XIV. Rodzinne pogawędki

885 107 131
                                    

   Słońce zdążyło nieco opaść gdy chłopak o ciemnej burzy loków postanowił wrócić do domu.

Wrzesień nie należał do jego ulubionych pór roku, ponieważ noszenie płaszcza w takiej pogodzie było co najmniej cyniczne. Niby nie było za ciepło, ale zimno też nie było. W sam raz na grubszą bluzę.

A Sherlock lubił nosić płaszcz. Sherlock lubił także wiele innych rzeczy, których nie robił z różnych względów. Nie dedukował na głos przypadkowych ludzi, nie robił eksperymentów w maminej kuchni (przynajmniej nie zawsze, od tego miał garaż) powstrzymywał się od kłótni z matką i od ciągłego przebywania z Watsonem co szczerze mówiąc najgorzej mu wychodziło.

Od rana płynęło w nim dziwne uczucie niepokoju. Sam nie był w stanie określić z jakiego powodu. Może to przez ostatnie zdarzenia które bombardowały go z każdej strony nowymi emocjami.

Tak bardzo nie chciało mu się wracać do domu, tym bardziej że Euros zdążyła nastraszyć go poważną rozmową. Włóczył się więc jak najdłużej; przy okazji karmił swojego przyszłego raka płuc wypalając pół paczki na raz.

W końcu stanął przed drzwiami do domu biorąc głębszy wdech. Wtedy spostrzegł, że przed domem stoi kilka aut.

W tym samochód pani Hudson.

***

W mieszkaniu było przeraźliwie zimno. Molly miała ochotę wygarnąć zarządowi brak ogrzewania. Chyba nie zdążyli pogodzić się z tegorocznym chłodnym wrześniem.

Przytuptała jednak do kuchni, wypiła herbatę i wbrew sobie pozmywała naczynia.  Po wstępnym zajęciu się kuchnią postanowiła w końcu wyjść z tego zimnego i pustego mieszkania. Jim chciał sobie z nią wszystko wytłumaczyć.

Założyła ogrzewane getry, puchaty i duży golf, który z racji jej niskiego wzrostu mógł pełnić rolę tuniki, a na koniec związała szarawe włosy w koka. Podczas poszukiwań płaszcza zawiesiła wzrok na zdjęciu mamy i taty ze ślubu.

Piękna kobieta ubrana w białą, zwiewną sukienkę za kolano trzymała pod ręką niepewnie uśmiechniętego młodzieńca. Gdy Molly była mała nie rozumiała czemu ojciec tak niepewnie się uśmiecha. Ale dziś już wiedziała.

Nie uśmiechał się niepewnie z powodu swojej niepewności do tegoż ślubu. Molly znała ten uśmiech. To świat był niepewny. To jaka czeka ich przyszłość i co przyniesie los.

Obawy Hoopera były słuszne. Los, Bóg czy cokolwiek innego zabrało mu piękną żonę.

– Cholera – syknęła gdy podczas zakładania czerwonego odzienia spojrzała na datę w telefonie.

Dokładnie za miesiąc były urodziny Lily Hooper. Gdyby żyła, świętowaliby jej czterdziestkę w małym domku na obrzeżach miasta. W tym domku który został sprzedany po śmierci Lily.

Usiadła w korytarzu nie zdejmując nawet butów i schowała twarz w dłoniach zasłaniając się kościstymi kolanami. Tego było za dużo. Długo mogła udawać, że jej to nie rusza, że się pogodziła ze swoim marnym żywotem, ale nie można wypierać tego w nieskończoność.

Tak bardzo chciałaby żeby ktoś ją przytulił i powiedział "hej, jestem", ale to ona przecież była taką osobą. Ludzie lubili ją bo słuchała i nie narzekała. Nigdy. Zacisnęła drobne dłonie w pięści i szepnęła cicho gdy łzy popłynęły jej z oczu:

– Nie zasłużyłam na to... nie zasłużyłam na takie gówno.

***

Już po przekroczeniu progu uderzył go zapach pieczonego mięsa i hałas. Hałas tak bardzo charakterystyczny dla rodzinnych Holmesów.

W przejściu przetoczyło się jakieś dziecko, chyba chłopiec, ale miał ledwo dwa latka i trudno było powiedzieć. Prawdopodobny chłopiec wyciągnął ręce w stronę Redbearda, który przybiegł przywitać właściciela.

SZTUKA //teenlockOnde histórias criam vida. Descubra agora