54

27 6 0
                                    

- Więc… To wszystko to był spisek?

- No… tak. - powiedział Gerg.

Siedział przed tronem Peterlina Rayda w Wielkiej Sali. Z początku Głowa Klanu chciała go rozgnieść jak robaka, jednak coś go powstrzymało. Sentyment? Nie wiadomo, w każdym razie wywalił wszystkich pachołków i przejrzał papiery przyniesione przez Łowcę. Bardzo dokładnie.

- Jest tu kilka nazwisk, w których prawdomówność nie wątpię, w sensie… To potwierdza autentyczność tych planów, na przykład Helmut Kalken… Wiesz co się z nim stało?

-Nie. Byłem zajęty szukaniem dowodów mojej niewinności - Kurtowi nie drgnęła nawet powieka.

- Wystaw sobie, że go zamordowano, a klinikę podpalono… Ktokolwiek to zrobił, rozpłynął się w powietrzu, ale w sumie wyszło na dobre. Nie lubiłem tego strasznego dziada… Pracował nad techniką klonowania, wyobraź sobie… Jeszcze w Mosforze… nieważne. I co mam teraz z tym wszystkim zrobić? Po pierwsze należą ci się przeprosiny. Zostałeś wykorzystany. A ja wydałem na ciebie pośrednio wyrok śmierci… Z tą całą Ligą Słowa nie będę nawet zaczynał… Ale Drynn’owie wiedzieli, na co się skazują! Nastanie wojna. Aż ktoś wygra. Ty ze swoimi Łowczymi zostajesz tu, na Wyspach. Za dużo w was zainwestowałem… Sprowadzę ludzi. Nim słońce zajdzie, jednostki morskie rodu Drynn zostaną rozgromione i wzięte w niewolę… Koniec audiencji.

Gerg wynajął powóz i pojechał nad brzeg, stamtąd łódką na Essos. Minął mieścinę Koral i wspiął się na wzgórze. Pamiętał tamten dzień, gdy podlewał podłogi i ściany alkoholem, jak z Cyrusem odpalili zapałkę i rzucili ją w łatwopalną ciecz. Jak wszytsko zapłonęło… podobnie zrobili z ogrodem. Dalej czuć było spaleniznę, paloną skórę i mięso. Łowca wszedł do środka. Sufit i wyższe piętra zapadły się do środka, trzeba było lawirować między podkładami i całymi, na wpół spalonymi deskami, meblami i obrazami.

Znalazł się w pokoju, w którym obudził się po katastrofie statku. Teraz wszystko śmierdziało i było czarne od sadzy. Kolejny pokój. Igła do oczu… Gabinet, jadalnia, schody na górę, zejście do ogrodu z ciałami do sprawdzania swojej kondycji fizycznej… Wszystko przepadło… Poza wieżą. Tylko ona ocalała.

Wcześniej na to nie wpadł, ale skoro to klinika, to gdzieś powinno być labiratorium, pracownia alchemiczna, cokolwiek. A takowego miejsca nie widział… Musiało być ukryte. I chyba wiedział gdzie. Wszedł do łaźni. Po pożarze większość kafelków odpadła i leżały teraz potłuczone na ziemi. Na środku stała metalowa wanna. Pamiętał słowa “Nie przesadzaj z zimną wodą”. Szybko odkręcił kurek oznaczony kolorem niebieskim. Woda, choć pod niskim ciśnieniem, zaczęła lecieć i wypełniać wannę. Przy bali był mały zbiornik z rurką do niej wpadającą, miała zapobiegać przelewaniu się wody poza krawędzie i zalaniu całej łazienki.

Zimna ciecz leciała, aż zaczęła wpadać do rezerwuaru. Po kilku minutach rozległ się szczęk, coś tąpnęło i wanna wraz z kawałkiem podłogi odsunęła się na prawo, odsłaniając szyb z drabinką. Gerg zszedł na dół. Było ciemno jak w grobie, pomacał ścianę obok, zalazł włącznik. Przekręcił i kilka lamp zawieszonych pod sufitem się zaświeciło. Oczom Łowcy ukazał się w pełni wyposażony bunkier, z filtrami powietrza, maskami, zapasami, generatorem, z wodą… ze wszystkim. W głąb podziemnego schronu znajdowały się pancerne drzwi. Kurt pchnął je i oczom ukazało mu się prawdziwe laboratorium. Pod ścianą znajdowały się szklane tuby z jakimiś zniekształconymi ciałami, podpiętymi rurkami i kablami do skomplikowanej aparatury. Strzałki przy każdym okazie wskazywały “ŻYJE”. Na biurku znajdował się dziennik oprawiony w ludzką skórę z symbolem Ligi Słowa. Szybko go przekartkował.

Mamy październik, 405 Roku Po Mgle, czyli 745 RPWC. Nazywam się Helmut Kalken, dziś pierwszy raz przeprowadzę eksperyment z podzielną tkanką. Obiektem moich eksperymentów będzie mój przyjaciel, o pseudonimie 36. Pobrałem już krew, naskórek, włosy i paznokcie. Powinno na razie starczyć…

Minął miesiąc, klonowi wygenerował się szkielet i tkanka mięsna. Poczekamy jeszcze trochę…

Po pięciu miesiącach nareszcie cały klon się zrekonstruował. Teraz otworzyłem tubę, wysłałem z mózgu osocze i wstrzyknąłem oryginałowi. Teraz myślą może kontrolować tą szmacianą kukiełkę, mówić, widzieć, słyszeć… niesamowite, to najlepszy z moich klonów. Mój osobisty dostał deformacji twarzy, która zaczęła gnić. Do tego musi podpierać się kosturem… nikt go nie widział, trzymam go w ukryciu na bardziej niebezpieczne czasy… taki klon może uratować życie. Oficjalnie przestałem klonować… nieoficjalnie cały czas eksperymentuję… “

Kurt przerzucał strony coraz bardziej przerażony. Natrafił na ostatnią notatkę.

To koniec. Mój klon poległ. Trudno. Pozostaje zabrać dupę w troki i uciekać, dokądkolwiek… zostawiam wszystko… i tak nikt nie znajdzie tego miejsca. Od lat nie klonowałem, ogólnie nie licząc mojego, stworzyłem dwie kopie, 36, lata temu, niestety umarł. Drugi… [NIECZYTELNE] też poległ. Zostawiam te ostatnie eksperymenty, niech żyją i rozwijają się w tubach, nie będą musiały wychodzić już nigdy więcej… mają tu wszystko, czego potrzeba. Zaszczepiłem im wiedzę, dzięki której będą mogli poznawać otoczenie i badać kolejne techniki klonowania… “

Pismo się urwało.

A Kurt spojrzał na tuby. Złapał jakąś rurę, wykręcił ją, polała się woda, ale to nic. Z siła okładał całą maszynerię i szklane klatki na te bezmyślne wybryki nauki. Gdy szyby pękły, wylała się jakaś dziwna ciecz, wskaźniki żywotności gwałtownie spadły. Gdy Gerg upewnił się, że wszystkie z tych potworności mają rozbite głowy, zaczął demolować resztę maszynerii. Wtem wpadł na pomysł. Wyrwał z małej łazieneczki butlę z gazem służącym do podgrzewania wody, odkręcił zawór. Na drugim końcu bunkra rozpalił ognisko, po czym szybko wyszedł na powierzchnię, zamykając właz w łaźni. Następnie według wytyczonej przez siebie ścieżki wyszedł do jałowego ogrodu, odszukał małe wypustki, każdą z osobna zatkał, nawet najbardziej ukrytą, pod altanką. Teraz gaz się nie wydostanie, a wszystko wybuchnie bez żadnych komplikacji. Nim skończył o tym rozmyślać, usłyszał huk, i już wiedział. Ruszył do ucieczki, jednak nie zdążył. Wybuch wyrzucił go przez drzwi jak z procy. Dom zaczął się zapadać do wnętrza, cegły ze ścian wypadały, tynk wzbił się w powietrze… Jakimś cudem Gerg Kurt zdołał umknąć tej niszczycielskiej siły. Spojrzał na swoje dzieło. Uśmiechnął się i wrócił do przystani, wskoczył na łódkę i powiosłował na Nerę. Po kilku godzinach zatrzymał się z zajeździe, nie miał ochoty wracać do siedziby Łowców. Wypił kufel piwa, zjadł makrelę i legnął na posłaniu z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.

UPADŁE KSIĘGI #1 Czasy MgłyWhere stories live. Discover now