42

21 6 1
                                    

WOJNA CENTRALNA, -1 RPWC.

Książę Kroll Karrat, dziedzic Pastillanu, przyległych ziem i większej części Doliny Lart, włączając Mosfor oraz Hrauttengard, patrzył na swe wojska w blasku Wielkiej Gwiazdy. Wojaków była cała masa, doświadczeni, szeregowi, aż po zwykłych wieśniaków, chcących w jakiś sposób pomóc i przysłużyć się sprawie.

W pierwszych formacjach stali ludzie z kopiami oraz lancami, dalej byli rycerze w grubych zbrojach płytowych, na końcu prosty lud, z prostym orężem. Po bokach cwałowały kawalkady konnych. Na wzgórzu łucznicy i puszkarze z armatami. Kilkanaście jardów na południe majaczyły krwawe proporce Królestw. By uniknąć rzezi, pozostał ostatni, rozpaczliwy ruch.

Wydobył z juków róg i zadął weń raz długo, i dwa razy krótko. Odpowiedział mu taki sam sygnał.

- Jedź - rzekł do giermka. - Może się jakoś z nimi dogadamy

- Cholerni Południowcy... Chcą krwi, to ją dostaną - warknął jeden z generałów.

- Spokojnie. Chcemy wszystko rozwiązać możliwie pokojowo... Teraz leć, Anton - powtórzył Krall i patrzył, jak kilka minut później jego giermek z zieloną flagą Berawen gna na swym koniu przez równinę, w paszczę lwa.

Gdy był już w połowie drogi, celnie wymierzona strzała przeszyła jego pierś, flaga wypadła z drżących dłoni, porwała się pod kopytami wierzchowca...

- Nie żyje. Zatem do boju, Beraweńczycy! Za ojczyznę, dom i przyszłość! - ryknął Kroll Karrat i wzniósł swój długi, ciężki dwuręczny miecz.

- Do boju! - zakrzyknęli wojskowi i ruszyli na swoją ostatnią bitwę. Większość ich trucheł przykrywa teraz czarna od krwi ziemią, nazywana Spopieloną. Tylko szczątki księcia i kilkunastu najważniejszych generałów zostały zabrane na północ, do domów spoczynku, do kamiennych sarkofagów i rodzinnych mogił. Stali się bohaterami, mimo że prowadzili podwładnych na śmierć... Ale wygrali. Nie było to za Starych Czasów, ale i tak cholernie długo i dawno temu. Wielu pamięta tylko puste fakty, wyniesione z osiedlowych szkółek.

- Prawdziwą historię można poznać na Uniwersytecie w Monkenmarcie, jedyną i słuszną. Dlatego na pojutrze na moim biurku chcę widzieć szczegółowy raport z całej bitwy, używajcie naszych szkolnych manuskryptów, tylko ostrożnie! Jeśli znajdziemy jakieś zabrudzenia, czy nie dajcie bogowie, wyrwaną stronę... obetniemy wam palce.

Gdy profesor Mrukwart skończył swój wywód o Wojnie Centralnej, studenci rozeszli się po korytarzach. Wśród nich był niejaki Wilbur Soner. Niski, z nadwagą, wyłysiały na skutek choroby trapiącej go w dzieciństwie. Nosił też grube okulary, w których wyglądał jak wielka mucha. Wśród potoku mundurków produkowanych hurtowo, jako jeden z nielicznych w roczniku musiał mieć ubranie szyte na miarę, przez specjalistę w ludziach o takiej tuszy, jak on...

- Ej, Wilbur! Idziem dziś do Dwóch Kaczek na browara? - zapytał Franz, kumpel z rocznika, jednak ten miał wykłady z innymi nauczycielami, gdyż studiował architekturę, a nie jak Eilbur, historię. Był niewysoki, miał krótko obcięte ciemne blond włosy i krótką brodę.

- Nie... Na pojutrze muszę odwalić referat dla tego sadysty, Mrukwarta...

- Cholera no... Mam pomysł! Teraz się uchlejemy, jest dopiero popołudnie... potem wytrzeźwiejemy, i pomogę Ci z tym referatem. Posiedzimy w bibliotece, zbierzemy informacje, jutro wszytsko złożymy, a pojutrze będzie już bez stresu... No nie daj się prosić, Eilbur...

- A znasz ty się choć trochę na historii? - spytał z powątpiewaniem Soner.

- Człowieku! To moja pasja! Jak będę miał dzieci, to będę je tak z tego katować, że głowa mała... Ogarniemy to!

- Niech ci będzie... Ale wiesz, nie przesadzamy z alkoholem, jak woźna się dowie, to tak nas spiorą...

- Jasna sprawa, kilka piwek i do nauki.

Taki był przynajmniej zamysł. Ale że Franz słynął z picia w niegabarytowych ilościach, impreza szybko przeniosła się do wychodka na zapleczu, który to wychodek pochłaniał coraz więcej zawartości żołądka młodego studenta.

Wilbur zostawił na chwilę przyjaciela i podszedł do szynkwasu.

- Wodę dla kolegi... Z góry przepraszam za jakieś ubrudzenia wychodka... przy okazji, szmatę poproszę. Przyda się. A tam! Nalej jeszcze jednego...- mruknął student i oparł się ciężko o blat. Podczas gdy czekał, aż wszystkie jego zachcianki zostaną przez gospodarza spełnione, wsłuchał się w rozmowę dwóch zamożnie wyglądających mężczyzn opartych o szynk.

- To wycodzi dwieście, plus dwa, ale z procentem na piętnaście razy dwa, i jeszcze razy trzy...

- Siedemset sześćdziesiąt dwa kropka sześć, jeśli chodzi o walutę, to prawdopodobnie Święte Monety, to jeszcze będzie sześć Groszy... Ale lepiej zaokrąglić, jeśli nasz partner biznesowy jest zamożny, a nie ma czasu ani sił liczyć takich procentów, lepiej wyjść z minimalnym zyskiem... - Wyrwał się Wilbur Soner, biorąc łyk trunku.

- Brawo! Brawo, młodzieńcze... Jak ci na imię? - spytał wyższy, a zarazem młodszy, ubrany w szarą kamizelkę, ciemnozielony krawat i granatowy płaszcz mężczyzna.

- Wilbur Soner, jestem studentem historii, uczy mnie Eloy Mrukwart...

- Ha! Mnie też uczył, stary jeleń... Mówił, że do niczego nie dojdę, a tu proszę... - wtrącił się drugi rozmówca.

- Tak, tak... mówiłeś, Maxym, już kilka razy... a swoją drogą, młodzieńcze, po co ci historia, z takim matematycznym umysłem? - zagadnął pierwszy rozmówca.

- Rodzina naciskała... ojciec się fascynował historią, i próbował zarazić tą fascynacją też mnie. Ale... jest nawet znośnie, można się dowiedzieć czegoś w miarę ciekawego

- Nie ściemniaj... Nie lubisz historii, a uczysz się jej pod pasem pijackiego ojca, który do niczego większego nie doszedł, oddał swoje ostatnie zaskórniaki, przekupił komisję egzaminacyjną, ale nawet nie na kierunek, na który byś chciał iść, oj nie... tylko na historię... Ech, rodzina, rodzina... Swoją drogą, jesteśmy, jak to powiedzieć? Organizacją. Bardzo wpływową. I potrzebujemy kogoś do liczenia finansów. Stąd pytanie, czy chciałbyś otrzymywać na start miesięcznie siedemset sześćdziesiąt trzy Święte Monety?

- Ja... Nie wiem, to byłoby spełnienie moich marzeń... ale... muszę pomyśleć... - zająknął się że zdunienia młody człowiek.

- Ha! Proszę bradzo... jeśli się zdecydujesz, wyjdź na środek Biblioteki i rzuć monetą, tylko jej nie łap. Uderzenie o podłogę będzie dla nas znakiem, że na pewno się zdecydowałeś. To nie jest zwykła praca. W odpowiedzialną posadą przychodzi wielka odpowiedzialność. Pamiętaj o tym, Wilbur - Młodszy roznówca złapał opartą o blat lakę i ciężko się na niej wsparł, następnie razem Franz'em zniknęli w tłumie pijaków i rozpustników.

- Te, Wilbur, już siódma... Czy coś koło tego... To trochę późno. Dawaj do Biblioteki. Jakoś przekonam tą, no... tą babę co tam księgi rozkłada czy co się tam robi... Żeby nas zostawiła. Czy jakiś inny konsensus załatwię... Wilbur? Słuchasz ty mnie, mordeńko?

- Co? Ach tak, referat... Cholera... d... dobra. Lecimy...

Baba co rozkłada księgi spojrzała na nich groźnie, jednak widząc szczerą chęć do nauki westchnęła, zostawiła klucze, by zamknęli na dwa spusty, nim przyjdzie druga zmiana, która już taka wielkoduszna nie jest.

Chłopacy co prawda starali się ze wszystkich sił ogarnąć wszystko do pracy dla wymagającego profesora, jednak szło im to jak krew z nosa, czy jakoś tak...

- Cholercia... Już wpół do dwunastej, a jutro mam kolokwium - sapnął Franz, patrząc na zegar. - Spadamy, nim ogarnie się druga zmiana... Widzimy się o czwartej po południu. Życz mi cholernego powodzenia na tym egzaminie

- Cholernego powodzenia - westchnął Wilbur Soner i zatrzasnął grubą księgę.

UPADŁE KSIĘGI #1 Czasy MgłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz