła osłaniająca Londyn osiadła na jego włosach niczym źle rozprowadzony lakier i kleiła się do bluzy.

Wyjął z paczki cienkiego papierosa i odpalił go za pomocą ulubionej zapalniczki. Nie miał pojęcia czemu producenci papierosów drukują na nich te zaropiałe języki i czarne płuca. Przecież to nie sprawi, że ktoś rzuci palenie. Przypominał sobie o papierośnicy Victora. To zawsze w niej trzymali papierosy na spółke.

Po chwili w powietrzu unosił się nie tylko domniemany londyński smog, ale także papierosowy dym.

Sherlock wciąż rozmyślał nad słowami Johna. Nieważne wydawało się mało przekonującym argumentem.

Z nieuzasadnioną złością na samego siebie rzucił niedopałkiem o chodnik. Nic już mu nie pomagało.

Podczas przechodzenia przez pasy zobaczył jak ucieka mu tramwaj. Nie miał ochoty czekać kolejnch minut w bezczynności więc ruszył na piechotę. W zasadzie spacer wychodził czasowo tak samo. To tylko jeden przystanek.

Chociaż ta dzielnica nie należała do najbezpieczniejszych Sherlock znał ją na własną kieszeń. Tylko, że przeważnie chadzał tędy z Victorem.

W pewnym momencie jakiś podejrzanie wyglądający typek w czarnej bluzie z kapturem machnął do niego.

O dziwo Holmes go rozpoznał.

– Shezza - powiedział chuderlawy chłopaczek – niespodziewałem się ciebie dziś tutaj.

Sherlock uśmiechnął się mimowolnie jednym kącikiem ust.

– Co masz?

Tamten uśmiechnął się tajemniczo i rozejrzał pobieżnie czy nikt inny nie kręci się gdzieś w okolicy.

– Morfina czy kokaina? – zapytał.

Ciemnowłosy zawachał się przez moment.

W głowie wciąż wybrzmiewało mu johnowe nieważne. Może nie dawał tego po sobie poznać, ale sprawa z Victorem bolała go coraz bardziej. Papierosy dawno nie pomagały. Gdyby tylko Trevor tu był...

- Nie mam dziś kasy, ale możemy się zgadać później – powiedział.

Wiedział oczywiście, że i tak dostałby narkotyki na "kredyt" , ale podświadomie nie chciał tego robić. Przecież Mycroft wszystkiego by się domyślił, a poza tym jutro piątek. Nie mógł nie pójść do szkoły.

– Jak chcesz - westchnął – trzymaj się Shezza.

– Do zobaczenia.

***

SZTUKA //teenlockOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz