Rozdział 18

31 7 6
                                    



   Maks wyszedł z komnaty z trzaskiem zamykając za sobą drzwi. Popchnął przy okazji jednego ze strażników nie mówiąc nawet „przepraszam". Ruszył energicznym krokiem w stronę schodów. Schodząc po nich rozmyślał o tym co zrobi z Danielem, gdy tylko dostanie go w swoje ręce. Na pewno nie będzie to nic miłego.

Na piętrze niżej wpadł na wysoką brunetkę. Już miał na nią nakrzyczeć, gdy uświadomił sobie kogo właśnie spotkał.

- Witaj, panie. Powinnam uważać. Mam nadzieję, że mi wybaczysz...

Chłopak obdarzył ją krótkim spojrzeniem po czym na jego twarzy zagościł rzadko widywany uśmiech, w którym brakowało choćby cienia złośliwości.

- Nic się nie stało, Diano. Miło mi ciebie widzieć. – Schylił się i delikatnie pocałował jej dłoń. Odwzajemniła uśmiech i spytała z ciekawością:

- Wybierasz się gdzieś, książę?

- Muszę wyjechać na parę dni, ale nie martw się. Wrócę.

- Kto w tym czasie przejmie władzę?

- Jeden z moich wspólników. Wszystko będzie dobrze. Nie popsuje nic w tak krótkim czasie – zaśmiał się.

- Strasznie współczuję z powodu porwania twojego ojca. Mam nadzieję, że Wilson, Lucas i książę Daniel odnajdą go jak najszybciej, całego i zdrowego. – Na wzmiankę o księciu, Maks skrzywił się, ale już po chwili zapanował nad swoją mimiką.

- Też mam taką nadzieję.

- Nie wiem czy mogę wiedzieć, ale gdzie się udajesz książę?

Maks zmarszczył brwi i przyjrzał się dziewczynie. Czemu ona jest taka ciekawska? Może po prostu się o niego martwi? Jeśli jej powie naginając nieco prawdę nic się nie stanie. Może osiągnie nawet z tego jakieś korzyści.

- Sprawy służbowe. Do jednego z zamków na północ od nas. – Nagle oczy mu zabłysły, a na twarzy znów pojawił się uśmiech. – Chcesz, to możesz pojechać ze mną? – Zauważył wahanie na jej twarzy. – Będziesz w pełni bezpieczna. Ja jestem doskonałym szermierzem, a na dodatek będzie z nami paru zbrojnych, ale wiesz ja bym w pełni wystarczył.

- Dziękuję za propozycję, ale nie jestem przekonana co do tego pomysłu...

- Diano, to rozkaz – chwilę miał kamienną twarz, ale potem się uśmiechnął. – A poza tym, przydadzą nam się twoje umiejętności.

Chwilę trwali w milczeniu. Diana zastanawiała się nad propozycją. Jakby pojechała z Maksem mogłaby mieć na niego oko i informować Wilsona o wszystkich jego krokach.

- W sumie... to nie jest zły pomysł, książę. Dziękuję za propozycję. Ile mam czasu by się przygotować?

- Spokojnie, zaczekam.

Posłała mu najpiękniejszy ze swoich wszystkich uśmiechów, skłoniła się i ruszyła do swojej komnaty. Jeśli chce wysłać list musi się pospieszyć.


Feliks otworzył powoli oczy. Światło ogniska było zbyt jasne. Ciężko oddychał.

No cóż, porywacze na pewno nie traktowali go tak jak zwykle traktuje się króla. Popychali, bili i robili wszystko by tylko go udręczyć i odebrać mu jakąkolwiek nadzieję.

Wczoraj wieczorem dotkliwie go pobili. A to tylko i wyłącznie z tego powodu, że powiedział że nie mają prawa nawet dotknąć Daniela.

Jeszcze parę dni wcześniej krzyczał takie same słowa odnoście Maksa, ale potem okrutna prawda wyszła na jaw. Jeden ze strażników okazał się podłym zdrajcą. Prowadził też zawziętą konwersację pocztową ze zleceniodawcą porwania. Kiedy król przypadkiem dowiedział się, że to właśnie jego własny młodszy syn to wszystko uknuł, poczuł się taki słaby, mały i rozczarowany. I oczywiście przerażony.

Nie mógł znieść myśli, że Maks mógłby coś zrobić Danielowi...

- Co tam u naszej koronowanej główki? – Feliks poniósł wzrok i ujrzał strażnika zamkowego, który postanowił być tak samo zdradziecką żmiją jak jego syn. „Cóż, Maks bardzo dobrze dobrał sobie zwierzę do herbu", pomyślał gorzko.

- Wasz plan wam się nie uda – syknął, zdenerwowany tym, iż jest boleśnie przywiązany do jakiegoś drzewa. – Daniel doskonale sobie poradzi, a Maks wcale nie przejmie władzy!

- Tak... może nie byłoby to takie proste gdyby ten twój durny syn... panie, nie pojechał za nami. I nie zabrał ze sobą Wilsona i tego rycerzyka... - Posłał królowi szyderczy uśmiech. Jego oczy błysnęły złowieszczo.

Feliks automatycznie pobladł. Nie spodziewał się, że Daniel zostawi tak ważny obowiązek jakim jest władanie państwem tylko po to by go ratować.

Nie wiedział czy jest zły, iż syn zaniechał obowiązków i postąpił nieroztropnie, czy jest może szczęśliwy, że syn jest zdolny do takich poświęceń właśnie dla niego.

- Tak czy siak wam się nie uda – powiedział ze spokojem.

- Och, zamknij się, dobrze? Nawet o tym nie marz. To Maks będzie rządził państwem, a ja będę jego najważniejszym doradcą.

Strażnik zaśmiał się i odszedł, kopiąc jeszcze króla w bok. Ten zwinął się z bólu. Uronił jeną łzę.

Ale nie z bólu. Ze strachu.

Szanse Daniela rzeczywiście mogły okazać się marne.

W Królestwie Aglandu: PORWANIEWhere stories live. Discover now