15

58 16 0
                                    

Andrew zapakował wszystkie rzeczy do skórzanej torby. Jego towarzysz był już gotowy od świtu. Wyszli chyłkiem z przybytku U stolarza, zjadłwszy uprzednio syte śniadanie.

Wszyscy ludzie, wieśniacy, rzemieślnicy, kupcy... Wszyscy żyli niedawmym napadem i morderstwami Illiusa Perpa oraz siostry Aurelii. Rozpoczęły się fałszywe donosy, polowania, przesłuchania... Kościół nie cofał się przed niczym, byle znaleźć sprawcę. Rozpoczęły się nawet na rynku publiczne egzekucje na podejrzanych, którzy w większości przypadków byli zwykłymi szulerami, wyrządzającymi szkody całej "uczciwej" gospodarce.

Tak więc ludzie mający coś na sumieniu czym prędzej opuszczali Optar w obawie o własną skórę.

Bertram prowadził. Przebijali się przez tłum rzezimieszków w stronę głównej bramy.
Byli tuż tuż, gdy ktoś złapał Shone'a za rękaw.

- Ludzie! To on! Widziałem go jak gadał z Perpem, a później kręcił się w okolicy stodoły, gdzie Illius pracował... Straż! - Rozległ się głos, jednak został szybko wyciszony przez wybicie zębów metalową rękawicą Białego Rycerza.

- Co się tam dzieje?! Kto winny..? Halo! Wstrzymać się! Wszyscy przygotować przepustki! Już! - ryknął najstarszy rangą strażnik i polecił swoim ludziom obstawić bramę.

- Cholera... - syknął Bertram. - Dobra, zrobimy tak...

Po chwili jeden ze strażnikiów podszedł do nich.

- Przepustki. - oznajmił głosem nieznoszącym sprzeciwu. Zamiast tego poczuł zimną lufę ma szyi.

-Podstęplujesz, dostaniesz trochę monet... I cię puścimy. Łatwo, szybko i przyjemnie... A tak to musiałbym jeszcze gdzieś ukryć twojego trupa... No, już. - szepnął Andrew, podsuwając kartki. - Dobrze, dziękujemy pięknie. Miłych snów.

Nikt nie zauważył nieprzytommego strażnika mimo, że ktoś co chwila się o niego potykał. Tymczasem mężczyźni byli już przy bramie.

- Już zamykamy. Przyjdźcie jutro. - Oznajmił stróż, szykując się do zamknięcia bramy.

- Mamy dokumenty. - powiedział wesoło Bertram. Mundurowy spojrzał na niego podejrzliwie i wziął do ręki papiery...

- Pan von Baren i Bertram...

- Tak, tak, tak... Możemy przejść? - zapytał zniecierpliwiony Bertram, wyraźnie niechcący, by ludzie wokoło usłyszeli jego nazwisko.

- Powinieneś gnić w lochu kanalio... Ale skoro tamci cię puścili, to nie mam nic do gadania... Już woń stąd. I nie wracać mi tu. A ty młody... Uważaj. Ten człowiek... Po prostu śpij z otwartymi oczami. - mruknął stróż i pozwolił im przejść.

- Naprawdę budzisz taki postrach? - zapytał Shone, oglądając się na zamkniętą bramę. Szli brukowaną drogą, po lewej widniał Klasztor Srebrnych Słowików, przed nimi Pasmo Gór Stennisa, wprawdzie odległe, jednak i z takiej odległości mogli dostrzec ośnieżone szczyty.

- Jak widać. Jednak nie obawiaj się niczego z mojej strony. Jesteśmy wspolnikami. A oni są jak bracia. Nie zdradzają się.

- Taak... Ufamy sobie.

- Dobrze, dobrze... A skoro sobie ufamy, mam warunek. Nie idziemy Doliną. Pozostawiłem tam sporo trupów i smutnych wspomnień.

- Byłoby szybciej, ale to ty jesteś od bezpieczeństwa. No dobrze, pójdziemy na około...

Tymczasem Carl brnął przez brudną wodę. Już od kilkunastu godzin błądził po podmokłych lasach Doliny Lart. Jednak był zdeterminowany. Jego szpieg się nie mylił. Wieści dostarczane przez kruki szły zadziwiająco sprawnie i szybko. Stąd wiedział, że Rycerz opuścił Optar i kierował się na południowy-zachód, ku Ziemi Kryka Mocarza. Tam też właśnie Yorkish chciał dotrzeć.

Kiedy cała Dolina składała się z odciętych od siebie czterech wielkich miast, to wszystko wydawało się prostrze... A teraz? Wielka, otwarta przestrzeń, odradzająca się na nowo, po czterystu latach duszenia się we Mgle...

Rozległ się krzyk. Był to Kfuruk. Były częstym widokiem na moczarach.
Kfuruki charakteryzują się długimi nogami, napęczniałym brzuchem, garbem i walcowatą głową. Skóra była niebieska z szarymi plamami. Plecy były pokryte skorupą z zaschłego błota i ziemi. Pojedyncze długie pasemka siwych włosów oblepiały pomarszczoną, przegniłą twarz.

Celny strzał sprawił, że potwór przewrócił się na skorupę, brzuchem do góry. To był podstęp. Chmura gazów wydobyła się z rozerwanego brzucha i otoczyła martwe ciało. Yorkish na szczęście znajdował się w bezpiecznej odległości, jednak samotny wilk nie miał tyle szczęścia. Jego skóra pokryła się bąblami, które prawie natychmiast pękły  odsłaniając mięso. Zwierzę zakwiliło i padło na bok, gdzie leżało sparaliżowane, drgając nieznacznie. Po jakimś czasie przestało się w ogóle ruszać.

- Po Mgle stało się tylko gorzej... Ale chociaż nikt nie wydłubuje sobie oczu... - mruknął pod nosem Łowca, przeładował pistolet i zaczął znów brodzić w mętnym błocie.

UPADŁE KSIĘGI #1 Czasy MgłyWhere stories live. Discover now