59

31 5 0
                                    

Chłopak potarł bliznę przecinającą mu czoło. Karawana szła nieprzerwanie od dłuższego czasu w słońcu i duchocie. Nic zresztą dziwnego.

Pustynia Yuindrungen znajdująca się na terenie Królestw Południa nie posiadała umiarkowanych klimatów, przeważały, jak nietrudno się domyślić, pustynne. Piasek, gdzieniegdzie wydrążona studnia, czasem oaza, obozowiska handlarzy niewolników i koczowiska dzikusów mieszkających tu całe życie... Padało tu bardzo rzadko.

- Ej! Ty! Tak, ty! Do szeregu! I równo maszerować, albo dostaniesz baciorem! A znasz już jego smak! - ryknął Jocas Hiviuk, przewodzący kolumnie. - Do Wichrowego Portu daleko! A to i tak tylko pierwszy przystanek! Tam część z was zostanie sprzedana, reszta pójdzie dalej! A to i od mojej woli zależy, czy was sprzedam, i za jaką cenę! Więc nie obijać się, bo pognam was na sam Cypel Końca Świata!

Denar smagany biczem przewrócił się. Miał osiemdziesiąt wiosen na karku, a kondycja już nie była ta sama... Zdołał się jednak podnieść i zgarbiony pędził w zatłoczonej kolumnie.

- Oby nas ktoś wykupił... W takim stanie... i takim towarzystwie nie dojdę nawet do Yaksabath... Ale do Wichrowego Portu jakoś się dowlokę... może wtedy los się do nas odwróci - szepnął stary niewolnik.

- Mam nadzieję - westchnął chłopak.

Lubił Denara. Nocami w kupie, gdzie każdy spał na każdym, konwersowali o wielu sprawach i zaprzyjaźnili się serdecznie.

- Jeśli się nie pospieszycie, zostawię was na pastwę Fanape! - darł się Jocas Hiviuk strzelając batem na wszystkie strony.

Od kilkuset lat krążyły legendy, że na Pustyni Yuindrungen zalęgło się stworzenie, napastujące koczowników. Podobno wygląda jak wielki szczur, z mackami, rekinimi kłami, nietoperzymi skrzydłami i ogonem skorpiona. Niektórzy samozwańczy prorocy uznali że to gniew bogów. I tych prawdziwych i zmyślonych. Podobno Pustelnik Buguant, żyjąc dwadzieścia lat na Pustyni widział Fanape, jednak ten zamiast walczyć, usiadł obok i zaczęli rozmowę. Na koniec monstrum stwierdziło, że póki Buguant żyje, nie zabije żadnej wiernej mu istoty ludzkiej. A gdy Wielki Prorok Ośmiu Gwiazd umarł, bestia dotrzymała przyrzeczenia.

- Naprawdę was zostawi... Widziałem już... A właściwie już nigdy jej nie widziałem... Mojej żony... Zostawiają słabych i niezdolnych do niewolniczej pracy - wtrącił jeden ze spętanych, garbus noszący obdartą koszulę.

- To nie zostawajmy w tyle... - sapnął Denar. - Pośpieszmy się, chłopcze

TYMCZASEM

Harry raźnym, jak na stan swojej nogi krokiem wszedł do łaźni. Gdy razem z Filipem opuszczali miasto, przybytek był w rozbudowie. Teraz, dłuższy czas później, wszytko było gotowe, dodano kilka pokoi, odnowiono hol...

Kąpiele w gorącej wodzie pomagały na jego dolegliwości, odkrył to już u doktora Franka Reppera, znajomego Beatrice Kav. Tego samego, który wyleczył Filipa, a później Carla. I który w końcu uratował Harry'ego od śmierci.

Wszedł do kompleksu. Recepcja. Jedna z kobiet obsługujących łaźnię skuliła się pod jego spojrzeniem.

- Jeden pokój, prywatnie. Niech nikt nie wchodzi. Bo pożałuje.

- Pięćdziesiąt Świętych Monet... - wyjąkała.

Wirden odkręcił główkę laski, wbił sztylet w blat, spojrzał jeszcze groźniej. Ale wygrzebał z kieszeni kilka monet i rzucił je na stolik. Wyrwał sztylet z blatu i wszedł do wynajętej sali. Woda parowała, a para tłumiła światła świeczek porozstawianych po pokoiku. Płaszcz odwiesił na kołek, po chwili zaczął się rozbierać. Zamknął drzwi na zasuwę, wszak nie był zbyt lubiany w Nowym Jurgam. Wszedł do drewnianej bali. Sam nie wiedział, kiedy zasnął.

Obudził go nieprzyjemny uścisk i zimno. Próbował się zerwać, ale chwyt był mocny. Poczuł brzytwę na gardle.

- Co...

- Witaj, Harry. Mnie już znasz, ale czy znasz pana Gagela? Pan Gagel pracuje u mnie w klinice i bardzo cię nie lubi... Nie wiem czemu. Wszak jesteś bardzo miłą osobą, prawda?

- Czego chcesz, Klaus? - wycharczał bez tchu Wirden.

- Czegoś, co tylko ty możesz mi dać. Śmierć. Twoja, rzecz jasna. Nie chcemy tu takich jak ty, dlatego posłużysz za przykład w dobrej sprawie. Mój pomocnik wszystko załatwi, nie lubię się brudzić... Mimo że jestem medykiem. Zbędna krew. A mojemu pracownikowi ufam. Wykona dobrą robotę.

- Prawda prawda - mruknął gruby głos łysego osiłka. Złapał brodę Harry'ego, odchylił, już miał naciąć, ale wrzasnął, gdy jego odgryziony palec z pluśnięciem wpadł do wody. Zatoczył się pod ścianę, trzymając krwawiącą dłoń. Tymczasem były Łowca wstał ociekając wodą i krwią, wyskoczył na posadzkę i złapał swoją laskę. Sztylet wbił się w brzuch, potem w pierś, na koniec poderżnął gardło panu Gagelowi.

- Teraz czas na ciebie - wysapał nagi Harry i nierównym krokiem ruszył w stronę osłupiałego medyka. Wirden złożył laskę, zatoczył młynka i zdzielił lekarza w skroń. Ten stęknął i osunął się, jednak Łowca nie zamierzał przestać. Złapał go za poły fartucha i uderzył twarzą o krawędź balii, wybijając większość przednich zębów.

Kilka minut później niekompletnie ubrany członek Ligi Słowa wypadł z łaźni, ciągnąc krwawiącego, bluźniącego i próbującego doliczyć się utraconych zębów koronera Klausa Jurena. Od razu kilku agentów Ligi odbezpieczyło karabiny i utworzyło okrąg, celując w Łowców i wieśniaków.

- Mówiłem! Oczekuję szacunku i respektu, zamiast tego dostaję skrytobójstwo! We własnym domu! Chyba trzeba was nauczyć szacunku do nowej władzy!

Tłum zamruczał, jednak ucichł pod spojrzeniem luf. Harry ujął w ręce laskę. A była ona twarda, powleczona metalem. Trzaski łamanych kości i obijanych mięśni mieszały się z krzykami i lamentami. Wtem rozległy się strzały. Jeden z wieśniaków padł na wznak, na plac wkroczyła uzbrojona grupa z Błaznem na czele.

-VCo ja mówiłem? - wrzasnął.

- A... Ale... - zmieszał się Harry.

- Jesteśmy tu gośćmi, panie Wirden! A goście nie naprzykrzają się gospodarzom! A co ty właśnie robisz? Obijasz jakiegoś typa przed tłumem! Podnieście go...

Przyboczni Cyrusa złapali Jurena pod boki i dźwignęli. Był cały zakrwawiony i fioletowy od sińców. Stękał, pluł i niewyraźne się modlił, jednak słowa przechodziły przez jego usta zniekształcone, zapewne na skutek utraty sporej ilości zębów.

-Zabijcie... Już nie mogę... Błagam...

Harry szybko podszedł do Cyrusa, coś mu szeptał, machając rękoma. Jego towarzysz kiwnął głową.

- Nie da się ukryć - zaczął Flokk. - Że jesteśmy u was gośćmi! Niezbyt proszonymi, ale mamy powody, by zostać tu na dłużej! Tymczasem nasyłacie na nas morderców, chcąc nas wystraszyć! A robiąc to, uznajecie nas za idiotów! A ja bardzo nie lubię, gdy się ze mnie kpi... Mordercy poniosą karę! Jeden już został ukarany, tu mamy drugiego! Mój przyjaciel już się nim zaopiekował, ale to za mało! Wszyscy dostaniecie lekcję! Niech to będzie przestroga dla wszystkich, mających niecne zamiary!

Błazen wyciągnął rewolwer i wpakował do magazynka jeden nabój. Zakręcił bębenkiem i odbezpieczył.

- Najpierw głowa! - Przystawił lufę do czoła Klausa. Trzask. - Masz szczęście. Teraz szyja! Ha! Niewiarygodne! Jaki fart... Ale... Jeszcze brzuch. A strzelę tak, by cię upokorzyć, byś wiedział, za co pokutujesz... Reszta życia spędzona na wózku na pewni nauczy cię pokory...

Tym razem pocisk wystrzelił. Klaus Juren padł jak rażony gromem, zemdlał, a wokół niego zwiększała się kałuża krwi.

- Rzućcie go w błoto, tam przy oborze... Ale opatrzcie wcześniej! A wy... Udowodniliście, że na gospodarzy się nie nadajecie! Ale my nie chcemy waszej wioski... Jak tylko weźmiemy, co chcemy, i porozmawiamy z tymi, z którymi chcemy, odzyskacie spokój! Tymczasem, Sądem, Ławą Przysięgłych i Egzekutorem ustanawiam w tym mieście Harry'ego Wirdena!

UPADŁE KSIĘGI #1 Czasy MgłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz