Rozdział 20

25 6 7
                                    



   Książę zatrzymał się dopiero przed jednym z napastników. Za sobą słyszał wołanie Wilsona i Lucasa. By na siebie uważał, by nie robił nic głupiego. Ale on na nic nie zważał. Przed nim stało trzech napastników, reszta zbójców walczyła już z Wilsonem i Lucasem. Chłopak miał nadzieję, że nic im się nie stanie.

- Pakujesz się w bagno mój księciu – powiedział jeden z nich. Zarechotał a jego twarz naznaczona wieloma bliznami wykrzywiła się w szyderczym uśmiechu. W słabym blasku księżyca i poświacie od ogniska wyglądał potwornie. Chociaż pewnie nawet za dnia wygląda okropnie, pomyślał Daniel. – Poddaj się.

Daniel zamierzał to zrobić, ale w sposób bardziej dyskretny. Jeśli teraz po prostu się podda, przeciwnicy mogą zacząć coś podejrzewać (choć nie wyglądali na dość inteligentnych by to zrozumieć).

- Nigdy – syknął, mając nadzieję, że zabrzmiało to przekonująco.

- A ja myślę, że się myślisz – tym razem zarechotali mężczyźni z łysą głową oraz najwyraźniej bliźniaczy brat tego gościa z bliznami. Kusznik stojący za nimi wciąż strzelał. W pewnym momencie powietrze rozdarł przeraźliwy krzyk dwóch osób. Rozległy się dosłownie chwilę po wypuszczeniu strzały przez kusznika. A jeśli ktoś z jego przyjaciół został trafiony? Jako jedną z nich rozróżnił głos Megan, a drugi głos należał do jakiegoś mężczyzny. Daniel już chciał się odwrócić i sprawdzić czy przypadkiem krzyki nie należały do jego towarzyszy, ale właśnie w tym momencie trzech mężczyzn skoczyło w jego stronę.

Książę zrobił szybki unik. Ostrze jednego z mieczy minęło go zaledwie o parę centymetrów. Precyzyjnym ruchem odbił cios drugiego z mieczy, a potem odchylił się od ciosu klingą sztyletu. W oczach mężczyzn zobaczył chwilowe wahanie. Najwyraźniej nie spodziewali się po nim takiej sprawności. Wykorzystał chwilową przewagę i skoczył do jednego z bliźniaków. Odbił jego niezgrabny cios mieczem, a potem z użyciem całej swojej siły wytrącił mu oręż z dłoni. Ten upadł metr lub dwa od walczących a sam mężczyzna upadł na ziemię pod siłą ciosu.

Daniel nie miał wiele czasu. Dwóch mężczyzn wciąż go atakowało, a trzeci już się podnosił. Stwierdził, że właśnie nastąpił odpowiedni moment. Odbił kolejny cios mieczem jednego z mężczyzn, a potem sam wyrzucił swój miecz z dłoni, padając przy tym na ziemię. Z tyłu usłyszał kolejny krzyk, tym razem był pewien, że krzyczał ktoś z jego przyjaciół.

- Widzicie? Mówiłem, że ten młodzik nie da nam rady – trzej mężczyźni stanęli nad nim i wpatrywali się w niego z szyderczymi uśmiechami na twarzy. Daniel powoli podniósł się do klęczek.

Zobaczył, że jeden z nich powoli wyciąga sztylet a ostrze kieruje w jego stronę. Cień wątpliwości pojawił się w jego sercu. Miał nadzieję, że nie zabiją go ani nie obetną jemu żadnej z kończyn. Przecież potrzebowali go żywego, nieprawdaż?

- Nie martw się, książę – rzekł ten ze sztyletem. A potem ciało Daniela przeszył mocny ból. Zanim upadł na ziemię usłyszał ostatni krzyk. Tym razem bólu i strachu. Niepokój znów zagościł w jego wnętrzu. A potem ciemność, nie tylko w sercu, ale też przed oczami.

- Myślałem, że on nie jest aż taki głupi! A jednak. Durny głupek... - warczał Wilson chodząc wkoło ogniska. Krótka walka zakończyła się dla nich sukcesem. Próbowali przepytać jednego ze zbójów, który cudem przeżył bójkę, ale nic nie poskutkowało.

- Właśnie obraziłeś władzę. Za to grozi wygnanie lub coś w tym stylu... – skomentował Lucas rozcierając bolące ramię, na które upadł podczas walki.

W Królestwie Aglandu: PORWANIEWhere stories live. Discover now