26

26 11 0
                                    

Rogi nie przestawały wyć. Filip zatrzymał się na chwilę, nie rozumiejąc.

- Cholera… - wyjąkał Harry, zadrżał. - Jeśli szybko stąd nie zwiejemy… mamy przejebane.

Rzucił się pierwszy w dół drogi, reszta za nim.

- Harry! Co jest? Co to za rogi… - pytał Filip.

- To Noc Śmierci, podobna była w Veredzie… Musimy… osz w mordę - Wirden ujrzał jakiegoś wieśniaka z widłami, szarżował prosto na nich. Na szczęście Beatrice zareagowała błyskawicznie. Wyrwała z kabury Filipa rewolwer i musiała strzelić dwa razy, aż potężny wieśniak padł na wznak, nabijając się na własne narzędzie mordu.

- Noc Śmierci, to eksperyment z Zachodu… co prawda nie używany od lat, jednak koncepcja się rozrosła… na dwa długie znaki rogów, na kilka godzin zapanuje kompletny bezład i anarchia, o jakiej najwidoczniej marzyło się tym na górze… każdy może zabić każdego… bezkarnie. Dziś zaczęli wcześniej… na szczęście to chyba tylko… eksperyment? Chcą się przypodobać ludziom… zresztą walić ich zachcianki, musimy zwiewać, albo prędzej czy później, zdechniemy w jakiś niekonwencjonalny sposób. I nikt nie będzie nas opłakiwał, no może Klaus Juren, skubany medyk nas lubi… - powiedział Harry, przyspieszając kroku. Ze skarpy, na której się znaleźli, widać było całe Dolne Miasto. I jego szalonych mieszkańców.

- Jest jezioro… i łodzie. - powiedziała Maria, wskazując na taflę wody. Wtem coś gruchnęło za ich plecami. To dwa wozy się ze sobą zderzyły, a woźnicy wylecieli na bruk i połamali kręgosłupy.

- Może się przejedziemy? - zaproponował Carl, wskakując na zdatny jeszcze do jazdy wóz, wstrzymał rozjuszone konie.

Nie trzeba było nikogo długo przekonywać, szczególnie Wirdena.

- Miałeś już do czynienia z końmi? - spytała niepewnie Carla Maria.

-W Hrauttengardzie, opiekowałem się takim jednym starcem, który bardzo kochał zwierzęta, pozwalał mi trenować jazdę. Więc chyba dam radę.

Jechali przez zniszczony krajobraz. Ludzie uskakiwali przed powozem, raz jeden się spóźnił i rozwalił głowę o miedzianą klamkę.

Robert Wurt za dnia był spokojnym starszym człowiekiem… Ale noc, podczas której możesz zrobić wszystko i wszystkich? Pobudziła jego zwierzęcą naturę. Domek miał u szczytu wzgórza, idealna pozycja strzelecka. Ustawił się tam wraz ze swoim wiernym karabinem i czatował na okazję. Wtem dostrzegł jadący z szaloną szybkością powóz. To było to!

Wycelował, wstrzymał oddech, ustawił ostrość lunety, zawahał się.

- Żyje się tylko raz… - pomyślał i strzelił. Uśmiechnął się, gdy padł pierwszy koń. Strzelił znów, tym razem w woźnicę, którego głowa wybuchła czerwienią. Powóz bez kierowcy zaczął koziołkować po wertepach, kilka razy dachował, gubiąc po drodze drewniane i metalowe części, robiąc z siedzących w nim ludzi krwawą miazgę… Robert uświadomił sobie, że pokpił sprawę dopiero, gdy powóz zmiótł płotek okalający jego dom. Następnie przebił się przez ścianę i zdemolował trzy czwarte mieszkania, grzebiąc starca pod sobą.

Carl na szczęście ujrzał wypadek, i postanowił przyspieszyć, ile sił w koniach. Byli już blisko… jeszcze trochę… Wtem oszczep wbił się w bok jednego z koni, drugi spanikował… tak się rzucały, że potknęły się o własne nogi, a koła powozu je im dodatkowo połamały.

- Cholera… chyba dalej nie pojedziemy. Ekipa, wysiadamy! - krzyknął, a gdy zobaczył zaciekawionych wieśniaków z wszelakimi ostrymi narzędziami, dodał - Migiem!

Wieśniacy rozkroili koninę między siebie, nie bacząc na uciekającą grupę.

Na każdego przyjdzie czas…

Treg dopadł do pomostu i wbił sztylet w ramię odźwiernego, szykującego muszkiet do strzału, broń z pluskiem wpadła w toń.

- Już, już… szybko! - krzyczał. Cała grupa weszła do łodzi. Carl, Harry i Filip wiosłowali, dziewczyny trzymały rewolwery, by w razie czego sprzątnąć oszalałych wieśniaków. Na szczęście szaleństwo nie sięgało na wodę, więc bez większych przeszkód dotarli do tamy, która była uchylona. Wiosłowali z całych sił, aż w końcu przebili się na rzekę Urk. Wiosłowali jeszcze pół godziny, by znaleźć się jak najdalej od miasta. W końcu jednak zmęczenie dało o sobie znać.

WYSPY KLANU RAYD, NERA.

Savomir obudził się. Czuł się paskudnie… poprzedniej nocy tyle się działo… zresztą po kolei.

Poszedł do “Konia na biegunach” i zaczął wypytywać kierowniczkę, czy przypadkiem nie zaginęła im jakaś dziewczyna. Jedyna, Savva Słodka, zgadzająca się z opisem ofiary na moście, rzeczywiście od dwóch dni nie przyszła. Na pytanie, kto ją ostatnio widział, odparła, że barman Tommy.

Savomir podszedł po baru, okazał odznakę i zamówił szklankę rumu.

- Co? Kiepski dzień? -spytał barman.

- Kiepskie życie… Savva obiecała mi miłość, a ja się wypiąłem… chciałbym ją przeprosić… Wiesz, gdzie jest? Albo z kim wychodziła ostatnio?

- Nie, kolego… nie wiem - odparł nieszczerze barman Tom.

Savomir szybkim ruchem opróżnił szkalnę, rozbił ją o skroń barmana, następnie złapał go za włosy, grzmotnął o stół, poszurał, aż kontuar się skończył, kopniakiem otworzył drzwi od zaplecza i drugim kopniakiem wrzucił tam Toma trzymającego się za głowę. Ten padł pod ścianę, między jakieś rupiecie i nieużywane krzesła, mocno krwawił.

- Cholera… typie, o co ci chodzi! - wyjąkał, wypluł zęba.

- Jestem na służbie, więc powiem jasno: kłamiesz, gościu. A ja nie lubię, gdy mi się kłamie. I właśnie tak traktuję kłamców.

To mówiąc wymierzył mu siarczysty policzek i kopnął w żebra. Rozległy się jęki i przekleństwa.

- Więc zacznij mówić prawdę, albo ją z ciebie wytłukę!

- D… dobra, człowieku… już… tfu… taki jeden, twarzy nie widziałem… ugh… poprosił, bym dodał do drinka Savvy taki specyfik, co to dziewoje po nim wiotczeją i stają się bardziej uległe, wiesz o co chodzi… zapłacił, dużo…

- Pokaż mi.

Tommy wyciągnął z kieszeni woreczek pełen Świętych Monet. Sav rzucił mu jedną, resztę zaś schował do kieszeni.

- Co ty… - Barman zaczął się podnosić, jednak silny cios w brzuch przerwał tę czynność.

- Radzę ci znaleźć inną pracę, Tommy… bo w tej jesteś spalony. Gdzie on zabrał Savvę?

- Pies ci mordę lizał… nic więcej nie wiem… Cholera…

Savomir odwrócił się do wyjścia, gdy poczuł uderzenie w głowę, zatoczył się. Ujrzał jak Tommy podnosi pałkę do drugiego ciosu. Łowca szybkim ruchem złamał mu nos, wyrwał pałkę i z mocą uderzył w genitalia. Następnie skuł barmana i wywlókł na zewnątrz.

- E, ty! Glimiarzu! Tak, ty… weź go na posterunek, to ważny trop w sprawie trupa z mostu… masz tu… - Savomir oddał kilkanaście monet ukradzionych od Tommy’ego.

Strażnik posłusznie przejął podejrzanego i ruszył w stronę komendy. Łowca zaś udał się do swej siedziby. Zastał tylko Andersa, Vilsona ciągle nie było. Zmęczony legł na swoim łóżku. Nie dowiedział się wiele. Może jego partner zdołał coś zdziałać.

Przy śniadaniu był tylko Anders, nawet Gerga nie było. Wtem do mieszkania wszedł Vilson, rzucił coś na stół. Była to zapisana kartka.

- Co to? - spytał Anders między łykami kawy.

- Przepis na eliksir Mrukka… Po południu zaczniemy ważenie…

- Co on daje? - mruknął Savomir gryząc spory kawałek chleba.

- Zobaczymy, co działo się z posiadaczem tego paznokcia. Zobaczymy mordercę.

UPADŁE KSIĘGI #1 Czasy MgłyWhere stories live. Discover now