49. Umiesz wiązać supełki?

2.7K 364 195
                                    

<---   Sprawdź, czy przeczytałeś poprzedni rozdział


><><Louis><><


Pech mnie rzeczywiście prześladował. Pętla którą sobie przyszykowałem rozwiązała się. Nigdy nie byłem dobry w supłach. Przekląłem pod nosem i próbowałem zawiązać jeszcze raz.

Cały przemokłem. Koszula przykleiła mi się do ciała. Już nie płakałem. Nie miałem nawet czym. Skupiłem całą uwagę na linie. Faktycznie byłem beznadziejny. Nawet zabić się nie potrafiłem. Gdy w końcu poprawnie zrobiłem pętlę, ruszyłem w stronę małego lasku, który znajdował się kilkanaście metrów od pastwiska. Zatrzymałem się pod jednym z drzew. Miałem nadzieję, że gałąź wytrzyma. Gdyby pękła to bym się chyba załamał.

Zanim jednak zdążyłem zarzucić koniec liny, usłyszałem parsknięcie konia. Spojrzałem w tamtym kierunku i zauważyłem Harry'ego. Powinien być w domu, w swoim pokoju. Po co tu przyjechał? Skoro chciał, abym zniknął z jego życia, to tak zrobię.

Chciałem odejść, ale przybiegł do mnie, padając na kolana. To już było dziwne. Złapał mnie za dłonie. Wypuściłem linę i patrzyłem na niego zdezorientowany. Powiedział coś i zaczął płakać. Gdy na chwilę mu przeszło, odtrąciłem go i cofnąłem o dwa kroki.

- Przepraszam, Lou. - powiedział. - Tak bardzo przepraszam.

- Nie szkodzi, Harry. - zmusiłem się do lekkiego uśmiechu. - Wracaj do domu, bo będziesz chory.

- To ty zawsze chorujesz. - dodał. - Nigdzie bez ciebie nie pojadę. Powinniśmy porozmawiać na spokojnie, nie potrzebnie się uniosłem.

- To nic. - powiedziałem jedynie. -  Ale... umiesz wiązać supełki?

- Ty idioto. - mruknął i ponownie do mnie podszedł.

Przyciągnął do siebie w  mocnym uścisku. Czułem przyjemne ciepło bijące od drugiego ciała. Byłem przemarźnięty i marzyłem o ciepłym kocu, siedząc przy kominku. Próbowałem po raz kolejny się od niego odsunąć, ale nic nie zdziałałem.

- Dlaczego chciałeś się zabić? - zapytał cicho.

- Oprócz ciebie nie mam nikogo. Poza tym co to za różnica czy zginę teraz czy za kilka dni zabity przez coś kogoś podczas mojej tułaczki? W sumie może taka, że więcej nie będę musiał cierpieć. Odejdź, Harry.

- Obiecałem, że nigdy nie pozwolę ci odejść, że nigdy cię nie skrzywdzę i... zawiodłem cię. - mówił spokojnie. - To ja jestem kłamcą, Lou, nie ty.

- To i tak nic nie zmienia. - stwierdziłem.

Wyrwałem się z jego objęć i spojrzałem w dół. Sięgnąłem po linę, chcąc ją podnieść. Niestety przeszkodził mi w tym zielonooki. Stanął na sznurze. Spojrzałem na niego z wyrzutem. Wyprostowałem i oparłem o drzewo.

- Ten rodzaj śmierci jest najlepszy, wiesz dlaczego?

- Lou... - popatrzył na mnie błagalnie.

- Bo gdy już założysz pętlę na szyję, nie ma odwrotu. Nawet jakbyś chciał żyć, sznur odbierze ci ostatnie tchnienie. Nie uratujesz się.

- Ale ja zdążyłem. - powiedział.

Schylił się po linę. Zwinął ją i trzymał w dłoni. Patrzyłem uważnie na niego, obserwowałem każdy  ruch.

- Wracamy do domu, Louis. - dodał pewnie.

Wyciągnął w moją stronę wolną dłoń. Popatrzyłem na nią z wahaniem. Bałem się wrócić. Co jeśli teraz też kłamie? Może nie chce znieść myśli, że przez niego byłem w stanie odebrać sobie życie. A gdy tylko wrócimy, zacznie na mnie krzyczeć i każe się wynosić. To było bardziej prawdopodobne.

- Louis? - popatrzył wyczekująco. - Nie zrobię ci krzywdy, wróćmy razem do domu.

- Ty mi nie wierzysz. - powiedziałem.

Nie odpowiedział. Spuściłem wzrok i wbiłem go w swoje buty. Na co ja liczyłem? Wyminąłem drzewo i zacząłem iść przed siebie. Przeszedłem tylko kilka metrów, kiedy poczułem zaciskającą się linę wokół mojego pasa. Spojrzałem na nią, a następnie przeniosłem wzrok na chłopaka. Stał kilka kroków dalej. Wyglądał jak rano, z tą różnicą, że się nie uśmiechał. W jego oczach nie widziałem szczęścia czy miłości.

- On ci robił te wszystkie siniaki? Dlatego go unikałeś? - zapytał. - To Dan był powodem dla którego w nocy siadałeś sam zapłakany na schodkach i patrzyłeś w gwiazdy? Przez niego drżałeś za każdym razem, gdy cię dotknąłem? Nawet dzisiaj?

Nic nie powiedziałem. Przyglądałem się jak z każdym zdaniem przybliżał się o krok. Teraz dzieliły nas ledwie centymetry.

- Jeśli on był tym potworem, to dobrze się stało, że zginął zanim  go dorwałem. - powiedział zdenerwowany. - Gdybyś wcześniej mi powiedział... Komukolwiek, nie musiałem być to ja, ale Zayn...

- Nienawidziłeś mnie. Dan zabiłby nie tylko mnie, ale i Zayna, tak jak zrobił to z Billym. Pracował u was, prawda?

- On... wyjechał. - zastanowił się przez chwilę. - Nikogo nie powiadomił i po prostu...

- Miał chorą siostrę i musiał pracować. - dodałem. - Dan zagroził, że skończę jak on, a ja się bałem.

Nic więcej nie powiedziałem. Zielonooki przez chwilę jeszcze stał w miejscu i nad czymś myślał. Następnie dał krok do przodu i mocno przytulił. Porzucił linę i mocno mnie do siebie przyciskał.

- Tak bardzo żałuję. - szepnął. - Kocham cię, Lou. Przepraszam, że zwątpiłem.

Poczułem jak składał pocałunek na mojej głowie. Po jego policzkach spływały łzy i łączyły się z kroplami deszczu. Chwilę potem rozpłakał się na dobre. Teraz to ja gładziłem go uspokajająco po plecach.

- Będę dla ciebie lepszy. - szepnął.


><><><><><><><><><><><><><><><><><><><

Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze/kowboje/wilczki!

Ostatnio coś się dzieje z wattpadem i powiadomienia nie przychodzą :c

Wczoraj miałam dodać ten rozdział, ale mało osób widziało ten poprzedni i nie było sensu.

♥♥♥ Lonely Cowboy zajęło 10 pozycję w ff! ♥♥♥

Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

Do następnego XxX

><><><><><><><><><><><><><><><><><><><

Lonely Cowboy ~Larry ❌Where stories live. Discover now