33

29 10 0
                                    

- Jak się czujesz, kochana?

- Widzę go… cały czas… jest za tobą!

- Nikogo tu nie ma. On nie żyje. A ty masz urojenia. Ale wyjdziesz z tego. Masz, zjedz… lepiej? - spytała z troską Maria.

- Fizycznie tak.

- A psychicznie?

- Źle… Widzę mary, duchy… i Wirdena czającego się na mnie z nożem do skórowania… i najgorsze jest to, że nie mam pewności, czy jest prawdziwy, czy to wytwór mojej wyobraźni… i się boję. Cholernie się boję…

- Wiem… też się bałam… dawno temu. Ojciec pijak, bił mnie i matkę. Pomógł mi pewien policjant, William Yorkish, do spółki z Erykiem Getwaldem. Wsadzili ojca za kratki, dali mi nowy dom, matka dostała profesjonalną opiekę medyczną… Więc nie bój się. Trzeba się postawić. Zawsze możesz liczyć na przyjaciół… Na nas, mnie, Carla i Filipa… razem damy radę. Wybacz, muszę, no wiesz… iść na stronę. Zaraz wracam. Odpoczywaj.

Gdy Maria poszła w krzaki, Beatrice dotknęła rozpalonego od gorączki czoła. Gdy zdjęła rękę, ujrzała siedzącego na kamieniu Harry'ego, bawił się nożem, coś rył nim w ziemi.

- ”Zawsze możesz liczyć na przyjaciół”... Żałosne… Gdybym żył, wtedy mogłabyś na nich liczyć, wiesz, obława, zasadzka i te sprawy… Ale skoro nie żyję, cóż mogą zrobić?

- Zostaw mnie. Proszę.

- Nieeee… nie wydaje mi się… - Wirden zaszurał nożem o kamień, aż poleciały iskry. - Lubię cię nawiedzać, zawsze masz taką zabawną minę… jak ona się nazywała… a tak! Strach! Boisz się mnie! I to lubię… nie zostawię cię, dziewczyno. Będę z tobą dzień i noc, niewidoczny dla postronnych, a dla ciebie wyrazisty jak płód, który z ciebie wypadł… Zostawiłbym cię dla ważniejszej sprawy, jednak teraz mam z tobą za dużo zabawy!

- Zostaw mnie! - ryknęła Beatrice.

- Hej, hej… spokojnie… co się stało? - spytała Ratt, wychodząc z krzaków.

- On… znów się bawi… straszy mnie…

- Spokojnie… już, już… Musimy się powoli zbierać… jutro ruszymy…

- Piechotą?

Jak na zawołanie, z wąwozu wyłoniły się łby koni, i wóz.

- Stać! Proszę się zatrzymać… potrzebujemy pomocy… moja przyjaciółka poroniła, nie ma sił iść, a mus nam ku zachodowi… moglibyśmy się z wami zabrać? Zapłacimy.

- Schowaj sakiewkę, dziecko… my to mnisi z Hrauttengardu, datki zbieramy na świątynię Trura. Jestem kapłan Ballurus, to moi uczniowie, Kruter, Młodszy Jaśko i Starszy Jaśko, rodzeństwo. Większej obstawy nam nie trza, bogowie czuwają nad wysłannikami, co w ich imieniu ruszają na świętą misję… A gdy widzisz cierpienie, a nie pomagasz, to tak, jakbyś sam cierpienie sprawiał… Wejdźcie do wozu, Kruter, pomóż paniom bagarze zanieść…

Wszyscy duchowni nosili brązowe szaty z białymi pasami, byli ogoleni. Wszyscy poza kapłanem byli młodzikami, dopiero wstępującymi do kościoła. Obaj Jaśkowie byli wysocy, tylko jeden z nich, młodszy, nie miał większej ilości zębów, Kruter był tęgi i masywny. W kilka chwil przetransportował cały ekwpunek kobiet do wozu, ułożył nawet posłanie dla Ygi, by zniosła jakoś wertepy na drodze. Maria natomiast wskoczyła na konia i jechała obok kapłana.

- Będę się za nią modlić. Rany cielesne się zasklepią, ale umysłowe… o to znacznie trudniej. Jednak nie trać nadziei, dziecko… Niedługo dogonimy waszych towarzyszy, i jeśli zechcecie, możecie przebyć dalszą drogę w naszej kompanii. Ale to już zależy od was…

- Dziękuję. Najpierw musimy ich dogonić.

- Prawda. W razie jakiejś napaści, możemy liczyć na twój oręż?

- Tak. Pomogliście nam, pomożemy wam. - powiedziała Maria, popędzając karego konia.

TYMCZASEM

- Chłopaki, macie transport. Ten pan was zawiezie. Rachunek już uregulowany. - Gerg wskazał na woźnicę. - Macie też zarezerwowane miejsca w zajeździe “Przy Lesie”... Macie wszystko? Dobrze. Ja jadę tym powozem do portu… miłej pracy i powodzenia!

- Czeka nas długa podróż… - mruknął Savomir.

- No… na szczęście mam lekturę. “Historia powszechna Archipelagu”. Też radzę ci rzucić okiem.

- Może później. Teraz się zdrzemnę… dobranoc.

- Dobranoc. - mruknął Vilson pogrążony w lekturze.

Więcej Gerg nie słyszał, gdyż woźnica strzelił z bata i konie ruszyły. Kurt wsiadł do swojego powozu. Po godzinie Fort Stuarta stał się odległym punktem, za to żagle i maszty z każdą chwilą stawały się coraz bardziej wyraziste. Port Wytchnienia nie bez powodu nosił taką krzepiącą nazwę. Ileż to razy, podczas sztormu czy innej nawałnicy, marynarze błagali los, by dał im nadzieję na ocalenie życia. Wtedy pośród wzburzonej piany i piorunów wyłaniały się światła latarni morskich największego portu, jakim nie może się poszczycić żaden panujący król.

Gerg wysiadł, oddał bagaże pachołkowi, który zaprowadził Łowcę do odpowiedniej jednoski pływającej. Zew Burzy był iście władczym statkiem, samą swoją konstrukcją, kunsztem i załogą, wzbudzał respekt i prawdziwy strach wśród piratów. Bogato wyszywane żagle, najlepszy szprzęt nawigacyjny, najlepsza załoga… statek godny Jarla Peterlina Rayda. Gerg dostał swoją prywatną kajutę, tuż pod mostkiem kapitańskim, więc co rano budziły go kroki zmieniających się sterników. Jedzenie było wyborne, do tego trunki, sprowadzane z Dalekiego Zachodu… podróż była przyjemna, a i towarzystwo nie byle jakie. Mianowicie drugi syn Jarla, Herkules, młodsza córka, Heredita, Mauganna - starsza córka, i wielu baronów, margrabiów i szlachciców z Wysp.

Łowca miał lekkie obawy, czy aby ta morska podróż nie skończy się jak jego pierwsza, jednak obawy rozwiała wyszkolona załoga, armaty oraz zapas kul, mieczy, muszkietów, prochu… i uprzedzając wasze pytania, czy coś się zadziało niebezpiecznego podczas tej podróży, to powiem krótko.

Nie.

UPADŁE KSIĘGI #1 Czasy MgłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz