➖1.8➖

3.2K 263 307
                                    

Matura, matura i po maturze. Nie wiem, czym aż tak bardzo się stresowałam. Wszystko było takie dziwne i nierealne. Z ostatnich dni nie pamiętam absolutnie niczego, jakby to wszystko nie miało miejsca. A jednak. W dłoniach właśnie trzymałam papier potwierdzający to, że zakończyłam pewien etap swojego życia, a przed sobą mam szeroko otwarte drzwi do kolejnego.

Odłożyłam list z uczelni do szuflady biurka i ciesząc się jak wariatka, odjechałam na krześle na sam środek pokoju. Kręciłam się i śmiałam w głos, nadal nie wierząc w to, że jednak coś mi się udało. Po raz pierwszy od niemal dwóch miesięcy miałam ochotę płakać ze szczęścia, wszystko nareszcie się ułoży. Pohamowałam się jednak, bo ile można ryczeć.

Dzień niedawno się zaczął, więc miałam dużo czasu na skończenie pakowania. Skrupulatnie przeglądałam każdą swoją rzecz, starając się je posegregować na te, które zabieram ze sobą do Stanów, a te, które będą mi już zbędne. I tak oto trafiłam na sukienkę, w której miałam iść na końcowy bal. To miał być udany dzień, miałam go spędzić w gronie przyjaciół, bawiąc się z nimi i życząc im powodzenia na nowej drodze życia, a będę siedzieć w domu i obżerać się ciastkami.

Włożyłam suknie do pudła z resztą ubrań, które miałam oddać na cele charytatywne. Zanim jednak miałam zasiąść z talerzem ciastek przed laptopem, postanowiłam udać się na ostatni spokojny spacer po Paryżu. Zakomunikowałam tacie, że wychodzę, po czym ubrałam się i niemal wybiegłam z domu. Jednak kiedy tylko otworzyłam drzwi, w progu spotkałam mojego przyjaciela. Nie wyglądał za dobrze. Nim się spostrzegłam, przyciągnął mnie do siebie i zaczął przytulać.

- Nino? Co się stało? - zapytałam zatroskana jego stanem.

- Nie tutaj. - wyszeptał mi do ucha.

Wyciągnęłam go do parku przy piekarni, gdzie kilka lat temu postawili pomnik Biedronki i Czarnego Kota, czyli mój i tego dupka. Usiedliśmy na ławce, znajdującej się naprzeciwko rzeźby i zapadła cisza, żadne z nas nie chciało się odezwać.

- Powiesz mi, co takiego się stało? - ponowiłam pytanie.

Westchnął ciężko, przeczesując palcami swoje krótko przystrzyżone, brązowe włosy. Poprawił okulary, śmiejąc się ponuro.

- Wiesz, przez ostatnie dwa tygodnie było naprawdę dobrze. - zaczął. - Rozmawialiśmy, nawet na randki chodziliśmy, do czasu. - zawiesił się, a ja nie miałam pojęcia, do czego zmierza. - Ona jest w ciąży, Marinette.

- To znaczy, że... - nie wiedziałam do końca, jak mam to powiedzieć.

- To nie moje dziecko. - mruknął ponuro. - My nigdy, no wiesz. - zerknął na mnie.

- Tak mi przykro, Nino. - przytuliłam go, bo tylko tyle mogłam zrobić. Doskonale wiem, co to znaczy mieć złamane serce.

- Widzę, że oboje nie mamy szczęścia w miłości. - zauważył. Uśmiechnęłam się jedynie smętnie na te słowa. - Ciekawe czy oni są razem? - zadał pytanie i spojrzał na pomnik bohaterów.

- Gwarantuje ci, że nie są i nigdy nie będą. - odpowiedziałam po kilku minutach ciszy.

Zastanawiałam się dłuższą chwilę czy mogę mu o wszystkim powiedzieć. Nie wiedziałam, czy to zaakceptuje i to, czy nie odwróci się ode mnie. W sumie teraz mam tylko jego, a to wszystko gryzie mnie od środka. Czuję, że już dłużej nie dam rady tego trzymać.

Opowiedziałam mu wszystkim. O tym, że jestem, a w zasadzie byłam Biedronką, a Agreste Czarnym Kotem, o tym, jak to nasze relacje się układały, a on mnie słuchał uważnie, nie przerywając ani razu mojego monologu. Przedstawiłam mu nawet Tikki.

- Chodź ze mną na bal. - wypalił nagle, zmieniając całkowicie przebieg naszej rozmowy.

- Nino, ja nie wiem, czy to jest dobry pomysł. - zauważyłam.

- Nie daj się prosić. - błagał. - Ja muszę tam być, bo jestem odpowiedzialny za muzykę, a nie chcę tam być sam. - argumentował.

- No dobrze. - zgodziłam się. - Nie obiecuję ci jednak, że będę się tam dobrze bawić.

- Ja tak samo. - mruknął. - Kiedy wyjeżdżasz?

- W przyszły poniedziałek. - odparłam zgodnie z prawdą.

- Jadę z tobą. - oznajmił, wstając z ławki.

Nino odprowadził mnie do domu, gdzie chcąc nie chcąc przygotowałam się do balu. Miałam szczerą ochotę zostać w domu i napychać się ciastkami, ale nie mogłam zawieść Nina. Nie jego.

Czerwona suknia na jedno ramiączko leżała na mnie jak ulał, nie odsłaniając przy tym za wiele. Włosy upięłam w kok z tyłu głowy. Wygładziwszy materiał spódnicy na udach, obejrzałam się w lustrze. Nie było źle, według mnie wyglądałam nawet przyzwoicie.

Bal jak to bal, trochę czasu spędziłam na plotkach z dziewczynami, trochę czasu potańczyłam z chłopakami, a jeszcze trochę posiedziałam przy z Ninem przy konsoli. Wszystko maskowałam pod sztucznym uśmiechem. Mimo wszystko starałam się bawić dobrze, to przecież ostatnie chwile w gronie przyjaciół.

Nie miałam już siły na dalszą zabawę, ale Nino wyciągnął mnie na parkiet.

- Nie mam już siły. - marudziłam zmęczona. - Ale dziękuję, że mnie tu wyciągnąłeś.

Lahiffe nic mi nie odpowiedział. Zamiast tego zbliżył swoją twarz do mojej, a ja czekałam na jego dalsze ruchy. Milimetr za milimetrem zbliżał swoje wargi do moich, aż finalnie połączył je w nieśmiałym i niepewnym pocałunku. Ja nie oponowałam. Może to akurat on jest mi pisany? Podczas tej miłej chwili czułam, jak czyjś wzrok przeszywa mnie na wskroś.

Zapomnij ||Miraculous||Where stories live. Discover now