Rozdział 10

36 6 6
                                    



   Trzy zakapturzone postacie jechały drogą prowadzącą do lasu. Jedna na siwym, nieco niższym rumaku, druga na gniadym, a trzecia na karym wierzchowcu.

Jako pierwszy jechał siwy koń, a na nim Wilson. Za nimi jechali Johnny na koniu karym i Lucas na koniu gniadym. Starszy mężczyzna miał skrzywioną minę, z uwagą wpatrywał się w podłoże. Jego młodsi towarzysze jechali za nim w znacznie lepszych humorach.

Wilson po raz kolejny obejrzał się na młodzieńców, a potem pod swoje nogi. Musiał uważać na Stellę – psa, którego zabrali ze sobą na wyprawę.

- Stella! – Zawołał cicho Johnny. – Chodź tu, nie podchodź pod nogi Marcusowi. Na Wilsona tez lepiej dzisiaj uważaj...

Lucas prychnął próbując powstrzymać śmiech. Nie do końca mu się to udało.

- Na Wilsona trzeba uważać zawsze. Szczególnie jeśli jest tak groźny na jakiego wygląda. Ten wyraz twarzy... - powiedział śmiejąc się. – Nie dziwię się, że nie znalazł sobie dziewczyny.

Johnny'emu też nie udało się zachować powagi. Także prychnął, po czym wybuchnął śmiechem.

Mężczyzna zupełnie nie rozumiał co ich tak bawi. Nie zrobił przecież nic co mogłoby wywołać u nich taki wesoły nastrój. „Młodzież... jej nie zrozumiesz", pocieszył siebie w myśli i znów rozejrzał się dookoła. Owczarek Border collie biegł koło konia Lucasa. Spojrzał na podłożę. Nic.

Wjechali do lasu. Kierowali się w stronę polany, ponieważ Wilson chciał sprawdzić czy uda mu się ustalić w jaką stronę udali się porywacze. Dotarli do niej. Zatrzymali się, a Wilson zeskoczył na ziemię.

Poranne słońce rzucało słaby blask. Prawie cała przestrzeń skąpana była w cieniu. Nieodległy strumyk szemrał cicho. Niespełna trzy metry od nich widoczne były ślady walki.

- Jedno mnie zastanawia przez cały czas. Czemu nie porwali również Maksa, a sądzę, że na pewno mieli ku temu jakąś sposobność...

- Racja... wcześniej nie zwróciłem na to uwagi – przyznał Johnny.

- Wszystko w ogóle wydaje się podejrzane...

- Naprawdę niezwykłe spostrzeżenie, Lucas. Sam to przed chwilą zauważyłem, nie wiem czy wiesz... - mruknął cicho Wilson.

Lucas wywrócił tylko oczami. Był to rycerz, a właściwie chłopak uczący się na rycerza, zaprzyjaźniony z księciem Danielem. Wilson z racji tego, że miał kontakt z księciem znał też Lucasa. Wiedział, że pomimo młodego wieku jest naprawdę wspaniałym szermierzem. Był wysoki i dobrze zbudowany. Włosy miał jasnobrązowe, a oczy niebieskie. I podobnie jak Johnny – szeroki uśmiech niemal przylepiony do twarzy.

Wilson uważnie badał ślady. W drzewo była wbita strzała, którą obejrzał bliżej. Widział też wyraźny szlak prowadzący w krzaki. Cała trójka podeszła bliżej. W krzakach było wgłębienie, tędy ciągnęli króla, który z całą pewnością mocno się szarpał. Gałązki były połamane i dużo z nich leżało na ziemi.

- Wskakujcie na konie. Jedziemy dalej.

Ruszyli leśnym szlakiem. Jechali powoli, by nie przegapić żadnego śladu. Po pewnym czasie wyjechali z gęstwiny drzew. Tutaj zaczęło się robić trudniej. Johnny też starał się wpatrywać w ślady, jakby Wilson zgubił trop – chociaż szczerze w to wątpił. Lucas za to oglądał się beztrosko wokół ciesząc się ciepełkiem poranka.

Po około godzinie tropienia mężczyzna zarządził przerwę. Zatrzymali się. Wilson wyjął mapę królestwa i zaczął ją uważnie studiować.

W Królestwie Aglandu: PORWANIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz