➖2.4➖

2.7K 221 63
                                    

Weekend zlał mi się w jeden dzień. Czułem się jak w jakimś amoku. Nie miałem kontroli nad własnym życiem, a wszystko przez rodzinę Bourgeois, która w całości zjawiła się w domu mojego ojca. Gabriel powitał ich z szerokim uśmiechem, po czym zaprosił burmistrza do swojego gabinetu w celu obgadania wspólnych interesów. Przedtem ojciec wcisnął mi do dłoni swoją kartę płatniczą.

Ja natomiast zostałem z dwiema blondynkami, co nie zwiastowało dla mnie niczego dobrego. Po chwili trajkotania, którego i tak nie słuchałem, a nawet jakbym słuchał, to i tak bym nie zrozumiał, wzięły mnie pod oba ramiona i wyciągnęły z domu, zawlekając niemal siłą do ich luksusowej i opancerzonej limuzyny.

Nie miałem pojęcia, gdzie jedziemy i - co więcej - czułem, że nie chcę tam jechać. Chloé i Vanessa były czymś bardzo podekscytowane, a ja gapiłem się pustym wzrokiem przez przyciemnione okno. Wraz z przemijającym szybko krajobrazem, przemijało również moje marne życie.

- Adrienku, wysiadamy. - rozkazujący ton Chloé dotarł do moich uszu.

- C-co? - zapytałem głupio.

- Jesteśmy już na miejscu, wysiadaj. - zarechotała.

Niechętnie wydostałem się z pojazdu, nie wiedząc, gdzie dokładnie jesteśmy. Podniósłszy głowę, a razem z nią wzrok przed siebie, zauważyłem, że jesteśmy przed najbardziej ekskluzywnym jubilerem w całym Paryżu.

Co się tu u cholery dzieje?

Młodsza z blondynek złapała mnie za dłoń, mimo tego, że jej własne dłonie były niebywale zadbane, jej dotyk palił mnie żywym ogniem. Bez słowa jednak szedłem za nastolatką.

Wnętrze salonu było urządzone nadzwyczaj luksusowo i nowocześnie, wszędzie stały przeszklone gabloty, w których była wyeksponowana przeróżna biżuteria.

- Jak miło panie widzieć. - głos sprzedawcy. - Co tym razem drogie panie do mnie sprowadza? - dopytał z uśmiechem.

- Razem z moim narzeczonym szukamy dla mnie odpowiedniego pierścionka zaręczynowego. - odparła szybko Chloé, ciągnąc mnie w stronę poszukiwanej przez nią błyskotki. Z każdym postawionym naprzód krokiem, czułem, jak coraz bardziej tracę kontrolę nad własnym życiem. Chciałem im wszystko wykrzyczeć, jednak doskonale wiedziałem, że nie mam prawa głosu w tej sprawie. - Patrz, Pysiu, ten będzie idealny! - zachwyciła się.

Spojrzałem na pierścionek, który ją zainteresował i o mało co nie zemdlałem, widząc jego cenę. Za wartość tego kawałka metalu i kamyka, można by było kupić mały samochód.

To nie z nią tu powinienem być i to nie dla niej powinienem kupować tak drogi pierścionek zaręczynowy. O czym ja myślę, przecież jest jeszcze o wiele za wcześnie na tak wielki krok. Ja nawet szkoły średniej nie skończyłem.

W niedziele, jak w każdą poprzednią, udałem się do kwiaciarni, gdzie zakupiłem bukiet pięknych, białych róż. Z tymi kwiatami udałem się w miejsce, które odwiedzam od lat w każdą niedzielę, na cmentarz.

Przemierzałem ścieżki obsadzone wiekowymi lipami i podążałem w zadumie do miejsca, gdzie spoczywa moja mama. Gdy tylko tam dotarłem, uprzątnąłem stare kwiaty, zastępując je świeżymi. Tak bardzo mi jej brakuje. Przy niej czułem się jak prawdziwy człowiek, a nie jak kukła wypchana kasą i popychadło ojca. Tylko ona potrafiła go ustawić do pionu. Mama nigdy by na takie coś nie pozwoliła.

Wieczorem siedziałem w swoim pokoju pogrążonym całkowicie w ciemności. Nawet Księżyc nie zaglądał przez okno, niebo bowiem było całkowicie zasnute gęstymi chmurami. Nie tak sobie wyobrażałem wejście w dorosłe życie. Mimowolnie z moich oczy zaczęły wypływać słone łzy smutku i żalu. Czym ja sobie na takie życie zasłużyłem?

Czułem, jak się duszę, źle mi było w mojej własnej skórze, dlatego musiałem wyjść z domu. Tylko pod postacią paryskiego bohatera mogę zaznać wolności, jakiej pod postacią Adriena niedane jest mi choćby skorzystać.

Wiedząc, że o tej godzinie nikt już nie będzie mnie szukał, wyszedłem przez okno. Nie miałem obranego celu, a mimo to znalazłem się na dachu najlepszej piekarni w Paryżu, prowadzonej przez rodziców Marinette.

Schowałem się w cieniu i obserwowałem stojącą na tarasie dziewczynę. Może nie znamy się jakoś długo, ale naprawdę bardzo ją polubiłem. To przecież moja pierwsza, prawdziwa przyjaciółka. Tak wspaniała osoba, jaką jest Marinette, nie zasłużyła sobie na takie traktowanie. W ciągu całej naszej znajomości jeszcze nigdy nie widziałem jej tak smutnej i przybitej.

W nocy, gdy leżałem w swoim łóżku, nie mogłem spać. Gdy tylko moje powieki opadały, przed nimi pojawiał się obraz ślicznych oczu Marinette.

Co się ze mną dzieje? Przecież to najgorszy czas na to, żebym się w niej zakochał.

Zapomnij ||Miraculous||Where stories live. Discover now