Rozdział 23

24 5 2
                                    

   Daniel skierował się do stajni, w której znajdował się jego koń. Strzała zarżał radośnie na widok swojego pana, a Stella, która także znajdowała się w stajni zamerdała ogonem i podbiegła do niego. Chłopak podrapał ją czule za uchem, a konika po chrapach. Szybko nałożył na niego siodło i zacisnął popręg. Potem wyprowadził go z boksu i wskoczył nań zręcznym ruchem. Ucieszył się widząc swój łuk, przerzucił go przez siodło a kołczan wraz ze strzałami zawiesił na plecach. Potem wyrwał ze stajni najszybciej jak potrafił. Zupełnie jak strzała...

Przejechał przez otwartą bramę. Niedaleko zauważył niewyraźną sylwetkę swojego brata. Powinien go dogonić za pięć lub dziesięć minut. Jego koń był wytrzymały, szybki i silny – nie powinien mieć więc z tym problemu.

Pięćset metrów. Coraz szybciej zbliżał się do brata. Czterysta metrów. Maks obejrzał się za siebie. Zobaczywszy Daniela przyśpieszył tak bardzo jak tylko mógł. Chłopak także pochylił się w siodle najmocniej jak tylko potrafił. Strzała okazał się szybszy niż Nero. Byli już coraz bliżej zbuntowanego księcia. Dwieście metrów, a odległość wciąż malała.

Daniel sięgnął po łuk. W skupieniu nałożył strzałę. Jeśli chce w końcu dorwać brata musi strzelić. Starał się poruszać w rytm końskich kroków. Musiał się skupić by oddać celny strzał. Wymierzył. Wycelował w miejsce pod lewą łopatką. Jeśli tam strzeli śmierć na miejscu jest stuprocentowa... jeśli tylko trafi. Już miał oddać strzał, gdy zawahał się. Zmienił cel na nogę Maksa. Wiedział, że nie jest zdolny by zastrzelić swojego brata. Każdemu trzeba dać szansę na obronę, a śmierć poprzez przebicie strzałą nie dawała raczej tej możliwości.

Wypuścił strzałę. Już po chwili usłyszał głośny krzyk, a potem jego brat spadł na ziemię. Nero pobiegł jeszcze parę metrów, a potem zatrzymał się i patrzył na swojego pana zwijającego się z bólu na trawie.

Daniel podjechał do Maksa. Zeskoczył z konia i wylądował tuż przy jego nogach. Jego brat obrzucił go zabójczym spojrzeniem. Syknął z bólu, gdy próbował wstać. W końcu udało mu się to, lecz widać było, że sprawia mu to ogromny ból. Nogawka jego spodni przesiąkła już krwią.

Mierzyli się chwilę wzrokiem. W końcu Maks zaatakował bez żadnej zapowiedzi, po prostu rzucił się naprzód. Prawie stracił równowagę, gdy stanął na zranionej nodze, lecz odzyskał ją natychmiast i zatoczył nad głową szeroki łuk swoim mieczem.

Grad ciosów spadł na Daniela. Pchnięcia, ataki z lewej, z prawej strony. Dźwięk stali był słyszalny z dużej odległości. Maks był szybki, ale Daniel jeszcze szybszy. Z niemal dziecinną łatwością parował uderzenia miecza swojego brata, a sam zadawał jemu sprawne riposty godne wykwintnego szermierza. Obrona przeciwnika zaczęła się łamać. Ruchy Maksa zrobiły się coraz bardziej zdezorientowane i chaotyczne.

Zbuntowany książę wydawał się powoli męczyć walką z bratem. Może zraniona noga osłabiła jego kondycję, może po prostu się zmęczył? Wydawało się, że jeszcze chwila i upadnie lub podda się.

Daniel się potknął. Natrafił na kamień, nie zauważył go. Maks wykorzystał chwilę jego słabości i zaatakował z szybkością węża. Cios miecza dosięgnął Daniela. Chłopak poczuł strużkę krwi spływającą z rany zadanej w ramię. Starał się nie zwracać uwagi na ból.

Przewrócił się. Tylko tego brakowało. Zbuntowany książę doskoczył do niego tak szybko jak tylko pozwalała mu na to zraniona noga. Maks pochylił się nad nim i wyszczerzył w triumfalnym uśmiechu. Ostrze jego miecza zalśniło.

Daniel nie zamierzał czekać na śmierć. Wciąż leżąc kopnął brata w nogę zwalając go przy tym na ziemię. Sam w tym czasie błyskawicznie poderwał się do góry. Stanął nad bratem. Miecz Maksa wypadł z rąk przy upadku i wylądował dobre pół metra dalej.

Chwilę wpatrywali się w siebie. Z twarzy zbuntowanego księcia znikł wyraz triumfu, pojawił się strach, przeczucie końca. Daniel chwycił miecz obiema rękoma, strasznie się trzęsły.

Czy jego brat naprawdę zasługuje na taką śmierć? Czy Daniel był w stanie to zrobić? W ciągu tych kilku sekund po głowie przebiegło mu mnóstwo myśli. Wszystkie kłębiły się w jego głowie. Innego wyjścia chyba już nie ma...

Maks nie miał skrupułów. Chciał zabić Daniela najgorszym możliwym sposobem jaki tylko by znalazł. Przed poważnym uszkodzeniem swego ojca tez nie miał zahamowani.

Uniósł miecz i wycelował w pierś Maksa. Przez chwilę, ponownie, przez jego głowę przebiegło tysiące myśli. Jak bawili się razem gdy byli młodsi, jak biegali po pięknych ogrodach zamku, jak... nie było pomiędzy nimi żadnej nienawiści...

A może Maks po prostu udawał? Może zawsze nienawidził Daniela? Może nigdy tak naprawdę nie byli braćmi?

Maks patrzył na brata z zaciętością. Nie krzyczał, nie błagał o litość. Nie chciał się poniżać. Dla niego dostatecznym poniżeniem był już fakt, iż zaraz zginie z rąk znienawidzonego przez siebie brata. Wolałby sam sobie wbić nóż w pierś.

Ostrze miecza wciąż było skierowane w Maksa, ten nie mógł nic zrobić. Daniel wiedział, że nie może zrobić tego własnemu bratu, że nie potrafi, ale jednak powinien.

Obowiązki czasem są ważniejsze niż sumienie.

To wszystko zaczęło go przytłaczać. Jego brat okazał się przecież bardzo niebezpieczny. „Chcę to skończyć, po prostu". Podjął ostateczną decyzję. Wiedział, że może potem żałować tego co za chwilę zrobi i iż będzie go to dręczyć... już zawsze. Przymknął na chwilę oczy, przepraszając wszystkich.

Jego miecz wciąż był wycelowany w Maksa.Potem... z ogromną siłą powędrował w dół.       

W Królestwie Aglandu: PORWANIEOù les histoires vivent. Découvrez maintenant