34

26 12 1
                                    

- I wtedy wysadziliśmy drzwi. Eryk z karabinem obrotowym kosił tych strażników, ja biegnę osłaniając się tarczą. Za fabryką mieliśmy wóz, to wyrzucam skrzynki z amunicją oraz papiery wartościowe za okno. Chciałem zwiać cicho, wiesz, ale Eryk miał najwidoczniej inny pomysł, bo w tej wielkiej zbroi płytowej skoczył na szybę, rozwalił ją i wpadł w błoto… poczciwy typ z niego był, niech Atlur ma go w opiece… Co to? - Filip wstał.

Zmierzchało, zaczął też siąpić deszcz. Jednak mimo to, między płaczącymi wierzbami na zabłoconym trakcie, dało się dostrzec sylwetki konnych i jakąś większą, nieokreśloną masę, która okazała się wozem.

- Maria? A gdzie… - zaczął Carl, jednak przerwał mu drugi jeździec.

- Wasza przyjaciółka jest bezpieczna, dochodzi do siebie.

- Uff… dziękuję. Proszę z nami, ugościmy czym chata bogata. - powiedział Filip, wskazując wejście do jaskini. Przedsionek był przytulny, jednak kilka metrów dalej zaczynała się stromizna kończąca się zimnym jeziorem. Rozpalono ognisko w przedsionku, wóz zaparkowano przed jaskinią, wyładowano rzeczy i zaczęto ucztę. Pieczona baranina, zawinięta razem z warzywami oraz ostrym sosem w cienkiej bułce. Tak zwany Zawijak, niebo dla podniebienia.

Po posiłku wszyscy poszli spać. Mnisi ułożyli się w wozie, reszta zadowoliła się przedsionkiem.

- No, no, no… czyżby wszyscy poszli spać? Brzmi jak żart, w obliczu tego, co na karki może im spaść, albo oni spadną, w wody zimną toń, kto to wie, może skoczyć koń… ze strachu, widoku lub innego hałasu, znikną bezpowrotnie, w wodzie, bez nadziei, bez zwrotnie… losu nie oszukasz, chyba że się otworzysz nożem, i flaki swe wyłożysz… - nucił Harry, siedząc przy dogasającym ognisku.

- Zamknij się… chcę spać. - mruknęła Beatrice.

-VA ja się bawić chcę, krwawo, mięsiście, kościście,
więc wstawaj żwawo, czas nagli, a ja puszczam oko kaprawo, gdyż mam chęć na mięso, ludzkie, nie baranie, więc wstawaj, wstawaj, wstawaj kochanie…

- Nie!

- Hej, Beatrice, co się dzieje? - spytał zaspany Carl.

- Nic… śpij… - mruknęła. - Muszę za potrzebą…

Harry wstał z ziemi i podszedł do wozu mnichów.

- Co by było, gdyby tak, zepchnąć koła na trakt? Nie ten tutaj, tylko drugi, prowadzący do piekła zwykłych, postronnych ludzi? A ci duchowni? Tacy święci, wygodni… mają już pojazd, który w chwili słabości, zaważyć może o losie ludzkości…
Nie całej, rzecz jasna, jednak tej z jednego miasta… Hrauttengardu, rzecz jasna… zbierają pieniążki, na podziwu cel godny, ale co będzie, gdy koła ruszą, a ludzie zostaną,  i wpadną w cel wodny… jaki to cel, spyta ludzi sporo? Otóż jest to zimne, głębokie jezioro…

- Muszę cię przezwyciężyć, tylko tak się ciebie wyzbędę, stanę się wolna… a twoje demoniczne ciało zostanie tu na zawsze… - zasapała spocona Yga, sięgając po rewolwer Carla.

- Zaprawdę, powiadam, to będzie przednia zabawa… ustrzelić ducha z kilku metrów, jeśli nie innych celów, wydawać się może proste, a może wiodę cię na manowce..? Zastanów się, proszę, nim spust pociągniesz, czy jestem jawą czy snem strasznym, czeka mnie piekło, czy mrok przepastny? Sam chyba nie wiem, czekam co powiesz, co zrobisz? Odpowiedz!

- Zostawiam cię za sobą! - krzyknęła Beatrice i wystrzeliła. Wystraszone konie pociągnęły silnie wóz i pogalopowały do jaskini. Gdy kopyta zaczęły się zsuwać po grząskim żwirze, było za późno. Pociągnęły za sobą powóz razem z mnichami i ich datkami. Po chwili rozległ się donośny plusk. Gdy Yga spojrzała na martwe ciało, zobaczyła Krutera z dziurą w głowie.

- Mówiłem… a właściwie przesądziłem, że jakieś nieszczęście się stanie… Ale nie słuchałaś, zaparta w pozytywne myślenie, doprowadziło to do grobu mnichów, konie… całe to ględzenie… Jak zawsze miałem rację!
Teraz czekam na owacje!

-VWynoś się z mojej głowy! - Kobieta strzeliła cztery razy gdzieś w przestrzeń.

- Co ty robisz?! - ryknął Filip, próbując wyrwać jej broń, jednak kopnęła go w jądra i podbiegła w stronę klifu. Spojrzała w podziemne jezioro.

- Już nie mogę… przepraszam… Carl… wybacz mi. Kocham cię… dziękuję wam wszystkim. - powiedziała Beatrice Kav i przystawiła lufę do skroni. - Pierdol się, Harry!

- Nie! - wrzasnął Yorkish, zaczął biec do ukochanej, jednak kula już wystrzeliła. Widział, jak robi dziurę po obu stronach czaszki, jak wypada zniekształcona, rozbija się o kamienną ścianę. Pistolet wypada z bezwładnej dłoni, uderza o podłogę. Kobieta oblewa się krwią, oczy stają się puste, martwe… rozpostarte ramiona jak skrzydła ptaka, wydaje się, że jeszcze w ostatnim porywie, uleci z jaskini… Ale nie… wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Ciało poturlało się po skarpie, potem nastąpił najokropniejszy plusk, jaki Carl w życiu słyszał. Jeszcze z nadzieją spojrzał w toń, jednak zobaczył tylko resztki wozu, o którym zresztą będą po latach krążyć niezliczone legendy, tak jak o duchu kobiety, która popełniła tam samobójstwo… dobry temat na legendę, okropny na rzeczywistość…

- Zuch dziewczyna… - mruknął Harry Wirden i jego demoniczna powłoka rozwiała się na wietrze.

Carl wrócił do ogniska.

- To chyba… zamiast śniadania, będzie stypa… - mruknął i wyciągnął flaszkę.

- Cholera… faktycznie, miała urojenia… Ale nic nie mogłam… nic to nie dawało… - powtarzała Maria głucho.

- Jednym odpowiedzialnym, za to co się stało, jest Wirden. Nikt inny… - powiedział Filip, siadając obok Carla.

- Tak… wiedziała, w co się pakuje… Gdybym przemówił jej do rozsądku, wtedy, w Mosforze… może miałaby w miarę szczęśliwe życie…

- Może… nie martw się. To nie może zagłuszyć naszej misji… - powiedział Filip ze smutkiem.

- Prawda. Jednak zawsze pozostanie w naszej, a przynajmniej w mojej, pamięci. - mruknął Yorkish.

- Napij się… i nie myśl o tym. Wszyscy czujemy się podle… - powiedziała Ratt, siadają obok przyjaciół.

Gdyby ktoś był wtedy przy tej zapomnianej jaskini, ujrzałby nikły blask ogniska, usłyszał by grobową ciszę… i poczuł pustkę po stracie kogoś bliskiego.

UPADŁE KSIĘGI #1 Czasy MgłyWhere stories live. Discover now